Po wielu latach od powstania "Origin", znanego u nas szerzej pod tytułem "Wolverin: Geneza", Kieron Gillen postanowił napisać kontynuację. Niestety w przeciwieństwie do swego poprzednika, w osobie Paula Jenkinsa, zrobił to w sposób tragicznie słaby. Tak. Dla mnie "Origin 2" jest jednym z największych zawodów komiksowych, nie tylko tego roku, ale w ogóle. Nie ukrywam, że podszedłem do tego komiksu z ogromnymi oczekiwaniami. Ciągle miałem w pamięci zeszytowe wydanie "Origin" od Mandragory, które stało się dla mnie jednym z najciekawszych doznań w uniwersum X-Men. To była opowieśc jakiej długo szukałem. Ludzka, realistyczna bez wybielania bohaterów i głaskania po główce czytelnika. Z jednej strony zwykła, aby nie powiedzieć sztampowa, z drugiej tak bardzo życiowa, że aż prawdziwa. Całość wyłamywała się z ram gatunku, przynajmniej w moich oczach. Tego niestety zabrakło następcy i "Origin 2" czyta się szybko, ale... pozostawia po sobie ogromny niesmak.
Historia tego albumu zaczyna się wiele lat po wydarzeniach z finału pierwszej części. Logan pozostał z stadem wilków, odcinając się zupełnie od świata ludzi. Nienawidził go i chciał o nim zapomnieć. Znalazł więc nowy dom, stając się przy tym niemal zwierzęciem. Polował, żył i poświęcał się stadu, które go przyjęło. Niestety ta idylla kończy się pewnego dnia, gdy na drodze wilków staje dziwny niedźwiedź. Niedługo potem pojawia się jego właściciel, a w raz z nim inni ludzie. Logan ponownie zostaje zabawką cywilizacji, ale tym razem musi stawić czoła nie swym demonom, a nauce.
Brzmi to nawet nie najgorzej, jednak nie powiedziałbym, że jakoś odkrywczo czy nowatorsko. Co prawda pierwszy "Origin" również taki nie był, jednak na tle innych komiksów z tego uniwersum, mocno się wyłamywał. Tutaj tak nie jest. Gillen wrzuca czytelnika w klasyczny schemat - utrata rodziny, tym razem wilczej, dziki Logan kontra ludzka cywilizacja i wyrachowany naukowiec, pragnący pozyskać do badań mutantów. Aż śmierdzi na kilometr pradziadkiem projektu Weapon-X. Do tego dochodzi rodzeństwo Creedów, z którego wywodzi się jeden z głównych przeciwników Wolverina.
Te zagrywki sprawiły, że całość czytało mi się bardzo źle. Ciągle miałem przed oczami kalkę kopii klona, zrobionego z powtórek. Nic tutaj nie zaskakiwało, fabułę szło przewidzieć już na starcie, a przemyślenia głównego bohatera są tak płytkie i sztampowe że aż bolą. Widać to mocno w pierwszym rozdziale, gdzie mamy przedstawioną wilcza rodzinę oraz jej tragedię. Szło zasnąć. Potem było znacznie gorzej, gdy Logan próbował się z tym wszystkim utożsamić. Na dokładkę główny antagonista, w osobie naukowca, wypadł przerażająco beznadziejnie. W praktyce gdyby wywalono z nim wątek, zastępując go bardziej rozbudowaną relacją rodziny Creedów z Loganem, to wtedy ten komiks faktycznie mógłby choć trochę się przebić w moich oczach.
W przypadku rysunku, za który odpowiadał Adam Kubert (nie mylić z Andy Kubertem), to też jakoś nie powalał. Ot rysunek podobny do tych jaki widziałem już wiele razy w tym gatunku. Postacie jakoś nie szokowały, ani nie wyróżniały się za bardzo z tłumu, kreska jest poprawna, a kolory dobrze dobrane i tyle. Przy unikalnym stylu z pierwszego "Origin", ten na tle wizualnym wypada po prostu drętwo.
