19 października 2018

Nieodebrane połączenie (wersja japońska)

Mijają lata, człowiek dorasta, jego gusta się zmieniają, ale też powiększa swoja wiedzę. Przynajmniej w teorii. Pamiętam moje początki, jako recenzenta. Niby coś tam wiedziałem, niby pisać umiałem, ale gdy teraz spoglądam na moje materiały sprzed lat, to za głowę się chwytam, jak mogłem czasem ocenić tak wysoko jakiś film. W tym konkretnym wypadku mowa o "Nieodebranych połączeniach", a w zasadzie jego amerykańskiej wersji, którą oceniłem wyjątkowo pozytywnie. Teraz nie pozostało mi nic innego jak bić się w pierś, po ponownym obejrzeniu oryginału. Dlatego w tym materiale skupię się właśnie na japońskiej odsłonie tego filmu, która mimo 15 lat na karku nadal potrafi przestraszyć.

Główną bohaterka jest Yumi Nakamura (Ko Shibasaki), młoda studentka, której przyjaciółka odbiera dziwny telefon. Słyszy w nim samą siebie, a następnie krzyk agonii. Co dziwniejsze, wiadomość zdaje się pochodzić z niedalekiej przyszłości. Gdy dziewczyna ginie w tragiczny sposób, policja zrzuca wszystko na samobójstwo, ale Yumi nie daje temu wiary. Nieoczekiwanie znajduje sojusznika w osobie Hiroshiego (Shin'ichi Tsutsumi), który niedawno stracił siostrę w dziwnym wypadku. Punktem łączącym wszystkie te zgony jest tajemnicza wiadomość telefoniczna i... czerwony cukierek.

OK, powiem to wprost - film ma klimat. Naprawdę czuć go na każdym kroku. Akcja rozwija się stopniowo, nie mamy od razu pokazanych duchów, morderstw i tak dalej, tylko grupę przyjaciół rozmawiającą o codziennym życiu. To sprawiło, że gdy pierwszy raz mamy tajemniczy telefon, naprawdę przeszły ciarki po plecach. Z każdą kolejną śmiercią jest natomiast coraz mroczniej. Śledztwo prowadzone przez parę głównych postaci, kluczy i prowadzi widza w przeszłość rodziny, od której zaczęła się fala zbrodni. Niby wiedziałem co mnie czeka, bo pamiętałem fabułę filmu, ale i tak napięcie było wręcz namacalne. Rasowe skrzyżowanie kryminału z horrorem.


Dodajmy do tego porządną, choć nie doskonałą, prace kamery, świetne sceny w ciemnych pomieszczeniach oraz zabawę światłem, a otrzymamy film, na długo zapadający w pamięci widza. Gra aktorska też jest dobra, choć mając przez te lata porównanie z innymi, japońskimi produkcjami, widzę teraz, że daleko jej do najwyższej półki. Niemniej całość wypada na tyle wiarygodnie, że seans mnie w żadnym momencie nie męczył. Co do finalnej sceny, to wypada naprawdę ciekawie. Jest na swój sposób mroczna, poznajemy cel sprawcy i tak dalej. Ciekawie wypada ostatni kadr, będący niejako punktem wyjścia do następnej części, ale mogący być też definitywnym finałem dla opowieści.

Japońska wersja "Nieodebranego połączenia" ma nadal "to coś", co sprawia, że dobrze się ja ogląda. Nie jest to horror wybitny, ale wart uwagi. Japończycy umieją tworzyć kino grozy, nawet jeśli nie posiada ono Hollywoodzkiego budżetu. Umieją oni uchwycić grozę w poszczególnych scenach, ale ważniejsze - w samej fabule. Prosty zabieg z inhalatorem i dźwiękiem, jaki wydaje po naciśnięciu, potrafił w tym filmie przyprawić mnie czasem o ciarki. Szczególnie gdy film ogląda się po ciemku na dużym ekranie. Niestety ta sztuka już nie udałą się Amerykanom, ale o tym napiszę następnym razem.