Postać ojca Maksymiliana Kolbe jest powszechnie znana i niezależnie kto jest jakiego wyznania, darzy jego bohaterstwo ogromnym szacunkiem. Dla mnie jako chrześcijanina to człowiek wybitny, ukazujący w sposób aż nadto dobitny czym jest poświęcenie. Dlatego cieszyłem się, że powstał komiks opowiadający cały życiorys ojca Kolbe, nie zaś tylko ten element, który jest powszechnie znany. Niestety stare porzekadło "Nie oceniaj książki (komiksu) po okładce", jest w tym wypadku aż boleśnie trafne. Gdy tylko zobaczyłem pierwsza stronę czułem, że to się źle skończy i nie myliłem się. Kolbe wydawnictwa Sióstr Loretanek to pozycja zmarnowana, chybiona i zrobiona zwyczajnie na odwal.
Historia zaczyna się w 1904 roku, gdy Kolbe był jeszcze dzieckiem. Pierwsza scena dotyczy pogrzebu jego młodszego brata Antka, zmarłego w wieku 4 lat i już w tym momencie całość zaczyna się sypać. Otóż czytelnik zostaje postawiony przed faktem dokonanym - chłopczyk zmarł, Kolbe miał we śnie widzenie i cięcie. Nie wiemy dlaczego dziecko zmarło, nie ma żadnego wprowadzenia w rodzinę Kolbów, nie wiemy jak nazywają się rodzice głównego bohatera ani gdzie mieszka. Nic. Nul. Totalne zero. Scena ma miejsce na dwóch stronach, po czym dostajemy klapsa i przeskok do roku 1905. Osoba nie znająca kompletnie historii Maksymiliana Kolbe na dzień dobry dostaje solidny strzał w nos od scenarzystów, którzy widocznie założyli, że każdy w Polsce czyta żywoty świętych. Brawo za niczym nie uzasadniony optymizm.
W zasadzie niemal cały komiks składa się z takich pociętych scen. Czysto teoretycznie mamy tutaj opisany ekhm... pobieżnie, aby nie użyć mocniejszych i bardziej dosadnych słów, jego życiorys. Od lat nastoletnich, wybryków w szkole, po wstąpienie na drogę kapłaństwa, świecenia, założenie gazety Rycerz Niepokalanej, po rozwój gazety, jego działalność na rzecz rodziny i lokalnej ludności aż po wybuch Drugiej Wojny Światowej i męczeńską śmierć. Słowem materiału na potężną, co najmniej czterotomową serię, gdyż żywot Ojca Kolbe jest naprawdę fascynujący i piszę to jako miłośnik historii. Tymczasem dostajemy zlepek scen, często z sobą niepowiązanych, gdzie wykrojono wszystkie "przyziemne", świeckie i "nie-święte" wątki. Dostajemy zatem obraz człowieka, który był bez skazy, od zawsze wielkim patriotą niemal chodzącym z białym orłem na klacie.
Całkowicie za to usunięto wątek jego zamiłowania do nauki. Nawet nie wspomniano o projekcie rakiety kosmicznej, którą Kolbe zaprojektował podczas studiów. Owszem. Święty Maksymilian Kolbe był wielkim miłośnikiem techniki oraz fizyki, stąd też jego zamiłowanie do nowinek cywilizacyjnych i prasy codziennej. Usunięto też jego przyziemne cechy jak strach przed śmiercią czy bólem. Zamiast tego mamy tutaj super herosa ze stali. To prawda, że Ojciec Kolbe był wielkim człowiekiem i wedle relacji świadków wręcz roztaczał wokół siebie aurę spokoju. Niemniej nadal odczuwał te same lęki co zwykli ludzie, zaś tutaj jakby to nie miało miejsca. Scena poświęcenia się w obozie w zamian za jednego z więźniów pozostawia wiele do życzenia. Jest tak sucha, bezosobowa i drętwa, że czytelnik zastanawia się przez chwilę co się właściwie stało.
Jeszcze gorzej niż scenariusz spisuje się warstwa wizualna. Ta mówiąc delikatnie wygląda... Boże co ja piszę, wcale nie wygląda. Jest obrzydliwa. Tak, dobrze czytacie obrzydliwa. Wedle danych z ostatniej strony komiksu, Bernardetta Pastuszka jest absolwentką Liceum Plastycznego w Kielcach. Cóż.... albo skończyła je na poziomie miernym albo sama szkoła ma wybitnie niski poziom nauczania. Rozumiem że są gusta i guściki, ale to co tutaj zapodano wygląda tak absurdalnie oraz słabo, że chce się komiks wrzucić do pieca. Jeśli celowali w młodszą publikę to zdecydowanie chybili. W przypadku starszej też mamy pudło, szczególnie że na rynku są Epizody z Auschwitz wyglądające od strony graficznej nieporównywalnie lepiej. Tak naprawdę ciężko znaleźć coś co wydano drukiem i ma tak koszmarny styl graficzny. Jedyne co prezentuje się naprawdę dobrze i przykuwa oko to okładka. Jest unikalna, ma ukryte znaczenie i mimo podobnego stylu nie bije po oczach. Jest to zresztą jedyny plus tego albumu.
Kolbe mógł być naprawdę dobrym, jeśli nie świetnym, komiksem, niezależnie czy ktoś jest chrześcijaninem czy też nie. Fenomenalna postać historyczna o niebanalnym życiorysie, żyjąca w czasie politycznych wichur - koniec zaborów, okres międzywojenny, wojna z Bolszewikami i II Wojna Światowa, z tragicznym w skutkach finałem w Auschwitz. Tymczasem autorzy tego... tego... gniota, tak to dobre słowo - gniota, poszli totalnie na skróty. Fabuła jest pocięta i napakowana stereotypami oraz kościelną cenzurą, wiele ważnych wątków z życia franciszkanina usunięto, a kreska to totalne dno. Odradzam zatem sięgania po ten komiks, a autorzy powinni za karę klęczeć na grochu przez rok paląc tego potworka w miejskiej ciepłowni. Może wtedy byłaby jakakolwiek korzyść z ich "pracy".
Ocena - 0/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz