17 marca 2017

27 sukienek

Anne Fletcher nie ma na koncie wielkiego dorobku reżyserskiego, jednak sporo z jej filmów jest, w mojej opinii, naprawdę udanych. Najbardziej przypadły mi do gustu "Step Up - Taniec zmysłów" oraz "Narzeczony mimo woli", ale "27 sukienek" ku mojemu zaskoczeniu okazało się produkcją naprawdę dobrą. Jest to kolejna komedia romantyczna, jednak ma tak prosty scenariusz, że aż realistyczny. Poznajcie Jane (Katherine Heigl) - wieczną druhnę, ratującą swoje przyjaciółki z opresji, kocha się w swoim szefie i stara się wspierać swą siostrę, nawet gdy ta ją rani. Na drugiej szali wagi mamy Kevina (James Marsden), poczytnego felietonistę zajmującego się pod pseudonimem branżą ślubną, który w codziennym życiu ma bardzo sceptyczny stosunek do małżeństwa oraz trwałości związków. Co łączy tych dwoje? Łatwo odgadnąć - wesela i... 27 sukienek schowanych w szafie.

Dwoma największymi zaletami tej produkcji są, o dziwo jak na ten gatunek, dwie rzeczy - scenariusz i gra aktorska. Oba te czynniki sprawiają, że film ogląda się lekko, przyjemnie oraz po seansie całość zapada w pamięć, nawet jeśli dotyczy to postaci z dalszego planu. Siłą scenariusza jest wspomniana wcześniej prostota, jak również kilka ciekawych zwrotów akcji. Mimo, że widzowi łatwo je przewidzieć, to są na tyle umiejętnie ulokowane w opowiadanej historii, że przykuwają uwagę. Do tego naprawdę dobrze napisano postacie i tutaj na scenę wkracza praca aktorów. Każdy z bohaterów czy bohaterek jest na swój sposób unikalna dla tego obrazu. Wnosi coś więcej niż tylko sztampowy obraz niespełnionego dziennikarza, wiecznej druhny czy zołzowatej, młodszej siostry. Wszystkie postacie maja bowiem drugie dno, będące często odbiciem ich codziennej ucieczki w pracę czy świat marzeń. To sprawia, że stają się dla widza ludzcy, tacy "zwykli" i dlatego łatwo się można z nimi utożsamić.


Kolejnym sporym atutem są zdjęcia. Nie są jakieś szczególnie powalające, ale zrobiono je porządnie i dobre oddają charakter danej sceny. Co prawda całości daleko do tego co widzieliśmy w "Step Up - Taniec zmysłów", gdzie sceny taneczne były wykonane genialnie (czego nie można powiedzieć już o późniejszych częściach), ale jest naprawdę dobrze. Montaż też stoi na odpowiednio porządnym poziomie, zatem całość nie nuży, nie męczy, a i widz nie ma syndromu "znajdźmy jakąś wpadkę z planu".

Jeśli do czegoś miałbym się przyczepić to do muzyki, która nie szczególnie zapadła mi w pamięci. Owszem brzmi fajnie, umiejętnie wkomponowuje się w całość, ale po seansie błyskawicznie się o niej zapomina. Nie umiem z tym obrazem skojarzyć żadnego utworu muzycznego czy piosenki, mimo że obejrzałem go w sumie aż trzy razy. Nadal mi się podoba i chętnie jeszcze do niego wrócę, a nadal nic muzycznego nie pozostało w mej pamięci, w przeciwieństwie nawet do takiego "Narzeczonego mimo woli". Dodatkowo trochę słabo w scenariuszu rozwinięto wątek ojca głównych bohaterek, a szkoda bo można było pokusić się o coś więcej i film by tylko na tym zyskał.


"27 sukienek" jako komedia romantyczna, o tle bardziej obyczajowym niż humorystycznym, sprawdza się naprawdę dobrze. Nie jest to nic wyszukanego czy tym bardziej wybitnego. Ot prosta historia dla prostych ludzi, lekko podlana nutą miłosnych fantazji i oklepanych schematów. Zdaje mi się, że właśnie w tym tkwi wielka siła tego filmu. Zatem jeśli ktoś szuka czegoś "zwykłego" co nie zamierza konkurować z takimi legendami jak "Ja cię kocham, a ty śpisz" czy "To właśnie miłość", ale jednocześnie wypada o niebo lepiej od "głośnych", odgrzewanych kotletów pokroju "Polowania na druhny", to niech śmiało sięgnie po tą pozycję. Jest bowiem duża szansa, ze polubi ten film tak samo mocno jak ja.