1 sierpnia 2017

Miasto 44

Sięgając po "Miasto 44" byłem pełen nadziei i optymizmu. Jan Komas, autor rewelacyjnej "Sali samobójców", dostał w swe ręce kolejny poważny temat. Tym razem bliskie chyba każdemu Polakowi - Powstanie Warszawskie. Świetnie zaplanowana akcja, będąca jednocześnie zrywem młodych Polaków wierzących w sojusz z Anglią. Ta jednak nas zdradziła, Rosjanie nie pomogli, patrząc biernie z drugiego brzegu Wisły jak Niemcy mordowali mieszkańców Warszawy. W całej tej piekielnej pożodze istniała nadal miłość, co nierzadko pokazywali młodzi ludzie. Udzielano ślubów, rodziły się dzieci, życie walczyło o każdy łyk powietrza w ruinach palonego miasta. Niestety Komas nie sprostał moim oczekiwaniom i po zapodaniu rewelacyjnego startu, potem przeszedł w wir absurdu zmieszanego z porządnym dramatem. Miało być coś co porwie młodych, ale reżyser, odpowiedzialny również za scenariusz, chyba zapomniał, że robi film wojenny.

Film ma niewątpliwie sporo plusów. Głównie zdjęcia, grę aktorską, pomysł na główną historię postaci pierwszoplanowych oraz ukazanie prawdziwych wydarzeń jak wybuch "czołgu pułapki" na ulicy Kilińskiego. Jednak to wszystko zostało utopione w jednej rzeczy - fatalnym scenariuszu. Komas popełnił w nim wiele grzechów, w tym kilka bardzo ciężkich. Chciał stworzyć opowieść łączącą pokolenia, zmieszać współczesne trendy z tragedią tamtych wydarzeń i to nie wyszło. Czemu? Bo nie zawsze dubstep pasuje do wszystkiego, przynajmniej w czystej formie.

Początek filmu zapowiada się bardzo dobrze. Mamy ciekawie przedstawione postacie, nakreślone w interesujący sposób relacje między nimi oraz ich udział w konspiracji. Na pierwszym planie mamy miłosny trójkąt w osobach Stefana (Józef Pawłowski), który nie chce się mieszać w działania zbrojne, gdyż obiecał to matce, oraz dwie kochające się w nim młode dziewczyny - Kamę (Anna Próchniak) i Alicję (Zofia Wichłacz). Pierwsza jest dużo starsza od drugiej, do tego mocno siedzi w konspiracji oraz dłużej zna Stefana. Pomaga mu też gdy ten traci pracę i papiery. Alicja natomiast, wywodząca się z bogatego domu, to młodziutka, nieco przerażona oraz pełna wiary w ludzi osoba, zakochująca się w głównym bohaterze, gdy ten przybył jej pewnego razu z pomocą. Gdy jednak zaczyna się Powstanie Warszawskie, cała trójka trafia do jednego oddziału i to co zapowiadało się na kilkudniową akcję, przeistacza się w dwumiesięczne piekło.


Do tego momentu, czyli mniej więcej jednej-czwartej filmu, wszystko ze sobą gra, poza okazjonalnymi problemami z montażem. Niestety ten kuleje w całej produkcji, a miejscami totalnie rozwala dramaturgię. Niestety w momencie rozpoczęcia Powstania, scenariusz pokazuje swoje ogromne braki. Kompletnie spaprano przedstawienie upływu czasu. Miałem wrażenie, że całość rozegrała się w tydzień, może dwa. Jeśli jednak ktoś liznął choć trochę historii tego okresu to zauważy istotne dla Powstania wydarzenia, mające miejsce w sierpniu lub pod sam koniec zrywu. Zresztą sama godzina "W" została praktycznie pominięta, zatem ludzie nie wiedzący co to oznacza, nadal pozostaną nieuświadomieni.

Kolejną, wręcz karygodna głupotą, jest wprowadzenie absurdalnych scen slow motion. Rozumiem taki zabieg podczas ukazania pojedynczej sekwencji w czasie ostrzału, ale "Miasto 44" nieraz bardziej przypomina grę "Max Payne" niż kino wojenne. Szczytem głupoty było kilka żywcem wyrwanych z "Matrixa" gdzie główna para bohaterów stoi na linii ognia, a kule zakręcają na boki, finalnie układając się w formie serca. Gdy myślałem, ze gorzej być nie morze dostałem w późniejszej części filmu najgorszą scenę seksu, jaką tylko można było zrobić w tego typu produkcji. Nie mam na tym polu pretensji do aktorów tylko właśnie Komasa, odpowiedzialnego za scenariusz i reżyserię, bo spartolił sprawę na całej linii. Mógł dać widzom coś na wzór "Wroga u bram" gdzie mamy podobny motyw trójkąta miłosnego i też są sceny o takim wydźwięku. Zamiast tego mamy potworka, kompletnie rozwalającego powagę przedstawionego w filmie wydarzenia.


Następny kopniak scenariuszowi dostaje się za spłycenie wielu postaci drugoplanowych. Napakowano ich tam od groma, co w rozbudowanej książce miałoby sens. Jednak w filmie bohaterom trzeba poświęcić dość czasu aby zapadli widzowi w pamięci i tutaj to się nie stało. Dobrym przykładem jest tutaj potraktowanie po macoszemu wielu związków. Widz nawet nie wie, ze pomiędzy bohaterami rodzi się więź, po czym bardzo długo nie widzi ich na ekranie i nagle dostaje scenę ślubu, totalnie urwaną z choinki. Zresztą nie tylko na tym polu scenariusz spaprał sprawę, bo tak naprawdę poza główną trójką reszta postaci wyparowała mi z pamięci jeszcze w trakcie seansu, co w ogóle nie powinno mieć miejsca. W całym tym chaosie musiałem zmuszać się do przypomnienia o kim w ogóle mowa i jaką funkcję w oddziale sprawował dany bohater.

Dodajmy do tego całą masę idiotyzmów do których bardzo dużo dołożył kiepski montaż. Alicja i Stefan wielokrotnie przechodzili przez piekło, byli brudni, zakrwawieni i podartym ubraniu. Scenę później potrafili być jak nowo narodzeni, co szczególnie widać było na przykładzie Alicji. W jednej scenie była świadkiem wybuchu  czołgu-pułapki na ulicy Kilińskiego (swoją drogą, tą scenę kompletnie zchrzaniono), a w następnej miała czyste ubranie, uczesane włoski i tylko troszkę brudu na twarzy. Pal licho, że po eksplozji z nieba spadł na nią deszcz krwi i trupów, rodem z filmów Tarantino. Zresztą często w tym filmie wszelkiej maści rany są zrobione bardzo źle. To co wyczynia Stefan z przestrzelonym ramieniem to już ogólnie cud, szczególnie, że sama rana wygląda jakby dostała się do niej gangrena i jest wielkości pięści dziecka.


Co do efektów specjalnych to mam mieszane uczucia. Z jednej strony Mamy świetnie zrobione scenografie, bardo dobre zdjęcia, udane eksplozje, rewelacyjne stroje i pojazdy. Z drugiej sporo tandetnie wykonanych scen CGI. Część dymów, wybuchów czy scen kaskaderskich woła o pomstę do nieba. W tym momencie cieszę się, że w filmie nie pokazano słynnego ostrzału Prudentiala, czyli najwyższego budynku w Warszawie. Co prawda na niektórych plakatach pojawiło się słynne zdjęcie gdy olbrzymi pocisk artyleryjski trafia w szczyt budynku, ale miało to charakter czysto marketingowy. Mimo wszystko technicznie film broni się dość mocno, jednak wspomniany wielokrotnie kiepski montaż, pogrzebał żywcem wiele scen.

Nie mogę natomiast złego słowa powiedzieć o aktorach i aktorkach. Widać, że ci włożyli całe serce oraz wysiłek w swoją pracę. Ich postacie są zagrane dobrze, w kilku wypadkach bardzo dobrze, a dotyczy to zarówno strony polskiej jak i niemieckiej. Nie widać na ekranie ściemy, rozleniwienia czy grania na odwal, co nieraz ma miejsce, nie tylko w polskim kinie. Szkoda tylko, że scenariusz zniszczył ich wysiłek, totalnie likwidując dramaturgię tamtych wydarzeń. Ani razu nie odczułem jakichkolwiek emocji związanych z tragedią Powstańców, co w tym wypadku jest olbrzymią wadą.


Nie umiem polecić nikomu "Miasta 44" zarówno jako dramatu czy kina czysto wojennego. Jest to spalony potencjał i winę za to ponosi tylko jeden człowiek - Jan Komasa. Mogliśmy dostać coś na miarę "Wróg u bram", a otrzymaliśmy dwugodzinny teledysk w rytm dubstepu przekładanego piosenkami takich legend polskiej sceny jak Niemen. Finalnie wyszedł z tego nieudolny miks 'Pianisty" i "Matrixa" pozbawiony klimatu oraz napakowany absurdami. Wielka szkoda, bo temat jest poważny, aktorzy dali z siebie dużo, kostiumy, scenografie i efekty pirotechniczne są świetne, a całość zapowiadała się na rewelacyjne kino wojenne. Nie rozumiem zatem zachwytów nad ta produkcją, bo zniszczono zbyt dużo. Może jestem zbyt staroświecki, ale wolę jednak "Kanały" Andrzeja Wajdy lub pełnego amerykańskiego patosu "Szeregowca Ryana" niż "Miasto 44".

Film legalnie dostępny na serwisie CDA.pl w usłudze premium.