5 stycznia 2018

Filmowy Piątek: Troll w Nowym Jorku

Będąc dzieckiem, a w praktyce już nastolatkiem, bo miało się te dwanaście lat, byłem dumnym posiadaczem kasety VHS z bajką "Troll w Nowym Jorku", która ukazała się w 1994 roku. Zakupiona za nie małe pieniądze na gdyńskim targowisku, gdzie handlarze oferowali najróżniejsze filmy, puszyłem się jak paw, mając ten tytuł w swej coraz większej kolekcji. Dziś wracam do niego sporadycznie na You Tube, gdyż kaseta została w praktyce zajechana. "Troll w Nowym Jorku" zdobył w Polsce dość spory rozgłos, ale w USA film przegrał z innymi, podobnymi produkcjami. Warto jednak sobie go przypomnieć, bo fabuła nie jest zła, tylko troszkę mało dopieszczona i miejscami rozwodniona. Z drugiej strony, całość ma bardzo mocne przesłanie, a rysunek po dziś dzień trzyma dość wysoki poziom. Zapraszam was zatem do kalejdoskopu wspomnień i wyruszenia w podróż po snach wraz z Trollem Stanley'em i jego czarodziejskimi zdolnościami.

Historia zaczyna się w ponurym, brzydkim i brudnym Królestwie Trolli, rządzonym przez okrutną królową Gnorgę. Władczyni posiada magiczny kciuk, który potrafi zamienić wszystko czego dotknie w kamień. Jednak pośród tego smutnego krajobrazu żyje przyjazny troll imieniem Stanley. Również posiada magiczny kciuk, jednak jego moc pozwala mu tworzyć kwiaty, trawę i inną roślinność. Gdy jego umiejętności wychodzą na jaw, Gnorga skazuje biedaka na wygnanie do kamiennego miasta ludzi - Nowego Jorku. Stanley trafia jednak nie do betonowej dżungli, a Central Parku, który niestety również okazuje się być niebezpieczny dla małego trolla. Sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy Stanley poznaje dwoje małych dzieci. W tym samym czasie Gnorga odkrywa, że kara jaką wymierzyła nie doszła do skutku i postanawia temu przeciwdziałać.


W filmie uświadczymy dużą ilość piosenek, co jest charakterystycznym znakiem tamtego okresu, jeśli idzie o filmy animowane. Zresztą cała ścieżka dźwiękowa jest skomponowana świetnie. Jeden z utworów nawiązuje nawet do Rhapsody in Blue, amerykańskiego kompozytora George'a Gershwina. Brzmi to obłędnie, nadając całej animacji wyrazistego klimatu baśni dziejącej się w betonowej, wielkomiejskiej dżungli. Niestety po seansie, muzyka jakoś nie pozostaje w naszej głowie, choć warto ją sobie czasem odsłuchać na You Tube. W filmie nie uświadczymy jednak wielu scen tańca. Bardziej podróży po marzeniach sennych lub koszmarach, walkę z Gnorką i jej sługusem czy rozterki chłopca, będącego jednym z dzieci spotykającym Stanleya.


Tutaj pojawia się największy zarzut do fabuły. Sensem filmu jest ukazanie jak zapracowani rodzice, nie mający czasu dla swych dzieci, mogą doprowadzić do tragedii. Zamknięcia się dziecka na świat realny i ukrycia w marzeniach, gdzie jest się bohaterem. Ten wątek zaznaczono, widać go mocno w finale, ale ogólnie rozmywa się on w fabule. drugi, baśniowy element, czyli odwieczna walka dobra ze złem, również jest potraktowany po macoszemu. Z jednej strony mamy kilka przerażających scen, jedna dość smutną, ale czasami film wieje nudą. Głównym tego powodem, jest rozwleczenie niektórych scen, które spokojnie można byłoby spakować w krótszą formę.


Mimo wszystko "Troll w Nowym Jorku" to nadal dobra animacja, dużo ciekawsza od wielu komputerowych "dzieł" z słodkim, małym zwierzątkiem w roli głównej. Brakuje mi obecnie takich filmów, bo były one zrobione ciekawiej. Nie wszystkie, ale i tak rysowana kreska nadal dominuje nad wygenerowanym komputerowo obrazem. Przynajmniej w moich oczach. Do tego twórcy nie traktowali dziecka bezstresowo, dając mu produkcję gdzie panowały mrok, brud i strach, a zło nie zawsze miało obrzydliwy wyraz twarzy. Co prawda omawiany tutaj film, pokazuje zło jako coś strasznego, ale jednocześnie uświadamia widzowi, że nawet pośród odrażających istot potrafi zdarzyć się ktoś o dobrym sercu.