Pixar sięga po kolejną ze sprawdzonych recept, jaką kiedyś dał kinu, francuski serial Było sobie życie. Tym razem jednak zamiast komórek mamy emocje, kształtujące nasz charakter. Pomysł zaiste ciekawy, jednak wykonanie mocno trąci zwykłą głupotą. W głowie się nie mieści zostało nominowane w tym roku do Oscarów startując koło Marnie. Obie te produkcje pod pewnym kątem są podobne - opisują depresję młodej, dwunastoletniej dziewczynki, która samotnie próbuje ją zwalczyć. Jednak obraz Pixara, nie posiada niczego co mogłoby mu pozwolić choćby się zbliżyć do japońskiego arcydzieła.
Riley to zwykła dziewczynka jakich wiele, w której głowie kłębią się emocje. Smutek, Radość, Gniew, Odraza i Strach - to one kształtują jej charakter, samopoczucie i wpływają na stan świadomości. Obecnie w głowie dziewczyny dominują bezapelacyjnie radosne fundamenty, gdyż wszelkie inne emocje są zepchnięte na drugi plan, zaś w przypadku Smutku, znajdują się w praktyce poza sceną. Sytuacja zmienia się raptownie, gdy rodzina przeprowadza się do dużego miasta i Riley, w wyniku działań Smutku, który czuje się zwyczajnie niepotrzebny, zaczyna się załamywać nerwowo. To doprowadza do serii wydarzeń burzących całkowicie jej dotychczasową, radosną osobowość.
Wszystko wyglądałoby pięknie gdyby nie kilka ogromnych mankamentów. Oglądając nowy film Pixara ma się wręcz wrażenie, że to emocje kontrolują całą naszą egzystencję. To one wyznaczają nam drogę przez życie, mówią co mamy robić i decydują za nas. W tym całym obrazku zwyczajnie brak czegoś takiego jak samodzielne myślenie lub wolna wola. Riley nie tylko daje się ponieść swym emocjom, ale nie ma nad nimi cienia kontroli i ten stan nie zmienia się do końca filmu, nawet po radosny, jakżeby inaczej, finale. Można to było rozwiązać choćby w taki sposób, że emocje podpowiadają nam (taki głos sumienia) co robić, a bohaterka wybierałaby jedną z dróg. Nie. Tu zwyczajnie sterują całym życiem Riley za pomocą konsoli, niczym robotem posłusznie wykonującym rozkazy.
Kolejnym minusem jest pokazanie jak fajne jest bezstresowe wychowanie. Główny akcja filmu rozgrywa się gdy dziewczyna ma dwanaście lat, zaś jej rodzice traktują ją jak sześcioletnie dziecko, udając orangutana aby ja rozbawić. Gdy ja miałem siedem lat i szedłem do podstawówki, chciałem aby rodzice traktowali mnie poważnie i się nie wygłupiali, a tutaj mowa o nastolatce. Fundamentami Riley jest sama radość, w której nie ma miejsca na inne odczucia, jak choćby tęsknota czy determinacja. Kiedy zatem dziewczyna spotyka się z nowym otoczeniem, kompletnie nie umie się odnaleźć w otaczającej ją rzeczywistości i popada w depresję. Cóż, gratulacje dla rodziców za "wzorowe" wychowanie i przygotowanie ich latorośli do samodzielnego życia.
Humor w filmie jest, ale dość płytki. Raptem kilka scen wywołało u mnie szczere salwy śmiechu, reszta zaś grymas rozgoryczenia. W roli naczelnego satyryka najlepiej spisuje się Gniew, będący często zapalnikiem do naprawdę udanych gagów. Zaraz za nim jest Odraza w duecie ze Strachem, jednak przy całej furii czerwonego paliwody (a raczej paligrzywy), wypadają o wiele słabiej. Najważniejszy wątek, czyli zmieniająca się relacja pomiędzy Radością a Smutkiem jest tak oklepany i sztampowy, że można go w pełni przewidzieć już na początku, szczególnie jeśli oglądało się zwiastuny filmu. Nie uświadczymy tutaj żadnych wielkich zwrotów akcji, głębokich i odkrywczych przemyśleń czy jakiejkolwiek rewolucji. To samo tyczy się animacji - jest bardzo dobra, ale niczym nie wyróżnia się na tle przeszłych produkcji Pixara. W praktyce wypada przy nich miejscami blado, porównując choćby do Wall-e.
W głowie się nie mieści, to bardzo płytka produkcja o płytkim humorze i finale. Film w praktyce udowadnia, że bezstresowe wychowanie, oparte na samej radości i bez zobowiązań to gwóźdź do trumny. Robi to jednak bardzo nieudolnie, zaś zakończenie, mimo że niesie jakieś tam przesłanie, nie sprawia aby całość niosła ważną lekcję życiową. Przy takim Wall-e, nowa animacja Pixara to wręcz popłuczyny dla bezmózgiej młodzieży, a gdyby postawić go koło Marnie. Przyjaciółka ze snów, to spada jeszcze niżej. Osobiście polecam sięgnąć po inne pozycje studia Pixar, a W głowie się nie mieści, zwyczajnie pominąć.
Ocena - 3,5/10
Riley to zwykła dziewczynka jakich wiele, w której głowie kłębią się emocje. Smutek, Radość, Gniew, Odraza i Strach - to one kształtują jej charakter, samopoczucie i wpływają na stan świadomości. Obecnie w głowie dziewczyny dominują bezapelacyjnie radosne fundamenty, gdyż wszelkie inne emocje są zepchnięte na drugi plan, zaś w przypadku Smutku, znajdują się w praktyce poza sceną. Sytuacja zmienia się raptownie, gdy rodzina przeprowadza się do dużego miasta i Riley, w wyniku działań Smutku, który czuje się zwyczajnie niepotrzebny, zaczyna się załamywać nerwowo. To doprowadza do serii wydarzeń burzących całkowicie jej dotychczasową, radosną osobowość.
Wszystko wyglądałoby pięknie gdyby nie kilka ogromnych mankamentów. Oglądając nowy film Pixara ma się wręcz wrażenie, że to emocje kontrolują całą naszą egzystencję. To one wyznaczają nam drogę przez życie, mówią co mamy robić i decydują za nas. W tym całym obrazku zwyczajnie brak czegoś takiego jak samodzielne myślenie lub wolna wola. Riley nie tylko daje się ponieść swym emocjom, ale nie ma nad nimi cienia kontroli i ten stan nie zmienia się do końca filmu, nawet po radosny, jakżeby inaczej, finale. Można to było rozwiązać choćby w taki sposób, że emocje podpowiadają nam (taki głos sumienia) co robić, a bohaterka wybierałaby jedną z dróg. Nie. Tu zwyczajnie sterują całym życiem Riley za pomocą konsoli, niczym robotem posłusznie wykonującym rozkazy.
Kolejnym minusem jest pokazanie jak fajne jest bezstresowe wychowanie. Główny akcja filmu rozgrywa się gdy dziewczyna ma dwanaście lat, zaś jej rodzice traktują ją jak sześcioletnie dziecko, udając orangutana aby ja rozbawić. Gdy ja miałem siedem lat i szedłem do podstawówki, chciałem aby rodzice traktowali mnie poważnie i się nie wygłupiali, a tutaj mowa o nastolatce. Fundamentami Riley jest sama radość, w której nie ma miejsca na inne odczucia, jak choćby tęsknota czy determinacja. Kiedy zatem dziewczyna spotyka się z nowym otoczeniem, kompletnie nie umie się odnaleźć w otaczającej ją rzeczywistości i popada w depresję. Cóż, gratulacje dla rodziców za "wzorowe" wychowanie i przygotowanie ich latorośli do samodzielnego życia.
Humor w filmie jest, ale dość płytki. Raptem kilka scen wywołało u mnie szczere salwy śmiechu, reszta zaś grymas rozgoryczenia. W roli naczelnego satyryka najlepiej spisuje się Gniew, będący często zapalnikiem do naprawdę udanych gagów. Zaraz za nim jest Odraza w duecie ze Strachem, jednak przy całej furii czerwonego paliwody (a raczej paligrzywy), wypadają o wiele słabiej. Najważniejszy wątek, czyli zmieniająca się relacja pomiędzy Radością a Smutkiem jest tak oklepany i sztampowy, że można go w pełni przewidzieć już na początku, szczególnie jeśli oglądało się zwiastuny filmu. Nie uświadczymy tutaj żadnych wielkich zwrotów akcji, głębokich i odkrywczych przemyśleń czy jakiejkolwiek rewolucji. To samo tyczy się animacji - jest bardzo dobra, ale niczym nie wyróżnia się na tle przeszłych produkcji Pixara. W praktyce wypada przy nich miejscami blado, porównując choćby do Wall-e.
W głowie się nie mieści, to bardzo płytka produkcja o płytkim humorze i finale. Film w praktyce udowadnia, że bezstresowe wychowanie, oparte na samej radości i bez zobowiązań to gwóźdź do trumny. Robi to jednak bardzo nieudolnie, zaś zakończenie, mimo że niesie jakieś tam przesłanie, nie sprawia aby całość niosła ważną lekcję życiową. Przy takim Wall-e, nowa animacja Pixara to wręcz popłuczyny dla bezmózgiej młodzieży, a gdyby postawić go koło Marnie. Przyjaciółka ze snów, to spada jeszcze niżej. Osobiście polecam sięgnąć po inne pozycje studia Pixar, a W głowie się nie mieści, zwyczajnie pominąć.
Ocena - 3,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz