Drugi sezon tego mini serialu rozpoczyna się z mocnym przytupem. John Marlott (Sean Bean) został wskrzeszony, po tym jak powieszono go za zbrodnię, której nie popełnił. Były inspektor policji, zbiegł jednak swemu oprawcy, jednak w niejasnych okolicznościach wylądował w przytułku dla obłąkanych. Zawieszony między życiem a śmiercią, jego dusza nie może zaznać spokoju, powracając wciąż do ożywionego, znacznie silniejszego i odporniejszego ciała. Pewnego razu Marlott odzyskuje jednak zmysły, a co za tym idzie wspomnienia. Wydostaje się z przytułku, wracając do Londynu, gdzie szuka swego mordercy. Szybko dociera do niego informacja, że od czasu tragicznych wydarzeń minęło bez mała kilka lat, a sytuacja na scenie politycznej mocno się zmieniła. Spotyka jednak osoby, które mogą mu pomóc, podczas gdy miastem wstrząsa kolejna fala przerażających zbrodni. Ktoś morduje duchownych i wyrywa im serca.
Forma fabularna mocno się zmienia. Tym razem śledztwo przypomina nieco pogoń za Kubą Rozpruwaczem, który w chronologii pisarskiej dopiero się pojawi. Marlott pragnie jednak znaleźć swego oprawcę, który przywrócił go do życia i odpowiada za śmierć kilkunastu dzieci. Niestety przez te lata sytuacja w Londynie się zmieniła. Odnajduje kilka znajomych twarzy, ale dawni przyjaciele stali się wrogami i odwrotnie. Na dokładkę w biednej części miasta trwa pomór spowodowany tajemniczą chorobą. Nikt nie umie ustalić jej źródła, ale ludzie padają jak muchy. To przyciąga ludzkich padlinożerców i tylko zaognia i tak już nieciekawą dla władz sytuację. Wydaje się, że nic tu nie ma sensu, ale jak zwykle okruszki prowadzą Marlotta (oraz widzów) do sfer wyższych. Ciężko jednak wszystko połączyć w logiczną całość. Przynajmniej do czasu. Jednak gdy widz wpada już na rozwiązanie danego elementu łamigłówki, to samo czyni główny bohater, lub któryś z jego sprzymierzeńców.
Taka wspólna zabawa w rozwiązywanie zagadki, podczas gdy poszukujemy człowieka odpowiedzialnego za wskrzeszanie zmarłych, jest naprawdę intrygująca, a co najważniejsze wciągająca. Finał tego sezonu nie zawodzi na tym polu, choć jesteśmy wstanie teoretyzować od początku, kto stoi za zbrodniami. Brak nam jednak dowodów, a co ciekawe ostatecznie i tak zostaniemy mocno zaskoczeni w niektórych kwestiach. Nie wszystko jest bowiem takie proste i logiczne, jakby z początku mogło się wydawać.
Dużo robi też samo prowadzenie opowieści. Nie przyciągałaby ona tak mocno przed ekran, gdyby była rozłożona na więcej odcinków. Sześć na sezon to idealna ilość, bowiem akcja jest wartka, brak tutaj niepotrzebnych dłużyzn i widz nie wyprzedza w domysłach oraz dowodach głównych postaci tego dramatu. Tych natomiast jest kilka, przy czym doszło do sporych zmian na pierwszym i drugim planie. Nadal wszystko kręci się wokół Marlotta, ale wtóruje mu, choć nieco inaczej, posterunkowy, obecnie już detektyw, Nightingale. Wraca też kilka osób z pierwszego sezonu, które Marlott widzi jako dusze błąkające się po ziemskim padole. Nie zawsze może je usłyszeć, ale to tylko dodaje klimatu całej opowieści.
Z nowych twarzy na największą uwagę zasługują trzy. Po pierwsze arystokrata imieniem Frederick Dipple (Laurence Fox), który jest niezwykle wpływowy na dworze królewskim i kościelnym. Do tego niezwykle majętny. Jest to "dziwka", kolekcjoner pasjonujący się automatyką. Opracowuje on mechaniczne lalki, wierząc że te kiedyś zastąpią ludzi w ciężkiej pracy. Jego teorie na temat mechanizmów są podstawą do przyszłej robotyki, co świetnie kontrastuje z XIX wieczną walką kościoła z nauką oraz technologią. Koło Marlotta, to jedna z trzech najważniejszych postaci w tym sezonie. Ostatnia tego kalibru osobą, jest kobieta, Esther Rose (Maeve Dermody), która niejako lawiruje pomiędzy dwoma wyżej mężczyznami, domykając swoisty trójkąt. To postać tragiczna, podobnie zresztą jak Marlott i Dipple, ale na nieco innym polu. Łączy ich jednak jedno - śmierć bliskich oraz pragnienie życia. Ostatnią ważną dla tego sezonu postacią z nowych twarzy jest były ksiądz, obecnie zajmujący się niezbyt miła profesją, jaka jest grzebanie ofiar zarazy. O niej nie chcę jednak zbyt wiele pisać, bo jest kluczem do kilku spraw poruszanych w głównej osi fabuły.
Od strony technicznej tradycyjnie mamy wysoką półkę. Co jak co, ale Brytyjczycy umieją robić takie seriale i nie żałują na nie grosza. W efekcie dostajemy produkcje przyciągające widza i zwracające się, które docenia cały świat. Praca kamery, montaż, kostiumy, muzyka, scenografie - wszystko jest tutaj niemal idealne, mocno budujące atmosferę niepewności i klasycznego kryminału, osadzonego w XIX wieku. Choć technicznie, patrząc na definicję, bardziej mamy tu do czynienia z horrorem, czy też bardzo wczesnym science fiction. Finał drugiego sezonu w praktyce zamyka wszystkie sprawy Marlotta i jego oprawcy. Zostawia przy tym furtkę na kontynuację, ale ta nie jest niczym obowiązkowym. Mimo wszystko chciałbym aby powstała, o ile utrzyma obecny poziom fabuły i warstwy wizualnej. pole do popisu jest spore i nie musi się rozgrywać już w latach 30-stych XIX wieku. W praktyce może mieć miejsce kilkadziesiąt lat później, co byłoby ciekawym zabiegiem. Czy tak się stanie? Ciężko powiedzieć. Niemniej polecam każdemu miłośnikowi kryminałów sięgnięcie po ten serial. Po prostu warto.
Forma fabularna mocno się zmienia. Tym razem śledztwo przypomina nieco pogoń za Kubą Rozpruwaczem, który w chronologii pisarskiej dopiero się pojawi. Marlott pragnie jednak znaleźć swego oprawcę, który przywrócił go do życia i odpowiada za śmierć kilkunastu dzieci. Niestety przez te lata sytuacja w Londynie się zmieniła. Odnajduje kilka znajomych twarzy, ale dawni przyjaciele stali się wrogami i odwrotnie. Na dokładkę w biednej części miasta trwa pomór spowodowany tajemniczą chorobą. Nikt nie umie ustalić jej źródła, ale ludzie padają jak muchy. To przyciąga ludzkich padlinożerców i tylko zaognia i tak już nieciekawą dla władz sytuację. Wydaje się, że nic tu nie ma sensu, ale jak zwykle okruszki prowadzą Marlotta (oraz widzów) do sfer wyższych. Ciężko jednak wszystko połączyć w logiczną całość. Przynajmniej do czasu. Jednak gdy widz wpada już na rozwiązanie danego elementu łamigłówki, to samo czyni główny bohater, lub któryś z jego sprzymierzeńców.
Taka wspólna zabawa w rozwiązywanie zagadki, podczas gdy poszukujemy człowieka odpowiedzialnego za wskrzeszanie zmarłych, jest naprawdę intrygująca, a co najważniejsze wciągająca. Finał tego sezonu nie zawodzi na tym polu, choć jesteśmy wstanie teoretyzować od początku, kto stoi za zbrodniami. Brak nam jednak dowodów, a co ciekawe ostatecznie i tak zostaniemy mocno zaskoczeni w niektórych kwestiach. Nie wszystko jest bowiem takie proste i logiczne, jakby z początku mogło się wydawać.
Dużo robi też samo prowadzenie opowieści. Nie przyciągałaby ona tak mocno przed ekran, gdyby była rozłożona na więcej odcinków. Sześć na sezon to idealna ilość, bowiem akcja jest wartka, brak tutaj niepotrzebnych dłużyzn i widz nie wyprzedza w domysłach oraz dowodach głównych postaci tego dramatu. Tych natomiast jest kilka, przy czym doszło do sporych zmian na pierwszym i drugim planie. Nadal wszystko kręci się wokół Marlotta, ale wtóruje mu, choć nieco inaczej, posterunkowy, obecnie już detektyw, Nightingale. Wraca też kilka osób z pierwszego sezonu, które Marlott widzi jako dusze błąkające się po ziemskim padole. Nie zawsze może je usłyszeć, ale to tylko dodaje klimatu całej opowieści.
Z nowych twarzy na największą uwagę zasługują trzy. Po pierwsze arystokrata imieniem Frederick Dipple (Laurence Fox), który jest niezwykle wpływowy na dworze królewskim i kościelnym. Do tego niezwykle majętny. Jest to "dziwka", kolekcjoner pasjonujący się automatyką. Opracowuje on mechaniczne lalki, wierząc że te kiedyś zastąpią ludzi w ciężkiej pracy. Jego teorie na temat mechanizmów są podstawą do przyszłej robotyki, co świetnie kontrastuje z XIX wieczną walką kościoła z nauką oraz technologią. Koło Marlotta, to jedna z trzech najważniejszych postaci w tym sezonie. Ostatnia tego kalibru osobą, jest kobieta, Esther Rose (Maeve Dermody), która niejako lawiruje pomiędzy dwoma wyżej mężczyznami, domykając swoisty trójkąt. To postać tragiczna, podobnie zresztą jak Marlott i Dipple, ale na nieco innym polu. Łączy ich jednak jedno - śmierć bliskich oraz pragnienie życia. Ostatnią ważną dla tego sezonu postacią z nowych twarzy jest były ksiądz, obecnie zajmujący się niezbyt miła profesją, jaka jest grzebanie ofiar zarazy. O niej nie chcę jednak zbyt wiele pisać, bo jest kluczem do kilku spraw poruszanych w głównej osi fabuły.
Od strony technicznej tradycyjnie mamy wysoką półkę. Co jak co, ale Brytyjczycy umieją robić takie seriale i nie żałują na nie grosza. W efekcie dostajemy produkcje przyciągające widza i zwracające się, które docenia cały świat. Praca kamery, montaż, kostiumy, muzyka, scenografie - wszystko jest tutaj niemal idealne, mocno budujące atmosferę niepewności i klasycznego kryminału, osadzonego w XIX wieku. Choć technicznie, patrząc na definicję, bardziej mamy tu do czynienia z horrorem, czy też bardzo wczesnym science fiction. Finał drugiego sezonu w praktyce zamyka wszystkie sprawy Marlotta i jego oprawcy. Zostawia przy tym furtkę na kontynuację, ale ta nie jest niczym obowiązkowym. Mimo wszystko chciałbym aby powstała, o ile utrzyma obecny poziom fabuły i warstwy wizualnej. pole do popisu jest spore i nie musi się rozgrywać już w latach 30-stych XIX wieku. W praktyce może mieć miejsce kilkadziesiąt lat później, co byłoby ciekawym zabiegiem. Czy tak się stanie? Ciężko powiedzieć. Niemniej polecam każdemu miłośnikowi kryminałów sięgnięcie po ten serial. Po prostu warto.