Czas na trochę sentymentów, czyli mój zeszłoroczny powrót do jednego z licznych klasyków. Good Old Games, czyli w skrócie GOG, oferuje ich od groma i nie przyznaję, że coraz częściej robię tam zakupy. Powód jest prosty - mają to czego nieraz brakuje mi na Steam albo innych tego typu platformach. Stare, dobre gry, do tego podczas wyprzedaży za naprawdę niewielkie pieniądze. W ostatnim kwartale 2019 roku wydałem tam niecałe 266 zł na 27 gier, a dodawszy do tego gratisy oraz grudniowe prezenty na moje konto wpadły aż 33 tytuły. W tym miesiącu też kupiłem kilka gierek i wydałem na to grosze. Worms Armageddon kupiłem za 7,69 zł i z rozkoszą wskoczyłem na pole bitwy sterując różowymi robaczkami wyposażonymi w najróżniejsze narzędzia zniszczenia.
Grę stworzyło studio Team 17 przy współpracy z studiem Infogrames, a na rynek wyszła w maju 1999 roku. Od razu stała się hitem i szybko zdobywała nowych graczy. Oficjalne polskie wydanie miało miejsce w grudniu 1999 roku, więc wielu szczęśliwców otrzymało tą grę pod choinkę. Sam się do nich nie zaliczałem i początkowo grałem u kolegi, który miał znacznie mocniejszy komputer od mojego w tamtym czasie, choć Worms Armageddon już wtedy nie posiadał szczególnie wysokich wymagań. procesor o sile 100 MHz, 32 MB RAM (choć wystarczyła tak naprawdę połowa tego) i raptem 50 MB miejsca na twardym dysku. Dziś to wręcz śmieszne wymagania, ale w 1999 roku nie zawsze tak było. Z drugiej strony mój komputer w tamtym czasie spokojnie dźwigał takiego potwora jak The Longest Journey z 1999 roku (w 2000 wydane w Polsce), który pożerał znacznie więcej pamięci RAM, a był przygodówką Point&Click.
Jednak to zamierzchła przeszłość i dziś obie te gry uchodzą za klasyki, zestarzały się, zatem jak wyglądają po 21 latach na rynku? Cóż, jeśli idzie o Worms Armageddon to wręcz rewelacyjnie. Wizualnie jest lepiej niż to pamiętam, a spędziłem w czasach liceum nad tą grą setki godzin. Interfejs jest przejrzysty, całość prezentuje się czytelnie, a nowe rozdzielczości dostosowane do współczesnych ekranów monitorów czy telewizorów. Rozgrywka natomiast to czysta rozkosz. Spory arsenał, opcje ustawiania siły poszczególnych typów broni, liczby ich użyć, częstotliwość pojawiania się skrzynek i tak dalej. Do tego kampania dla jednego gracza i tryb online oraz grania na jednym komputerze.
Zainstalowałem sobie tą grę na chwilkę, aby przypomnieć czasy szkolne, gdy zrywałem się po lekcjach do gralni, ale ostatecznie spędziłem nad tą grą kilkanaście godzin. Rozwałka jest na tyle miodna, że szybko włączył się u mnie syndrom jeszcze jednej tury. Teraz nie mam już tyle czasu na granie ot tak, więc ostatecznie odinstalowałem grę, aby skupić się na pracy i kilku innych tytułach, o których chciałbym napisać. Niemniej Worms Armageddon to nadal genialna gra. Mam jeszcze na Steam Worms Reloaded, ale jakoś nie kusi mnie, aby do tego wracać. Pewnie z czasem nabędę też na GOG inne części tej serii, ale to tę konkretną najcieplej wspominam. W sumie nie ma się czemu dziwić, bo daje najwięcej radochy. W jakiej innej grze mamy bowiem zatruwającego skunksa czy wybuchającą krowę, którą detonują małe, słodkie, różowe robaczki :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz