Bardzo słabo znam się na architekturze budynków, a na dokładkę nigdy nie rozumiałem zachwytu nad współczesną i nowoczesną architekturą. Lubie proste, praktyczne i zwyczajne rzeczy, jeśli idzie o umeblowanie, ubranie czy miejsca do zamieszkania. Dlatego gdy w moje ręce wpadł komiks o domu E-1027 zaprojektowanym przez Eileen Gray, kompletnie nic mi to nie mówiło. Z drugiej strony komiks wydało wydawnictwo Marginesy, a z doświadczenia wiem, ze wybierają oni bardzo ciekawe osobistości, przybliżając w sposób interesujący ich życiorys oraz dokonania. Cóż... nie tym razem. Przeczytałem ten komiks trzy razy i za każdym razem absolutnie nic nie czułem. Bohaterka i jej wymarzony dom były mi zgoła obojętne, tak samo jak toksyczny związek, w który sama się wpakowała.
Według informacji zawartych w komiksie Eileen Gray była uznaną za życia projektantką i architektem (nie uznaję słowa "architektką" bo zwyczajnie brzmi mało gramatycznie). Praca Charlotte Malterre-Barthes (scenariusz) i Zosi Dzierżawskiej (rysunek) ma uzmysłowić czytelnikom, jak wiele dokonała ta irlandzka, niewątpliwie bardzo silna i uparta, kobieta. Niemniej w trakcie lektury kompletnie tego nie odebrałem. Owszem, doceniam jej upór w dążeniu do samodzielności finansowej, co nie było łatwe gdyż przyszła na świat 1978 roku i dożyła 98 lat, więc widziała naprawdę wiele. Jednak w komiksie przedstawiono tylko fragmenty z jej wczesnych lat życia oraz zdobywania wiedzy w zakresie obróbki drewna czy laki. Było to działanie celowe, bowiem album skupia się na "życiu" domu E-1027, który po dziś dzień zachwyca architektów na całym świecie.
I szczerze powiedziawszy - nie mam bladego pojęcia czemu. Wyszukałem w sieci zdjęcia owego przybytku i dla mnie jest kompletnie nijaki. Przykro mi, ale ja nie czuję w tym domu magii, o której rozpisują się autorki tego komiksu. Dla mnie, podkreślam kompletnego laika, jest to bezduszny kawał betonu, niejako "wycięty" z fragmentu nadbudówki statku wycieczkowego z pierwszej połowy XX wieku. Nie widzę w tym nic ponadczasowego, interesującego, kontrowersyjnego czy olśniewającego. Ot długi prostokąt z oknami i tarasem. Dokładnie takie same wrażenia miałem czytając ten komiks.
Nie wiem, może grzeszę. Może jestem zbytnim prostakiem, aby umieć docenić ten dom. Jeśli tak, to przepraszam, ale bardziej urzeka mnie architektura klasycznego domku wiejskiego z okolic Dublina, niż to coś. Z drugiej strony pewnie podobnie byłoby w druga stronę, gdybym pokazał takim ludziom komiksy pokroju "Maus" albo "Blacksad" będące dla mnie czymś oryginalnym i przełomowym. Dlatego wstrzymam się od dalszej oceny tego komiksu, bo zwyczajnie jest mi obojętny. Z pewnością osoby siedzące w temacie architektury wyniosą z niego nieporównywalnie więcej ode mnie, ale takie szaraki mojego pokroju obstawiam, ze się zwyczajnie od niego odbiją. Choć rysunek i kolorystykę ma rewelacyjne.
Życiorys i komiks w jednym? Bardzo ciekawa sprawa. Nie sądziłam nawet że coś takiego istnieje. Chętnie sięgnę po tę pozycję do czytania. Przy okazji bardzo fajny wpis ;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń