Drugi tom tej bardzo mrocznej oraz krwawej serii wciągnął mnie jeszcze mocniej niż poprzedni. Tutaj poznajemy historię każdego z Mrocznych Rycerzy, czyli alternatywnych wersji Bruce'a Wayne'a, pochodzących z Mrocznego Multiwersum. Szczerze powiedziawszy, to zaciekawiły mnie one dużo bardziej niż te klasyczne historie znacznej części trykociarzy z Multiwersum DC. Czemu? Bo są zwyczajnie bardziej przyziemne. Utrata bliskich, popadanie w obłęd, skazana na porażkę próba ocalenia świata. Nie ma tutaj happy endu, do którego dość mocno przyzwyczaiły mnie komiksy spod znaku superbohaterów. Ja wiem, że oni tam ponoszą straty, poświęcają bliskich itp, ale ostatecznie ci dobrzy zawsze w takim czy innym stopniu wygrywają. Tutaj jest inaczej. W Mrocznym Multiwersum nie chodzi o walkę dobra ze złem, a o zwyczajne przetrwanie.
Fabuła nie jest jakoś przesadnie skomplikowana. W teorii mamy kolejną inwazję na Ziemię, koniec świata i tak dalej i tym podobne. Różnica polega na tym, ze nie chodzi tutaj o jedną Ziemię, a wszystkie jakie istnieją w Multiwersum. Do tego bohaterowie padają jak muchy, trupów jest tutaj po sufit, a światy ulegają powolnemu rozpadowi. Mroczne Multiwersum i jego wojownicy wchłaniają wszystko co stanie im na drodze. Tak po prawdzie, poznawszy ich historie, co stracili, jak ulegli przemianie oraz dlaczego ich świat musiał zostać zniszczony, to bardziej kibicuję tej piekielnej kompanii. Niby nie powinienem tego robić, bo goście nie stronią od mordowania kogo popadnie, ale ciężko im się dziwić. Dodatkowo byłoby to dla mnie coś nowego, gdyby tym razem Liga Sprawiedliwości przegrała z kretesem.
Jeśli mam na coś marudzić, to na postać Batmana, a raczej konkretnego Bruce'a Wayne'a, który stał się kluczem dla Boga Mrocznego Multiwersum - Barbatosa. Znaczy chyba jest to istota noska w swoim świecie, a przynajmniej na taką dla mnie uchodzi patrząc po jej umiejętnościach. Wracając do Wayne'a. Wiecie, zawsze robiono z niego geniusza, który przy okazji ma w cholerę kasy. Tymczasem tutaj zachował się jak totalny debil, co widać było aż zbyt jaskrawo w pierwszym albumie. Niestety teraz ta forma się nie zmieniła. Nasz nietoperek, ten konkretny robiący za klucz, nie występuje za wiele, ale dalej jest głupi. Podobnie Supermen z Ziemi 0. Za grosz rozsądku, co oczywiście może się skończyć tylko w jeden sposób.
Ogólnie mam wrażenie jakby superbohaterowie byli takimi nieco półgłówkami przy Mrocznych Rycerzach. pomijam już kwestię kodeksu moralnego, ale chodzi o zwykłą logikę. Nieraz ich czyny są co najmniej dziwne, a czasami skrajnie naiwne. Gdy widzisz typa, który morduje dziesiątki ludzi na twoich oczach, to powinieneś mu przywalić, a nie odwoływać się do jego ukrytego sumienia. Takich kwiatków jest więcej, jednak są one na drugim planie, bo pierwszy zajmują historie Batmanów z Mrocznego Multiwersum. Mam tylko nadzieję, że finalnie nie będzie jakieś oklepanego happy endu, gdzie Batman z Ziemi 0 wpadnie z kolejnym gadżetem w dłoni i cofnie czas. To byłoby strasznie nudne.
Fabuła nie jest jakoś przesadnie skomplikowana. W teorii mamy kolejną inwazję na Ziemię, koniec świata i tak dalej i tym podobne. Różnica polega na tym, ze nie chodzi tutaj o jedną Ziemię, a wszystkie jakie istnieją w Multiwersum. Do tego bohaterowie padają jak muchy, trupów jest tutaj po sufit, a światy ulegają powolnemu rozpadowi. Mroczne Multiwersum i jego wojownicy wchłaniają wszystko co stanie im na drodze. Tak po prawdzie, poznawszy ich historie, co stracili, jak ulegli przemianie oraz dlaczego ich świat musiał zostać zniszczony, to bardziej kibicuję tej piekielnej kompanii. Niby nie powinienem tego robić, bo goście nie stronią od mordowania kogo popadnie, ale ciężko im się dziwić. Dodatkowo byłoby to dla mnie coś nowego, gdyby tym razem Liga Sprawiedliwości przegrała z kretesem.
Jeśli mam na coś marudzić, to na postać Batmana, a raczej konkretnego Bruce'a Wayne'a, który stał się kluczem dla Boga Mrocznego Multiwersum - Barbatosa. Znaczy chyba jest to istota noska w swoim świecie, a przynajmniej na taką dla mnie uchodzi patrząc po jej umiejętnościach. Wracając do Wayne'a. Wiecie, zawsze robiono z niego geniusza, który przy okazji ma w cholerę kasy. Tymczasem tutaj zachował się jak totalny debil, co widać było aż zbyt jaskrawo w pierwszym albumie. Niestety teraz ta forma się nie zmieniła. Nasz nietoperek, ten konkretny robiący za klucz, nie występuje za wiele, ale dalej jest głupi. Podobnie Supermen z Ziemi 0. Za grosz rozsądku, co oczywiście może się skończyć tylko w jeden sposób.
Ogólnie mam wrażenie jakby superbohaterowie byli takimi nieco półgłówkami przy Mrocznych Rycerzach. pomijam już kwestię kodeksu moralnego, ale chodzi o zwykłą logikę. Nieraz ich czyny są co najmniej dziwne, a czasami skrajnie naiwne. Gdy widzisz typa, który morduje dziesiątki ludzi na twoich oczach, to powinieneś mu przywalić, a nie odwoływać się do jego ukrytego sumienia. Takich kwiatków jest więcej, jednak są one na drugim planie, bo pierwszy zajmują historie Batmanów z Mrocznego Multiwersum. Mam tylko nadzieję, że finalnie nie będzie jakieś oklepanego happy endu, gdzie Batman z Ziemi 0 wpadnie z kolejnym gadżetem w dłoni i cofnie czas. To byłoby strasznie nudne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz