Skandynawowie mają specyficzne poczucie humoru, jednak w przeciwieństwie do anglików, wielokrotnie trafiali w mój gust. Nie inaczej było i tym razem, gdyż "Roman Barbarzyńca" to naprawdę dobra, choć nie jakaś rewelacyjna, satyra pewnych stereotypów dotyczących świata fantasy. Mamy tutaj zatem skóry, parodię BDSM, gołe klaty i tonaż testosteronu w cherlawym ciele tytułowego Romana. Z tego powodu na wstępie trzeba powiedzieć jasno - to nie jest film przeznaczony dla dzieci. Mimo krążących po sieci opinii, lepiej nie serwować jej maluchom z dwóch powodów. Po pierwsze nie zrozumiałyby połowy gagów, a po drugie zawiera treści, które z pewnością nie są wskazane dla tak małego widza, czy nawet nastolatka. Jednak jeśli jesteśmy dojrzałymi odbiorcami, mającymi dystans do siebie i świata to "Roman Barbarzyńca" może okazać się tym co idealnie sprawdzi się nie tylko na jesienny wieczór. Czemu? odpowiedź znajdziecie poniżej.
Autorzy tej na swój sposób unikalnej animacji, czerpali garściami z różnych znanych filmów związanych głównie z fantastyką. Oprócz oczywistych nawiązań do uniwersum "Conana Barbarzyńcy" mamy tutaj bardzo dużo wątków zaczerpniętych z ekranizacji "Władcy Pierścieni" z szczególnym uwzględnieniem "Dwóch Wież", stereotypów dotyczących gier RPG, wyśmiewania poszczególnych mitycznych ras czy plemion, a nawet scenę nawiązujący do "Terminatora: Salvation". O dziwo wszystko to świetnie ze sobą współgra i co ważniejsze ma sensownie napisany scenariusz.
Oto Roman - cherlak, niedojda, pacyfista i intelektualista, który na swoje nieszczęście wywodzi się z plemienia Barbarzyńców. Można ich opisać dość krótko jako kulturyści nie skażeni inteligencją. Chłopak ogólnie uchodzi za popychadło, jednak gdy całe plemię zostaje porwane przez nikczemnego lorda ciemności, Roman musi w końcu przełamać swe lęki aby uwolnić pobratymców. W tym celu kompletuje drużynę śmiałków, mającą odnaleźć legendarny miecz bohatera, który dał początek plemieniu Barbarzyńców - Krona.
Jak widać scenariusz jest żywcem zdarty z klasycznego motywu znajdującego się w dowolnej przygodzie RPG. Na tym jednak podobieństwa się nie kończą, gdyż mamy tutaj pyskatego barda-metala, skąpo odzianą wojowniczkę z toporem i zniewieściałego elfa. Z naszym cherlawym barbarzyńcą na czele tworzą iście wybuchowy kwartet, który co rusz pakuje się w nowe kłopoty, dostarczając tym samym sporej frajdy widzom.
Na tym polu naprawdę dobrze spisuje się polski przekład językowy. Oglądałem film w dwóch wersjach - angielskiej i polskiej, przy czym muszę stwierdzić, że obie naprawdę dają radę. Gagi są naprawdę śmieszne, do tego na olbrzymią pochwalę zasługują polscy aktorzy głosowi. W przypadku naszej drużyny zuchów głosów użyczyli Maciej Sthur w roli Romana, Czesław Mozil jako bard Wrzaskier, Anna Mucha w osobie wojowniczki Kseni oraz Jacek Braciak, który dał głos elfowi Lamerasowi. Już same imiona poszczególnych postaci potrafią rozbawić, nawiązując do znanych bohaterów filmowych, jednak siła tkwi w scenariuszu. Ten z każdą kolejną sceną pokazuje coraz lepiej swój potencjał i potrafi z niego korzystać na pełnej petardzie.
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to do warstwy graficznej filmu. Domyślam się, że prezentowany tutaj styl jest zabiegiem celowym, ale czasami czuć niejako niski budżet. Miejscami animacja jest dość sztywna i nieciekawa, choć całość nadrabia sporą ilością przerysowań postaci oraz easter eggów umieszczonych zarówno na pierwszym jak i dalszych planach. Jest to nie licha gratka dla fanów kina fantasy oraz science-fiction, którzy mogą poszukać nawiązań do swoich ulubionych produkcji.
"Roman Barbarzyńca" to dobry film w swej kategorii i spisuje się dużo lepiej niż wiele jego amerykańskich konkurentów. Bawi, nie nuży oraz nie jest aż tak wulgarny jak choćby "Sausage Party". Dzięki temu ogląda się go o wiele przyjemniej i mimo braku w nim aspiracji na coś lepszego to i tak, a może właśnie dzięki temu, zapada w pamięci. Polecam zatem tą produkcję na weekendowy, leniwy wieczór, przy zimnym piwku lub winie, szczególnie jeśli szukamy czegoś przy czym będziemy mogli wyłączyć myślenie i zwyczajnie się odprężyć.