9 listopada 2019

Liga Sprawiedliwości: Bez Sprawiedliwości

Nigdy nie uznawałem się za znawcę przygód trykociarzy spod znaku DC czy Marvel, ale mam wrażenie, że ci spod pierwszej gwiazdy od dawna kręcą się w kółko. Nie mają kompletnie szczęścia na dużym ekranie, kilka animacji wypadło im dobrze, ale tyle samo słabo, zaś w komiksach jest tak sobie. Od wejścia DC Odrodzenie więcej trafiam słabych przygód niż takich, które naprawdę potrafią wciągnąć. Póki co wyjątkiem był Batman Metal, choć miejscami był on strasznie naciągany, oraz Batman Detectiv Comics, który jednak stawia za często na krwawą rozwałkę. Wierzyłem jednak, że Liga Sprawiedliwości pod przewodnictwem Scotta Snydera podoła zadaniu i faktycznie, częściowo się to udało. Jednak tylko częściowo.

Prezentowany tutaj album czytało mi się dobrze, ale nie oszukujmy się - te huczne zapowiedzi o zupełnie nowym zagrożeniu są zrobione mocno na wyrost. Po raz kolejny mamy prastare istoty (tym razem bogów), po raz kolejny caaaaaały wszechświat jest w niebezpieczeństwie, po raz kolejny ci dobrzy muszą współpracować z tymi złymi, aby uratować sytuację i po raz kolejny kończy się to tak, jak zwykle. Serio, absolutnie nic, ale to nic tutaj mnie nie zaskoczyło. Czy to źle? W sumie nie bardzo, bo nawet nie liczyłem na jakiś szczególny zwrot wydarzeń.

Jedyne o co jestem naprawdę zły to jak potraktowano postać Brainiaca. Ponoć to najinteligentniejsza istota w całym wszechświecie, potrafi przewidzieć i zaplanować nawet radykalne ruchy przeciwników, a klasycznie dostaje wpierdziel w najgłupszy sposób jaki można sobie wyobrazić. Do tego od ludzi, którzy ewolucyjnie stoją sporo niżej, szczególnie pod kątem sprzętu, jakim operują. Wątek z nim zapowiadał się obiecująco, po czym gościa potraktowano jak debila. Mamy zatem podobną zagrywkę, co w serii Batman: Metal, gdzie najlepszy detektyw świata, Mroczny Rycerz Gotham, Bruce Wayne... zachowuje się jak skończony debil. Wiem, brutalne porównanie, ale naprawdę miałem takie odczucia podczas lektury Bez Sprawiedliwości.

Trochę irytowały mnie też niektóre rysunki w poszczególnych zeszytach. Ja rozumiem, że pracuje nad tym szereg rysowników, aby wydawca wyrobił się z terminami, ale mogliby ich dobrać jakoś bardziej kompatybilni. A tak mam ciekawy rysunek, utrzymany mniej więcej w jednym stylu i nagle morderczy przeskok, gdzie Wonder Women zaczyna przypominać babo-chłopa na sterydach. To naprawdę nie pomagało w lekturze. Na szczęście takich momentów jest mało.

Podsumowując - komiks jest po prostu dobry. Widać, że Snyder stara się jakoś uporządkować to uniwersum (multiwersum), nadać mu nowy tor, dorzucić coś ciekawszego, ale mnie do końca tym nie kupił. Obstawiam jednak, że fani facetów i kobiet w trykotach będą zachwyceni. O niczym epickim oczywiście nie ma tutaj mowy, ale na tle innych komiksów z DC Odrodzenie, w tym głównie przygód Zielonych Latarni, Supermana i Green Arrow, ten wypada niebotycznie lepiej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz