To już piąte moje podejście do napisania opinii o "Sabrinie" autorstwa Nicka Drnaso. Komiks, który został nominowany do prestiżowej nagrody Bookera, jest wychwalany przez rzeszę krytyków, zaś sam autor obsypywany pochwałami. I okej, rozumiem takie podejście, ale do mnie ten komiks nie tylko nie trafił, ale sprawił, że jego lektura była orką na ugorze. Bez emocji, bez jakichkolwiek głębszych refleksji, jakbym czytał "wielkie dzieło" nagrodzone Noblem czy inną prestiżową nagrodą. Postaram się tutaj streścić, dlaczego "Sabrina" do mnie nie trafiła oraz uważam ja za komiks wybitnie miałki.
Może najpierw nakreślmy nieco samą fabułę. Tytułowa Sabrina, to kobieta w sile wieku, która nagle znika, a jej facet odchodzi od zmysłów z niepokoju. Policja nie ma się na czym zawiesić, trop się urwał, aż nagle w sieci pojawia się niepokojące nagranie video, powiązane z zaginioną. W tym momencie każda z osób poszukujących Sabriny zaczyna mieć własną teorię spiskową i wszystko się komplikuje. Do tego momentu brzmi to naprawdę ciekawie. Wiecie, taki klasyczny miks dramaty psychologicznego z rasowym kryminałem. Szybko jednak okazuje się, że całość jest zwyczajnie przegadana.
Żadna, ale to absolutnie żadna ze scen mnie nie wciągnęła jako czytelnika. Naprawdę rozumiem chęć pokazania przez autora, jak to relacje międzyludzkie się zacierają przez wszędobylski ekran oraz internet, ale tutaj, w moim odczuciu, to nie wyszło. Dostałem tonę pustych, nic nie wnoszących do tematu, drętwych dialogów i kilka równie drętwych monologów. Równie dobrze mógłbym słuchać wywodu naszych polityków o stanie polskiej służby zdrowia lub szkolnictwa. W zasadzie nawet one miały w sobie jakiś ładunek, który na mnie działał. Negatywnie bo negatywnie, ale dzieła. Tymczasem podczas lektury "Sabriny" zdarzyło mi się kilka razy przysnąć.
Naprawdę nie rozumiem tego zachwytu nad tym, w moich oczach, bardzo przekombinowanym oraz nudnym komiksem. Nasłuchałem się też licznych pochwał nad stylem graficznym, ale ten również w moich oczach jest kiepski. Ani to ciekawe, ani wpadające w pamięć. Po prostu takie nijakie. Jeśli był to zamierzony ruch ze strony autora, aby cały komiks był własnie nijaki i prezentował nijakość współczesnego społeczeństwa, to faktycznie mu się to udało. Problem w tym, że odkładając jego dzieło na półkę błyskawicznie o nim zapominam. Prawdopodobnie za tydzień od momentu napisania tego tekstu, nie będę kompletnie pamiętał o czym była "Sabrina".
Dlatego nie umiem polecić tego komiksu absolutnie nikomu. Być może mam wypaczony gust, może za mało czytałem, a może po prostu nie umiem docenić "prawdziwej sztuki", bo z takimi zarzutami też już się spotykałem. Nie wiem i szczerze to ani mnie to ziębi ani grzeje. Jeśli dane dzieło, nie ważne jakie, nie daje mi satysfakcji z obcowania z nim, to zwyczajnie je pomijam i szybko o nim zapominam. Pozostawiam to osobom, które uważają że maja bardziej wysublimowany gust albo styl. Ja wolę skupić się na czymś nowym, ciekawszym i zwyczajnie poruszającym struny w moim sercu. "Sabrinie" ta sztuka się nie udała.
Może najpierw nakreślmy nieco samą fabułę. Tytułowa Sabrina, to kobieta w sile wieku, która nagle znika, a jej facet odchodzi od zmysłów z niepokoju. Policja nie ma się na czym zawiesić, trop się urwał, aż nagle w sieci pojawia się niepokojące nagranie video, powiązane z zaginioną. W tym momencie każda z osób poszukujących Sabriny zaczyna mieć własną teorię spiskową i wszystko się komplikuje. Do tego momentu brzmi to naprawdę ciekawie. Wiecie, taki klasyczny miks dramaty psychologicznego z rasowym kryminałem. Szybko jednak okazuje się, że całość jest zwyczajnie przegadana.
Żadna, ale to absolutnie żadna ze scen mnie nie wciągnęła jako czytelnika. Naprawdę rozumiem chęć pokazania przez autora, jak to relacje międzyludzkie się zacierają przez wszędobylski ekran oraz internet, ale tutaj, w moim odczuciu, to nie wyszło. Dostałem tonę pustych, nic nie wnoszących do tematu, drętwych dialogów i kilka równie drętwych monologów. Równie dobrze mógłbym słuchać wywodu naszych polityków o stanie polskiej służby zdrowia lub szkolnictwa. W zasadzie nawet one miały w sobie jakiś ładunek, który na mnie działał. Negatywnie bo negatywnie, ale dzieła. Tymczasem podczas lektury "Sabriny" zdarzyło mi się kilka razy przysnąć.
Naprawdę nie rozumiem tego zachwytu nad tym, w moich oczach, bardzo przekombinowanym oraz nudnym komiksem. Nasłuchałem się też licznych pochwał nad stylem graficznym, ale ten również w moich oczach jest kiepski. Ani to ciekawe, ani wpadające w pamięć. Po prostu takie nijakie. Jeśli był to zamierzony ruch ze strony autora, aby cały komiks był własnie nijaki i prezentował nijakość współczesnego społeczeństwa, to faktycznie mu się to udało. Problem w tym, że odkładając jego dzieło na półkę błyskawicznie o nim zapominam. Prawdopodobnie za tydzień od momentu napisania tego tekstu, nie będę kompletnie pamiętał o czym była "Sabrina".
Dlatego nie umiem polecić tego komiksu absolutnie nikomu. Być może mam wypaczony gust, może za mało czytałem, a może po prostu nie umiem docenić "prawdziwej sztuki", bo z takimi zarzutami też już się spotykałem. Nie wiem i szczerze to ani mnie to ziębi ani grzeje. Jeśli dane dzieło, nie ważne jakie, nie daje mi satysfakcji z obcowania z nim, to zwyczajnie je pomijam i szybko o nim zapominam. Pozostawiam to osobom, które uważają że maja bardziej wysublimowany gust albo styl. Ja wolę skupić się na czymś nowym, ciekawszym i zwyczajnie poruszającym struny w moim sercu. "Sabrinie" ta sztuka się nie udała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz