W roku, w którym przyszedłem na świat, miała premierę jedna z moich ulubionych animacji Disneya. Mowa o "Opowieści wigilijnej Myszki Miki" z 1983 roku. Film zagościł w mym sercu od pierwszego obejrzenia go w 1989 roku, gdy wujek przemycił go z Zachodniej strony. A przynajmniej tak brzmiała oficjalna wersja moich rodziców :) Był po angielsku, w bardzo słabej kopii, ale nie miało to znaczenia. Sknerus McKwacz w roli Ebenezera Scrooge'a, Myszka Miki jako jego pomocnik Bob Cratchit, czy Kaczor Donald w roli pełnego optymizmu siostrzeńca Scrooge'a. Dziś nadal kocham ten film równie mocno, ale patrzę na niego przez pryzmat ludzi go dubbingujacych. W oryginale wystąpili między innymi Alan Young, Will Ryan, Hal Smith, czy Wayne Allwine. W polskiej wersji natomiast Piotr Grabowski, Jarosław Boberek, Eugeniusz Robaczewski oraz Krzysztof Tyniec. Oprócz nich wiele, wiele innych osobistości świata dubbingu, budując wraz z Burny Mattisonem, odpowiedzialnym za reżyserię i scenariusz, magiczne święta w domu niejednego dziecka. Dziś postanowiłem przypomnieć o nim na moim blogu.
Film jest mocno skróconą wersją książki Charlesa Dickensa z 1843 roku, z masą żartobliwych smaczków, a mimo wszystko zachował ducha oryginału. Słowem, widać przemianę Ebenezera Scrooge'a, który z chciwego, starego piernika, w wyniku zrozumienia swoich błędów, zaczyna czerpać radość z życia i świąt Bożego Narodzenia. I tutaj mamy genialne nawiązanie do postaci z świata Kaczora Donalda, Myszki Myki i całej reszty ferajny. Dzięki temu jeszcze łatwiej było mi wsiąknąć w tą animację, która tak naprawdę zachęciła mnie, abym sięgnął po książkowy oryginał.
W główna rolę wcielił się niezastąpiony Sknerus McKwacz, co było wyborem oczywistym. Podobnie z rolą Boba Cratchita, skoro tytuł filmu brzmi "Opowieść wigilijna Myszki Myki". A kogo mamy dalej? Goofy wszedł w eteryczne ciało Jacoba Marleya i nie zabrakło z tego powodu całej serii gagów. Choćby w postaci jego "cienia" śledzącego Scrooga, pojawienia się na kołatce do drzwi, albo bolesnego upadku ze schodów ze słynnym hmm... okrzykiem :) Tej ostatniej sceny co prawda nie ma w książce, ale w animacji po prostu nie mogło jej zabraknąć. Z innych postaci mamy Kaczora Donalda jako siostrzeńca Scrooge'a (o czym już wspominałem), Daisy w roli byłej miłości naszego sknery, a kilka mniej znanych bohaterów, jak psi żebrak z "Robbin Hooda", albo Łasice z "Kto wrobił królika Rogera" odgrywają role epizodyczne. Nie zabraknie też trzech małych świnek, Siostrzeńców, czy oczywiście Minie w roli żony Boba Cratchita. Smaczków jest tu od groma i jeśli ktoś mocno zagłębia się w światy animacji Studia Disney, to znajdzie sporo easter eggów.
Prawdziwą perełką są oczywiście trzy duchy, nawiedzające McKwa.... to znaczy Scrooge'a. W Ducha Przeszłych Świąt wcielił się Świerszcz Jiminy, znany z roli opiekuna Pinokia. Tym razem ma lżejszy żywot i przedstawia przeszłość naszemu zrzędzie, będąc swego rodzaju głosem rozsądku. Tutaj animacja pomija wiele wątków znanych z książki, czy też raczej skraca je, bowiem film trwa raptem 25 minut, wliczając w to napisy początkowe i końcowe. Niemniej najbliżej tej wizji do literackiego oryginału, bowiem kolejne dwa duchy idą już na sprint. Duch Teraźniejszości, w tej roli Olbrzym Willie, oraz Duch Przyszłości w osobie Czarnego Piotrusia (idealny kandydat do tej roli), tracą sporo z swej mrocznej natury, szczególnie olbrzym, na rzecz prostoty przekazu oraz gagów. Nie ma więc sceny w przytułkach i więzieniach, sceny na targu albo sceny u lichwiarza. Brakuje nawet sceny odejścia Ducha Teraźniejszości czy jego starzenia się. Były one i tak zbędne, bowiem wydarzenia rozgrywające się w domu Boba Cratchita mówią same za siebie.
W całej opowieści pozostał jednak mrok i bardzo chwytająca za serce scena na cmentarzu. Miki przychodzi pożegnać tam swego zmarłego synka, a gdy pozostawia na jego grobie drewniana kulę, łzy same cisną się do oczu. Zaraz potem mamy wizję pogrzebu Scrooge'a i wtedy jest jedna z najbardziej przerażających scen z świata Kaczych Opowieści. Gdy Czarny Piotruś zapala zapałkę o płytę nagrobną Ebenezera, a następnie zapala cygaro i wrzuca naszego kaczora do grobu z płonącą trumną, to małe dzieci szybko rozumieją, dlaczego warto być życzliwym dla innych.
