16 lipca 2001 roku odszedł z tego świata Maurice de Bevere. Belgijski rysownik i scenarzysta komiksowy, no bardziej rysownik, znany pośród fanów komiksu jako Morris. Dla tych, którym to nazwisko nic nie mówi, niech wystarczy informacja, ze człowiek ten był odpowiedzialny za powstanie jednej z najbardziej słynnych serii komiksowych. Oto ojciec Lucky Luke'a. Narysował on przeszło 70 albumów o przygodach samotnego kowboja i jego wiernego rumaka Jolly Jumpera, z czego niemal 30 z jednym z ojców Asteriksa i Obeliksa - słynnym Rene Goscinnym. Po przedwczesnej śmierci, wielkiego scenarzysty, Morris nie zaprzestał prac nad serią i zapraszał do współpracy nowe osoby. Jedni zostali na dłużej inni poprzestali na pojedynczym epizodzie. Jednak nawet śmierć tego wielkiego artysty, nie zakończyła przygód słynnego kowboja, który po każdej awanturze zmierza na grzbiecie swego rumaka w stronę zachodzącego słońca, nucąc znaną mu dobrze piosenkę. "Wujaszkowie dalton" ukazali się w 2014 roku we Francji, a do nas zawitali dopiero trzy lata później. Warto było czekać, bo zespół złożony z Achde (rysunek), Laurenta Gerra i Jacquesa Pessis (scenariusz), dokonał tego, czego chcieli czytelnicy. Zachował pełnię klimatu z oryginalnej serii, oddając tym samym hołd Morrisowi i Goscinnemu. Oto historia, jak Averell został ojcem chrzestnym.
Fabuła kręci się wokół syna, autentycznej postaci prawdziwego gangu Daltonów. Mowa o Emmett'cie Dalton, który zasłynął między innymi tym, że podczas napadu na bank w Coffeyville zarobił aż 23 kule. To nie żart. Ten człowiek naprawdę wyszedł żywy z strzelaniny, po której wyglądał jak przysłowiowe sito. Oczywiście autorzy tego komiksu nie omieszkali w zabawny sposób przedstawić tej sytuacji, co naprawdę im się udało. Zresztą takich gagów, nawiązujących do autentycznych wydarzeń, jest tutaj o wiele więcej. Niemniej główna oś historii kręci się wokół niejakiego Juniora, czyli syna wspomnianego Daltona. Gang Joego Daltona zostaje obarczony opieką nad młodzikiem, podczas nieobecności jego matki, która wyruszyła do Europy jako jedna z gwiazd cyrku Buffalo Billa (również autentyk). Sędzia zadecydował zatem, że Daltonowie muszą zająć się dzieckiem, a pieczę nad nimi będzie sprawował Lucky Luke. Grupa wyrusza do Krazus City, gdzie mieści się rezydencja matki Juniora. Jak zwykle kłopoty wiszą w powietrzu, bowiem to Averell został wybrany ojcem chrzestnym dla dziecka, a Joe pragnie zdobyć fortunę jego matki.
Ilość akcji w tym komiksie jest ogromna. Co chwila dochodzi do jakiejś komicznej sytuacji z udziałem któregoś z daltonów lub Juniora. Jeśli idzie o podobieństwo rodzinne, to wiele postaci, z naszym kowbojem na czele, stwierdza zgodnie, że Junior to rasowy Dalton. Jednak krewny krewnemu nie równy i jak zauważa Mamuśka Dalton, która pojawia się mniej więcej w połowie albumu, rodzina spłodziła kilku szeryfów. Jest to zresztą prawda, bo oryginalny gang Daltonów, o którym zresztą również się tutaj wspomina, ponieważ Daltonowie z serii komiksowej to ich kuzyni, również przez pewien czas służył w obronie prawa. Co jak co, ale ta żonglerka faktami i wymysłami buduje w komiksie naprawdę dużo udanych gagów, co zwiększa przyjemność płynącą z jego lektury.
