22 września 2022

Hometown Cha-Cha-Cha (Netflix)

Znudzony amerykańskimi serialami, postanowiłem sięgnąć po raz pierwszy po południowo koreański serial romantyczny. I wiecie co? Nie tylko się nie zawiodłem, ale dostałem coś poniekąd nowego, będącego w pewnym stopniu mieszanką klasycznego romansu z elementami życia codziennego mieszkańców małego nadmorskiego miasteczka. Moje pierwsze skojarzenie to były Wilkowyje z serialu "Ranczo", tyle że na pierwszym planie zamiast sporu proboszcza i wójta było starcie pary kochanków pochodzących z dwóch odmiennych światów. Ona z elit Seulu, on typowy, prosty facet i złota rączka. Oczywiście musiało mieć to szczęśliwe zakończenie, ale po drodze natrafiliśmy na kilka niecodziennych oraz bardziej interesujących sztormów.

Rys fabularny jest w zasadzie banalny, albo raczej typowy dla tego typu romansideł. Zatem mamy majętną panią dentystkę, która w wyniku kilku perypetii zawodowych trafia do nadmorskiej miejscowości. Tam poznaje lokalnego nadzorcę, oczywiście młodego, pięknego i wolnego. Pomiędzy tymi postaciami od razu nawiązuje się specyficzna chemia, choć na starcie to  on jej dogryza ile wlezie. Ostatecznie pani doktor otwiera klinikę dentystyczną na prowincji, a nadzorca pomaga. Z czasem do tej parki dołącza trzecia osoba, reżyser filmowy, co tworzy swoisty trójkąt.



To co jednak jest ogromną siłą tego serialu, to mimo wszystko scenariusz, który umiejętnie splata losy poszczególnych postaci. Zatem w trójkącie miłosnym mamy panią dentystkę Yoon, która powoli zakochuje się w nadzorcy Hong, ale na ich drodze staje reżyser Ji, który kochał się w pani doktor w czasach studenckich. Z czasem jednak powiązania z przeszłością są coraz mocniejsze. Okazuje się, że te postacie w przeszłości spotykały się bezpośrednio lub pośrednio wielokrotnie, a na dokładkę Hong skrywa tajemnicę odnoszącą się do wydarzeń z życia całej trójki. Te elementy są jednak wyłożone widzowi na tyle umiejętnie, że nie przewidzi ich za grosz. W toku 16 odcinków zostaniemy zaskoczeni wielokrotnie, szczególnie, że będziemy też obserwować bacznie losy innych postaci.



Otóż nadmorska miejscowość skrywa kilka sekretów, a nie tylko przeszłość Honga. Dwa inne, równie ważne, to powód rozstania się burmistrza miasta i jego żony oraz kto z lokalnych mieszkańców wygrał tajemniczy los na loterię wart ogromną fortunę. Te i wiele pomniejszych sekretów płynnie przenika się z głównym miłosnym trójkątem, dając widzom coś więcej niż pospolitą komedię romantyczną. Otrzymujemy bowiem sporo wątków obyczajowych, sensownie poprowadzonych rozterek osobistych, nie tylko na polu miłosnym, oraz sporą grupę wyrazistych postaci. Bardzo wyrazistych, które szybko potrafią zapaść a pamięci widza.



Dzięki temu fabuła angażuje, łatwo polubić pewne postacie czy im współczuć, a nikt nie jest tutaj z góry czarno-biały. Mamy byłego piosenkarza, który samotnie wychowuje nastoletnią córkę, której matka zmarła przy porodzie. Staruszkę pomagającą Hongowi po tym, gdy wrócił roztrzaskany po 5 latach życia w Seulu. Plotkarę prowadzącą restaurację koreańsko-chińską, której przeszłość jest przepełniona bólem. Burmistrza i jego byłą żonę, starających się jakoś pogodzić z przeszłością. Czy w końcu asystentkę pani doktor, mającą piekielnego pecha do facetów. Mimo, że całość oprawiono cukierkowymi elementami i słodkimi wydarzeniami, to co jakiś czas przenika szara rzeczywistość, potrafiąca wycisnąć z widza łzy współczucia.



Dla mnie, jako kompletnego laika w kinie azjatyckim, ten serial miał jeszcze jedną ogromną wartość. Mianowicie poznawanie kultury oraz kuchni tego regionu. Szczególnie od strony kulinarnej, bowiem temat ten przewija się w każdym odcinku dość gęsto. Powiem szczerze, że część potraw wciągnąłbym na miejscu, choć czasem chyba wolałbym nie wiedzieć co to jest. Z drugiej strony wyglądało to niezwykle apetycznie i czasem miałem wrażenie, że czuję zapach przygotowywanych dań. Natomiast sporo też dowiedziałem się o pewnych obyczajach, w tym obrządkach pogrzebowych, relacjach społecznych, czy nawet tego, jak wygląda codzienne życie w takiej miejscowości. Choć też widziałem dużo, bardzo dużo podobieństw do naszych przywar i relacji ludzkich. Owszem, kulinarnie i kulturowo się różnimy, ale też mamy więcej wspólnego w codziennych relacjach niż się spodziewałem. Innymi słowy: Są rzeczy, które się nie zmieniają, niezależnie od zakątka świata.



"Hometown Cha-Cha-Cha" to naprawdę miły, miejscami wręcz przesłodko uroczy, serial romantyczny, ale traktujący się nieraz dość poważnie. W przeciwieństwie do wielu podobnych produkcji tego typu z naszego lub amerykańskiego podwórka, tutaj nie ma seksu, taniej kontrowersji, czy nadmiernej głupoty. To mieszanka opowieści obyczajowej i romantycznej, gdzie oczywiście musi się finalnie wszystko udać, ale po drodze obejrzymy nie jeden sztorm, a czasem wręcz tajfun. I to mi się bardzo podobało, bowiem nie traktowało widza niczym skończonego idioty, z czym miałem do czynienia w choćby "Virgin River" albo "Głosie serca". Tu opowieść jest krótsza, bardziej treściwa i co ważniejsze: zamknięta. Zatem w moim odczuciu - Korea górą :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz