Dawno nie pisałem o przygodach Lucky Luke'a, więc w tym miesiącu mocno nadrobię tą zaległość. Zacznę od tomu szesnastego, gdzie nasz samotny kowboj zmierzy się z aligatorami, mułem, powodziami, pływającymi pniami oraz wszelkiej maści typami spod ciemnej gwiazdy. A wszystko to z powodu kłótni dwóch kapitanów, którzy postanowili go rozwiązać po przez szalony wyścig. Stawką jest bycie królem Missisipi (nie, to nie komiks o McKwaczu) i prawo do żeglugi po niej. Rozpoczyna się zatem trudna przeprawa pirata z wilkiem morskim, a pośrodku nich staje słynny Lucky Luke.
Jeśli ktoś liczył na rasowy wyścig, to raczej się zawiedzie. Od początku tej przygody wiadomo, który kapitan to ten "dobry", a który jest tym "złym". Troszkę szkoda, jednak zważysz na okres w którym komiks powstawał, czyli lata 1960-1961, taka zagrywka nie powinna dziwić. Do tego w tamtym czasie była to nadal nieliczna seria, która dziś może pochwalić się ponad osiemdziesięcioma albumami. Całość jednak trzyma poziom, gagów mamy tutaj sporo, a historia jest bardzo dynamiczna.
Morris i Goscinny w genialny oraz prześmiewczy sposób ukazali mieszkańców tego regionu, odwołując się tutaj do jego historii. Różnorodności rasowej, relacji pomiędzy poszczególnymi nacjami i sytuacji po zakończeniu Wojny Secesyjnej. Dominują jednak opisy samej Missisipi i jej kaprysów. Bo o tym, że to wyjątkowo kapryśna rzeka słyszałem już nie raz. Ten termin pada chyba w każdym komiksie, książce i filmie, gdzie akcja rozgrywa się na Missisipi lub w jej sąsiedztwie. Nie są to jednak słowa rzucane na wiatr, bo patrząc po zachowaniu tej rzeki, nawet w dzisiejszych czasach, potrafi być zabójcza. Choć po części to tez wina głupiej gospodarki człowieka, który mocno nadwyrężył drzewostan wokół rzeki.
"W górę Missisipi" to taki klasyczny album o Lucky Luke'u. Co prawda jego wierzchowiec zaczyna tutaj wyraźnie ewoluować pod kątem ludzkich zachowań, ale czytelnik jeszcze nie może przeczytać jego przemyśleń. Choć w najbliższych albumach tej serii miało się już to powoli zmieniać. Mimo wszystko i tak sporo tutaj innych gagów, nieraz związanych z aligatorami, które licznie zamieszkują wody tej kapryśnej rzeki. Ja spędziłem miło czas nad lekturą tego albumu, choć wiem, że ta seria ma o wiele ciekawsze albumy, bardziej nowatorskie, humorystyczne i lepiej żonglujące groteską oraz stereotypami.
Morris i Goscinny w genialny oraz prześmiewczy sposób ukazali mieszkańców tego regionu, odwołując się tutaj do jego historii. Różnorodności rasowej, relacji pomiędzy poszczególnymi nacjami i sytuacji po zakończeniu Wojny Secesyjnej. Dominują jednak opisy samej Missisipi i jej kaprysów. Bo o tym, że to wyjątkowo kapryśna rzeka słyszałem już nie raz. Ten termin pada chyba w każdym komiksie, książce i filmie, gdzie akcja rozgrywa się na Missisipi lub w jej sąsiedztwie. Nie są to jednak słowa rzucane na wiatr, bo patrząc po zachowaniu tej rzeki, nawet w dzisiejszych czasach, potrafi być zabójcza. Choć po części to tez wina głupiej gospodarki człowieka, który mocno nadwyrężył drzewostan wokół rzeki.
"W górę Missisipi" to taki klasyczny album o Lucky Luke'u. Co prawda jego wierzchowiec zaczyna tutaj wyraźnie ewoluować pod kątem ludzkich zachowań, ale czytelnik jeszcze nie może przeczytać jego przemyśleń. Choć w najbliższych albumach tej serii miało się już to powoli zmieniać. Mimo wszystko i tak sporo tutaj innych gagów, nieraz związanych z aligatorami, które licznie zamieszkują wody tej kapryśnej rzeki. Ja spędziłem miło czas nad lekturą tego albumu, choć wiem, że ta seria ma o wiele ciekawsze albumy, bardziej nowatorskie, humorystyczne i lepiej żonglujące groteską oraz stereotypami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz