Bardzo długo zabierałem się za napisanie tego tekstu, gdyż mam pewien problem z tym komiksem. Jest piękny, zarówno pod kątem treści oraz rysunku, smutny, ciekawy, ale przy tym dla mnie okazał się, jakby to ująć... może nie tyle co wtórny, co kolejną taką samą opowieścią z wielu. Czytałem już naprawdę dużo komiksów i książek o osobach walczących z rakiem, temat jest naprawdę poważny, a w dzisiejszym świecie, gdzie rak ma o wiele większe pole do popisu, bardziej przerażający. Mimo wszystko chyba w pewnym momencie cały ten problem przestał budzić we mnie aż takie emocje. Ciężko mi powiedzieć czemu. Może dlatego, że sam pochowałem kilka osób z najbliższej rodziny, które przegrały walkę z rakiem. A może dlatego, że od wczesnych lat nastoletnich zmagam się z ostrą depresją i dwa razy omal sam nie odebrałem sobie życia. Może, może, może...
W tym momencie można zabawić się w prostą grę słowną, gdyż "Fale" to również historia surfingu. Nie będę kłamał, że ten sport mnie fascynuje, choć przyznaję, że kocham kilka filmów dotykających tej tematyki. Niemniej mnie do morza nigdy nie ciągnęło, choć wychowałem się w Gdyni. Wolę jednak spokojny i leniwy spływ kajakiem po rzece lub rejs po jeziorze od zmagania się z ogromnymi falami. Ktoś może nazwać mnie tchórzem albo cykorem i zapewne będzie to prawdą. Boję się ogromnych fal, kiepsko pływam, głównie z powodu uszkodzonego błędnika, i nigdy nie lubiłem rejsów łódką czy statkiem po wzburzonym morzu.
Z drugiej strony ten komiks sprawił, że historia surfingu mnie zainteresowała. Nie w taki sposób, aby rzucić wszystko, kupić deskę i zacząć pływać. Raczej od strony czysto historycznej. Kto przyczynił się do rozwoju tego sportu, jakie są jego faktyczne korzenie, jak wyglądała historia regionów z których się wywodzi. Zawsze lubiłem kolekcjonować "bezużyteczne" informacje, a "Fale" to naprawdę ogromna kopalnia wiedzy, dla takiego laika jak ja. Aj Dungo, scenarzysta i rysownik, w piękny i przejrzysty sposób przedstawił dwóch największych surferów wszechczasów, ich ogromny wkład pracy w rozwój tego sportu i poznanie jego historii.
Jednak "Fale" to też opowieść o chorobie młodej kobiety, która zmaga się z rakiem kości. To smutna opowieść, podobna do wielu innych i w tym tkwi jej tragizm. Gdyby nie Aj Dungo, pewnie niewiele osób by ją poznało, niewiele osób by się nią przejęło... niewiele osób poznałoby miłość młodej kobiety do surfingu. Dla kogoś wrażliwego na krzywdę innych, ten komiks będzie bardzo emocjonalną lekturą. Nawet ja, mimo swego wewnętrznego wypalenia względem śmierci i raka, na końcu mimowolnie uroniłem kilka łez. Inaczej się nie dało, bo nadzieja walczy do samego końca. Taka jej rola.
Zatem cieszę się, że mimo wszystko przeczytałem "Fale". Że poznałem historię surfingu, że poznałem jej miłośniczkę, której nie dane było zbyt długo cieszyć się życiem. Że mimo wszystko nadal we mnie tkwi jakiś pokład wrażliwości na ból innego człowieka, mimo moich własnych koszmarów. Wiem, brzmi to absurdalnie, ale tak już jest. Takie jest życie. Jest jak kawałek drewna rzucony na fale i czasem to one decydują dokąd się udamy.
W tym momencie można zabawić się w prostą grę słowną, gdyż "Fale" to również historia surfingu. Nie będę kłamał, że ten sport mnie fascynuje, choć przyznaję, że kocham kilka filmów dotykających tej tematyki. Niemniej mnie do morza nigdy nie ciągnęło, choć wychowałem się w Gdyni. Wolę jednak spokojny i leniwy spływ kajakiem po rzece lub rejs po jeziorze od zmagania się z ogromnymi falami. Ktoś może nazwać mnie tchórzem albo cykorem i zapewne będzie to prawdą. Boję się ogromnych fal, kiepsko pływam, głównie z powodu uszkodzonego błędnika, i nigdy nie lubiłem rejsów łódką czy statkiem po wzburzonym morzu.
Z drugiej strony ten komiks sprawił, że historia surfingu mnie zainteresowała. Nie w taki sposób, aby rzucić wszystko, kupić deskę i zacząć pływać. Raczej od strony czysto historycznej. Kto przyczynił się do rozwoju tego sportu, jakie są jego faktyczne korzenie, jak wyglądała historia regionów z których się wywodzi. Zawsze lubiłem kolekcjonować "bezużyteczne" informacje, a "Fale" to naprawdę ogromna kopalnia wiedzy, dla takiego laika jak ja. Aj Dungo, scenarzysta i rysownik, w piękny i przejrzysty sposób przedstawił dwóch największych surferów wszechczasów, ich ogromny wkład pracy w rozwój tego sportu i poznanie jego historii.
Jednak "Fale" to też opowieść o chorobie młodej kobiety, która zmaga się z rakiem kości. To smutna opowieść, podobna do wielu innych i w tym tkwi jej tragizm. Gdyby nie Aj Dungo, pewnie niewiele osób by ją poznało, niewiele osób by się nią przejęło... niewiele osób poznałoby miłość młodej kobiety do surfingu. Dla kogoś wrażliwego na krzywdę innych, ten komiks będzie bardzo emocjonalną lekturą. Nawet ja, mimo swego wewnętrznego wypalenia względem śmierci i raka, na końcu mimowolnie uroniłem kilka łez. Inaczej się nie dało, bo nadzieja walczy do samego końca. Taka jej rola.
Zatem cieszę się, że mimo wszystko przeczytałem "Fale". Że poznałem historię surfingu, że poznałem jej miłośniczkę, której nie dane było zbyt długo cieszyć się życiem. Że mimo wszystko nadal we mnie tkwi jakiś pokład wrażliwości na ból innego człowieka, mimo moich własnych koszmarów. Wiem, brzmi to absurdalnie, ale tak już jest. Takie jest życie. Jest jak kawałek drewna rzucony na fale i czasem to one decydują dokąd się udamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz