7 października 2017

Tam, gdzie rosły mirabelki

Komiks zakupiłem na tegorocznym Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi, podchodząc do niego dość luzacko. Pomyślałem bowiem, że będzie to coś na kształt satyry jaką spotkałem w "Osiedlu Swoboda". Nigdy wcześniej nie miałem styczności z pracami Jana Mazura, zatem kompletnie nie wiedziałem czego się spodziewać, choć styl komiksu przykuł moją uwagę. Wychowałem się bowiem na takim blokowisku w Gdyni, które w latach 90-tych zeszłego stulecia nie cieszyło się dobrą reputacją. Gdy byłem już dorosły wraz z ekipą chadzałem na ławeczkę lub pod nasze drzewo na skraju osiedla i potrafiliśmy prowadzić tam długie rozmowy na wszelkie tematy. To co jednak otrzymałem w "Tam, gdzie rosły mirabelki" mocno mną wstrząsnęło. Początek zapowiadał się jak stereotypowa historia o blokersach, jednak szybko komiks przerodził się w poważną historię. Historię ludzi, których społeczeństwo już dawno spisało na straty.

Jan Mazur podszedł do swej pracy bardzo minimalistycznie, dając prosty rysunek i zwięzłe dialogi, co przełożyło się na ogromną zawartość emocjonalną oraz treści fabularnej. Z początku komiks opowiada o codziennym życiu paczki przyjaciół, która od lat spotyka się na wzgórzu pod drzewem na którym rosną mirabelki. Przeklinają, piją na potęgę, szlajają się nocami po szemranych ulicach i ćpają. Nic w tym zadziwiającego czy odkrywczego. Przecież każdy porządny Polak wie jak zdegenerowane jest środowisko takich ludzi. Sama patologia, niepracująca hołota, żerująca na społeczeństwie dzięki rencie na marskość wątroby. Czyż tak nie myśli ogromna część z nas?

Jest w tym sporo prawdy, ale to o wiele bardziej złożony temat niż głoszą media i stereotypy. Widać to na przykładzie czwórki głównych bohaterów. Siwy to kawał byka, szybko traci nad sobą panowanie, bluzga i chleje, marudząc, że matka truje mu tyłek aby znalazł w końcu pracę. Jednak to też oddany przyjaciel, wierny swej ekipie i dbający o przyjaciół nawet gdy dotknie któregoś z nich kalectwo. Bigos to natomiast typowy przedstawiciel blokersa-robola. Ma pracę, niezbyt ambitną ale ma, za kołnierz nie wylewa, lubi odlecieć na prochach, ale kontroluje się i nie robi burd. Do tego interesuje się florystyką. Maciek natomiast, jedyny nie wygolony na łyso z ekipy, studiuje marząc o lepszej przyszłości, zaś ostatni ciągle truje o polityce i wszędzie widzi wrogów.


Tak wygląda typowa grupa pijąca na ławce czy pod drzewkiem. Mają swoje ideały, często bardzo skrajne, nieraz interesują się czymś więcej niż tylko piłką nożną i choć klną ponad miarę, a piją jeszcze więcej, to prędzej zatłuką gołymi pięściami podejrzanego typa, niż pozwolą aby ten zrobił krzywdę kobiecie albo osobie słabszej. Nie mówię, że tak wygląda cała społeczność blokersów, ale nie oszukujmy się - lwia ich część. Sam w takiej się wychowałem, nieraz zanosząc do mieszkania zalanego do nieprzytomności sąsiada, którego córka utrzymywała pracując na ulicy. Tak, to jest patologia, ale jednocześnie ci sami ludzie potrafili, jeśli się chcieli lub coś w nich trzasnęło, wydostać się z tego marazmu i pomagać innym. Podobnie jest tutaj.


Komiks pokazuje metamorfozę paczki głównych bohaterów oraz prawdziwą przyjaźń potrafiącą zdziałać cuda. Nie oznacza to, że porzucą swoje przywary i przestaną pić oraz wzbogacą nie wiadomo jak słownictwo, choć nawet na tym polu z czasem zobaczymy progres. Nieznaczny, ale jednak. "Tam, gdzie rosły mirabelki" było dla mnie bardzo ważną lekturą, nie tylko ze względu na wspomnienia z dzieciństwa, ale z powodu pokazania prawdy o takich ludziach. Bez żadnej satyry, ubarwień czy przekłamań. Prosta kreska, prosta prawda o prostych ludziach, którzy nie byli i nigdy nie będą aniołami. Przynajmniej nie w takiej formie jak chcą to widzieć media lub społeczeństwo. Tylko czy taka, wyidealizowana wizja "bycia dobrym" jest faktycznie słuszna? Na to pytanie niech każdy odpowie sobie sam.