Ta animacja jest jednym z najważniejszych symboli mojego dzieciństwa. Wracam do niej co roku, podobnie jak do "Opowieści wigilijnej" z Patrickiem Stewartem z 1999 roku. Zresztą o niej pisałem rok temu. To jeden z tych filmów, które po prostu trzeba znać. W 1984 roku był nawet nominowany do Oscara w kategorii najlepszej krótkometrażowej animacji. Fani animacji Walta Disneya, z pewnością wyłapią z tej produkcji znacznie więcej ode mnie. W razie pytań odsyłam do Kaczej Agencji Informacyjnej, prowadzonej przez Radosława Kocha. Ten człowiek posiada fenomenalną wiedzę o tych uniwersach. Mi jednak wystarczy wizja tego filmu, którą zapamiętałem z dzieciństwa, bo teraz mogę do niego powracać, siedząc przy wigilijnym stole z moimi bliskimi. Wtedy mogę głośno powiedzieć - "Tak. Jestem szczęściarzem, bo mam gdzie jechać na święta i nie spędzam ich w samotności.". Obym mógł tak samo powiedzieć na stare lata.
Film jest mocno skróconą wersją książki Charlesa Dickensa z 1843 roku, z masą żartobliwych smaczków, a mimo wszystko zachował ducha oryginału. Słowem, widać przemianę Ebenezera Scrooge'a, który z chciwego, starego piernika, w wyniku zrozumienia swoich błędów, zaczyna czerpać radość z życia i świąt Bożego Narodzenia. I tutaj mamy genialne nawiązanie do postaci z świata Kaczora Donalda, Myszki Myki i całej reszty ferajny. Dzięki temu jeszcze łatwiej było mi wsiąknąć w tą animację, która tak naprawdę zachęciła mnie, abym sięgnął po książkowy oryginał.
W główna rolę wcielił się niezastąpiony Sknerus McKwacz, co było wyborem oczywistym. Podobnie z rolą Boba Cratchita, skoro tytuł filmu brzmi "Opowieść wigilijna Myszki Myki". A kogo mamy dalej? Goofy wszedł w eteryczne ciało Jacoba Marleya i nie zabrakło z tego powodu całej serii gagów. Choćby w postaci jego "cienia" śledzącego Scrooga, pojawienia się na kołatce do drzwi, albo bolesnego upadku ze schodów ze słynnym hmm... okrzykiem :) Tej ostatniej sceny co prawda nie ma w książce, ale w animacji po prostu nie mogło jej zabraknąć. Z innych postaci mamy Kaczora Donalda jako siostrzeńca Scrooge'a (o czym już wspominałem), Daisy w roli byłej miłości naszego sknery, a kilka mniej znanych bohaterów, jak psi żebrak z "Robbin Hooda", albo Łasice z "Kto wrobił królika Rogera" odgrywają role epizodyczne. Nie zabraknie też trzech małych świnek, Siostrzeńców, czy oczywiście Minie w roli żony Boba Cratchita. Smaczków jest tu od groma i jeśli ktoś mocno zagłębia się w światy animacji Studia Disney, to znajdzie sporo easter eggów.
Prawdziwą perełką są oczywiście trzy duchy, nawiedzające McKwa.... to znaczy Scrooge'a. W Ducha Przeszłych Świąt wcielił się Świerszcz Jiminy, znany z roli opiekuna Pinokia. Tym razem ma lżejszy żywot i przedstawia przeszłość naszemu zrzędzie, będąc swego rodzaju głosem rozsądku. Tutaj animacja pomija wiele wątków znanych z książki, czy też raczej skraca je, bowiem film trwa raptem 25 minut, wliczając w to napisy początkowe i końcowe. Niemniej najbliżej tej wizji do literackiego oryginału, bowiem kolejne dwa duchy idą już na sprint. Duch Teraźniejszości, w tej roli Olbrzym Willie, oraz Duch Przyszłości w osobie Czarnego Piotrusia (idealny kandydat do tej roli), tracą sporo z swej mrocznej natury, szczególnie olbrzym, na rzecz prostoty przekazu oraz gagów. Nie ma więc sceny w przytułkach i więzieniach, sceny na targu albo sceny u lichwiarza. Brakuje nawet sceny odejścia Ducha Teraźniejszości czy jego starzenia się. Były one i tak zbędne, bowiem wydarzenia rozgrywające się w domu Boba Cratchita mówią same za siebie.
W całej opowieści pozostał jednak mrok i bardzo chwytająca za serce scena na cmentarzu. Miki przychodzi pożegnać tam swego zmarłego synka, a gdy pozostawia na jego grobie drewniana kulę, łzy same cisną się do oczu. Zaraz potem mamy wizję pogrzebu Scrooge'a i wtedy jest jedna z najbardziej przerażających scen z świata Kaczych Opowieści. Gdy Czarny Piotruś zapala zapałkę o płytę nagrobną Ebenezera, a następnie zapala cygaro i wrzuca naszego kaczora do grobu z płonącą trumną, to małe dzieci szybko rozumieją, dlaczego warto być życzliwym dla innych.
Ta animacja jest jednym z najważniejszych symboli mojego dzieciństwa. Wracam do niej co roku, podobnie jak do "Opowieści wigilijnej" z Patrickiem Stewartem z 1999 roku. Zresztą o niej pisałem rok temu. To jeden z tych filmów, które po prostu trzeba znać. W 1984 roku był nawet nominowany do Oscara w kategorii najlepszej krótkometrażowej animacji. Fani animacji Walta Disneya, z pewnością wyłapią z tej produkcji znacznie więcej ode mnie. W razie pytań odsyłam do Kaczej Agencji Informacyjnej, prowadzonej przez Radosława Kocha. Ten człowiek posiada fenomenalną wiedzę o tych uniwersach. Mi jednak wystarczy wizja tego filmu, którą zapamiętałem z dzieciństwa, bo teraz mogę do niego powracać, siedząc przy wigilijnym stole z moimi bliskimi. Wtedy mogę głośno powiedzieć - "Tak. Jestem szczęściarzem, bo mam gdzie jechać na święta i nie spędzam ich w samotności.". Obym mógł tak samo powiedzieć na stare lata.