Miasto w którym rozgrywa się lwia część akcji, również jest dość nietypowe i autorzy szydzą w nim, z kilku przywar Teksańczyków. Zresztą warto poczytać co widnieje na szyldach oraz witrynach sklepowych, znajdujących się w mieście. Moim ulubieńcem jest "Budowa baraków" O'Bama". Całość świetnie oddał Achde w rysunku, zachowując ducha serii, którego zrodził Morris, a potem rozbudował wraz z Rene Goscinnym. Czuć, że to kolejna przygoda starego, poczciwego i wytrwałego Lucky Luke'a i jego dzielnego wierzchowca Jollego Jumpera. Nie zabrakło też Rintinkana, w polskiej wersji znanego jako Bzik. Jednak dla mnie ta potulna psina o ptasim (no... trochę mniejszym) móżdżku, zawsze pozostanie Rintinkanem. "Wujaszkowie Dalton" to naprawdę świetny komiks, zachowujący ducha serii i pokazujący, że nawet po śmierci mistrzów, można wydobyć tutaj jeszcze wiele, wiele dobrego humoru.
Fabuła kręci się wokół syna, autentycznej postaci prawdziwego gangu Daltonów. Mowa o Emmett'cie Dalton, który zasłynął między innymi tym, że podczas napadu na bank w Coffeyville zarobił aż 23 kule. To nie żart. Ten człowiek naprawdę wyszedł żywy z strzelaniny, po której wyglądał jak przysłowiowe sito. Oczywiście autorzy tego komiksu nie omieszkali w zabawny sposób przedstawić tej sytuacji, co naprawdę im się udało. Zresztą takich gagów, nawiązujących do autentycznych wydarzeń, jest tutaj o wiele więcej. Niemniej główna oś historii kręci się wokół niejakiego Juniora, czyli syna wspomnianego Daltona. Gang Joego Daltona zostaje obarczony opieką nad młodzikiem, podczas nieobecności jego matki, która wyruszyła do Europy jako jedna z gwiazd cyrku Buffalo Billa (również autentyk). Sędzia zadecydował zatem, że Daltonowie muszą zająć się dzieckiem, a pieczę nad nimi będzie sprawował Lucky Luke. Grupa wyrusza do Krazus City, gdzie mieści się rezydencja matki Juniora. Jak zwykle kłopoty wiszą w powietrzu, bowiem to Averell został wybrany ojcem chrzestnym dla dziecka, a Joe pragnie zdobyć fortunę jego matki.
Ilość akcji w tym komiksie jest ogromna. Co chwila dochodzi do jakiejś komicznej sytuacji z udziałem któregoś z daltonów lub Juniora. Jeśli idzie o podobieństwo rodzinne, to wiele postaci, z naszym kowbojem na czele, stwierdza zgodnie, że Junior to rasowy Dalton. Jednak krewny krewnemu nie równy i jak zauważa Mamuśka Dalton, która pojawia się mniej więcej w połowie albumu, rodzina spłodziła kilku szeryfów. Jest to zresztą prawda, bo oryginalny gang Daltonów, o którym zresztą również się tutaj wspomina, ponieważ Daltonowie z serii komiksowej to ich kuzyni, również przez pewien czas służył w obronie prawa. Co jak co, ale ta żonglerka faktami i wymysłami buduje w komiksie naprawdę dużo udanych gagów, co zwiększa przyjemność płynącą z jego lektury.
Miasto w którym rozgrywa się lwia część akcji, również jest dość nietypowe i autorzy szydzą w nim, z kilku przywar Teksańczyków. Zresztą warto poczytać co widnieje na szyldach oraz witrynach sklepowych, znajdujących się w mieście. Moim ulubieńcem jest "Budowa baraków" O'Bama". Całość świetnie oddał Achde w rysunku, zachowując ducha serii, którego zrodził Morris, a potem rozbudował wraz z Rene Goscinnym. Czuć, że to kolejna przygoda starego, poczciwego i wytrwałego Lucky Luke'a i jego dzielnego wierzchowca Jollego Jumpera. Nie zabrakło też Rintinkana, w polskiej wersji znanego jako Bzik. Jednak dla mnie ta potulna psina o ptasim (no... trochę mniejszym) móżdżku, zawsze pozostanie Rintinkanem. "Wujaszkowie Dalton" to naprawdę świetny komiks, zachowujący ducha serii i pokazujący, że nawet po śmierci mistrzów, można wydobyć tutaj jeszcze wiele, wiele dobrego humoru.