"Origin 2" jest komiksem słabym, dla mnie wręcz beznadziejnym. Jeśli ktoś nie czytał wcześniej pracy Paula Jenkinsa lub mocno gustuje w klasycznych schematach superhero, to prawdopodobnie będzie zadowolony. Choć z drugiej strony, głowy za to nie dam. W innym wypadku, przy znajomości pierwszej części, po prostu tego czegoś lepiej nie tykać. Narobimy sobie tylko niepotrzebnie nadziei, zostając potem z niesmakiem w ustach po bardzo suchym daniu.
Historia tego albumu zaczyna się wiele lat po wydarzeniach z finału pierwszej części. Logan pozostał z stadem wilków, odcinając się zupełnie od świata ludzi. Nienawidził go i chciał o nim zapomnieć. Znalazł więc nowy dom, stając się przy tym niemal zwierzęciem. Polował, żył i poświęcał się stadu, które go przyjęło. Niestety ta idylla kończy się pewnego dnia, gdy na drodze wilków staje dziwny niedźwiedź. Niedługo potem pojawia się jego właściciel, a w raz z nim inni ludzie. Logan ponownie zostaje zabawką cywilizacji, ale tym razem musi stawić czoła nie swym demonom, a nauce.
Brzmi to nawet nie najgorzej, jednak nie powiedziałbym, że jakoś odkrywczo czy nowatorsko. Co prawda pierwszy "Origin" również taki nie był, jednak na tle innych komiksów z tego uniwersum, mocno się wyłamywał. Tutaj tak nie jest. Gillen wrzuca czytelnika w klasyczny schemat - utrata rodziny, tym razem wilczej, dziki Logan kontra ludzka cywilizacja i wyrachowany naukowiec, pragnący pozyskać do badań mutantów. Aż śmierdzi na kilometr pradziadkiem projektu Weapon-X. Do tego dochodzi rodzeństwo Creedów, z którego wywodzi się jeden z głównych przeciwników Wolverina.
Te zagrywki sprawiły, że całość czytało mi się bardzo źle. Ciągle miałem przed oczami kalkę kopii klona, zrobionego z powtórek. Nic tutaj nie zaskakiwało, fabułę szło przewidzieć już na starcie, a przemyślenia głównego bohatera są tak płytkie i sztampowe że aż bolą. Widać to mocno w pierwszym rozdziale, gdzie mamy przedstawioną wilcza rodzinę oraz jej tragedię. Szło zasnąć. Potem było znacznie gorzej, gdy Logan próbował się z tym wszystkim utożsamić. Na dokładkę główny antagonista, w osobie naukowca, wypadł przerażająco beznadziejnie. W praktyce gdyby wywalono z nim wątek, zastępując go bardziej rozbudowaną relacją rodziny Creedów z Loganem, to wtedy ten komiks faktycznie mógłby choć trochę się przebić w moich oczach.
W przypadku rysunku, za który odpowiadał Adam Kubert (nie mylić z Andy Kubertem), to też jakoś nie powalał. Ot rysunek podobny do tych jaki widziałem już wiele razy w tym gatunku. Postacie jakoś nie szokowały, ani nie wyróżniały się za bardzo z tłumu, kreska jest poprawna, a kolory dobrze dobrane i tyle. Przy unikalnym stylu z pierwszego "Origin", ten na tle wizualnym wypada po prostu drętwo.
"Origin 2" jest komiksem słabym, dla mnie wręcz beznadziejnym. Jeśli ktoś nie czytał wcześniej pracy Paula Jenkinsa lub mocno gustuje w klasycznych schematach superhero, to prawdopodobnie będzie zadowolony. Choć z drugiej strony, głowy za to nie dam. W innym wypadku, przy znajomości pierwszej części, po prostu tego czegoś lepiej nie tykać. Narobimy sobie tylko niepotrzebnie nadziei, zostając potem z niesmakiem w ustach po bardzo suchym daniu.