Uwielbiam dinozaury i mimo swojego wieku nadal nie wyrosłem z produkcji, które poruszają ich temat. Gdy w moje ręce wpadło Dino kontra Dino, byłem pełen optymizmu. Sprawdzony projektant, ciekawy temat, spory ładunek edukacyjny, prosta mechanika - to musiało się udać. A jednak. Bardzo szybko okazało się, że gra jest strasznie toporna, nieprzewidywalnie losowa i na dłuższą metę zwyczajnie nudna. W tej krótkiej recenzji pokażę co sprawiło, że Dino kontra Dino błyskawicznie wyleciało z mojej półki, co jednak uczyniłem z ciężkim sercem.
Pojedynek jaszczurów
W swoich podstawowych założeniach gra wygląda całkiem interesująco, choć u ludzi nieco obytych z światem planszówek, z pewnością zapali się czerwona lampka. Otóż celem gry jest zebranie jak największej liczby kart wydarzeń Te zdobywamy za pomocą kart dinozaurów, które wystawiamy z ręki. Brzmi prosto? Owszem, a jednak coś tutaj budzi niepokój. Sprawa wychodzi na jaw w momencie rozegrania kilku rund, gdzie niezależnie od liczby graczy poziom losowości jest tak samo przytłaczający.
Na początku wybieramy pierwszego gracza i otrzymuje on figurkę Stegozaura, po czym tasujemy osobno każdą z talii - dinozaurów i wydarzeń. Tą pierwszą ustawiamy w dogodnym miejscu i każdemu z graczy wydajemy 3 karty na rękę. Druga zaś układamy kolorowym obrazkiem ku górze na środku stołu. Możemy przystąpić do rozgrywki.
W pojedynczej rundzie gracz rozpoczynający czyta głośno opis wydarzenia. Znajdują się tam bowiem wskazówki dotyczące cech lub cechy jakie są wymagane aby przetrwać wydarzenie. Mamy w sumie cztery gałęzie każda o wartości od 1 do 5. Są to (od góry) drapieżność, rozmiar, szybkość i zdolność adaptacji. Zaznajomiwszy się z opisem wydarzenia, każdy z graczy wybiera pod nie kartę dinozaura z swej ręki i kładzie przed sobą zakrytą. Gdy wszyscy dokonają wyboru odkrywamy najpierw wydarzenie, a potem dinozaury. Ten z gadów który będzie miał najwyższy wskaźnik lub sumę wskaźników opisanych na karcie wydarzenia, wygrywa rundę i zgarnia wydarzenie oraz pion pierwszego gracza. Jeśli byłby remis to nikt nie zdobywa karty, chyba że jeden z remisujących ma pion Stegozaura, wtedy wygrywa pojedynek. Na koniec rundy odrzucamy na bok wszystkie użyte dinozaury, każdy dociąga na rękę nowego z talii i rozpatrujemy wierzchnie wydarzenie.
Całą rozgrywkę wygrywa ten kto zebrał więcej kart wydarzeń. W przypadku remisu decyduje kto na wydarzeniach ma więcej ikon drapieżności.
Nuda i szczęście
To co zabija zabawę to schematyczność podszyta ogromną dawką szczęścia. Możesz sobie planować do woli, ale jak nie podejdą ci karty na rękę to niewiele ugrasz, a w przy komplecie osób zdarza się sporadycznie, że ktoś zupełnie nic nie zgarnie przez cała rozgrywkę. To jest naprawdę frustrujące. Poza tym mamy raptem 30 wydarzeń, więc po kilku partyjkach wiemy doskonale co ma jaką ikonę, zatem łatwiej nam będzie operować kartami, szczególnie jeśli ktoś ma dobra pamięć i wie co zeszło.
Oba te czynniki poważnie potrafią sfrustrować podczas pojedynku, przez co gra zwyczajnie się dłuży oraz meczy. Na dokładkę szybko zapominamy o elemencie edukacyjnym, który jest bo jest. Każdy ma go jednak w głębokim poważaniu skupiając się tylko na ikonach. Te też nie zawsze w pełni oddają charakter danego zwierzęcia co potrafią wyłapać dzieci, szczególnie takie które trochę bardziej interesują się tematyką prehistorii. Wielka szkoda, bo gra posiada pod tym katem naprawdę gigantyczny potencjał. Niestety zupełnie z niego nie korzysta.
Przeciętniak dla najmłodszych
Dino kontra Dino to tytuł absolutnie przeciętny. Mógł być naprawdę dobry lub nawet bardzo dobry, jednak losowość to uniemożliwiła. Wielka szkoda, bo temat wart jest naprawdę chodliwy. Gra może się spodobać młodszym dzieciom oraz totalnym laikom, jednak poza tym podwórkiem wiele nie zwojuje. Niemal każdy kto zna świat gier planszowych znajdzie za te same pieniądze ciekawsze pozycje, nawet u tego samego wydawcy. Dlatego tytuł mogę polecić jedynie maluchom oraz kompletnym casualom, dla których losowość nie jest absolutnie istotna. Z pewnością będą się tutaj nieźle bawić, jednak tylko oni.
Plusy:
* jakość wykonania
* temat
* szybka rozgrywka
* zerowy próg wejścia
* ładunek edukacyjny...
Minusy:
* ..., który błyskawicznie zostaje rozmyty
* nuda
* szczęście nieraz dyktuje zwycięzcę
* jest dużo ciekawszych gier na rynku
Ocena - 5/10
Na początku wybieramy pierwszego gracza i otrzymuje on figurkę Stegozaura, po czym tasujemy osobno każdą z talii - dinozaurów i wydarzeń. Tą pierwszą ustawiamy w dogodnym miejscu i każdemu z graczy wydajemy 3 karty na rękę. Druga zaś układamy kolorowym obrazkiem ku górze na środku stołu. Możemy przystąpić do rozgrywki.
W pojedynczej rundzie gracz rozpoczynający czyta głośno opis wydarzenia. Znajdują się tam bowiem wskazówki dotyczące cech lub cechy jakie są wymagane aby przetrwać wydarzenie. Mamy w sumie cztery gałęzie każda o wartości od 1 do 5. Są to (od góry) drapieżność, rozmiar, szybkość i zdolność adaptacji. Zaznajomiwszy się z opisem wydarzenia, każdy z graczy wybiera pod nie kartę dinozaura z swej ręki i kładzie przed sobą zakrytą. Gdy wszyscy dokonają wyboru odkrywamy najpierw wydarzenie, a potem dinozaury. Ten z gadów który będzie miał najwyższy wskaźnik lub sumę wskaźników opisanych na karcie wydarzenia, wygrywa rundę i zgarnia wydarzenie oraz pion pierwszego gracza. Jeśli byłby remis to nikt nie zdobywa karty, chyba że jeden z remisujących ma pion Stegozaura, wtedy wygrywa pojedynek. Na koniec rundy odrzucamy na bok wszystkie użyte dinozaury, każdy dociąga na rękę nowego z talii i rozpatrujemy wierzchnie wydarzenie.
Całą rozgrywkę wygrywa ten kto zebrał więcej kart wydarzeń. W przypadku remisu decyduje kto na wydarzeniach ma więcej ikon drapieżności.
Nuda i szczęście
To co zabija zabawę to schematyczność podszyta ogromną dawką szczęścia. Możesz sobie planować do woli, ale jak nie podejdą ci karty na rękę to niewiele ugrasz, a w przy komplecie osób zdarza się sporadycznie, że ktoś zupełnie nic nie zgarnie przez cała rozgrywkę. To jest naprawdę frustrujące. Poza tym mamy raptem 30 wydarzeń, więc po kilku partyjkach wiemy doskonale co ma jaką ikonę, zatem łatwiej nam będzie operować kartami, szczególnie jeśli ktoś ma dobra pamięć i wie co zeszło.
Oba te czynniki poważnie potrafią sfrustrować podczas pojedynku, przez co gra zwyczajnie się dłuży oraz meczy. Na dokładkę szybko zapominamy o elemencie edukacyjnym, który jest bo jest. Każdy ma go jednak w głębokim poważaniu skupiając się tylko na ikonach. Te też nie zawsze w pełni oddają charakter danego zwierzęcia co potrafią wyłapać dzieci, szczególnie takie które trochę bardziej interesują się tematyką prehistorii. Wielka szkoda, bo gra posiada pod tym katem naprawdę gigantyczny potencjał. Niestety zupełnie z niego nie korzysta.
Przeciętniak dla najmłodszych
Dino kontra Dino to tytuł absolutnie przeciętny. Mógł być naprawdę dobry lub nawet bardzo dobry, jednak losowość to uniemożliwiła. Wielka szkoda, bo temat wart jest naprawdę chodliwy. Gra może się spodobać młodszym dzieciom oraz totalnym laikom, jednak poza tym podwórkiem wiele nie zwojuje. Niemal każdy kto zna świat gier planszowych znajdzie za te same pieniądze ciekawsze pozycje, nawet u tego samego wydawcy. Dlatego tytuł mogę polecić jedynie maluchom oraz kompletnym casualom, dla których losowość nie jest absolutnie istotna. Z pewnością będą się tutaj nieźle bawić, jednak tylko oni.
Plusy:
* jakość wykonania
* temat
* szybka rozgrywka
* zerowy próg wejścia
* ładunek edukacyjny...
Minusy:
* ..., który błyskawicznie zostaje rozmyty
* nuda
* szczęście nieraz dyktuje zwycięzcę
* jest dużo ciekawszych gier na rynku
Ocena - 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz