O ile dobrze pamiętam Deadpool dwukrotnie wykończył bohaterów uniwersum Marvel, więc w końcu nastał czas odpłacenia się wredniakowi. Tytuł tego albumu mówi wszystko, przynajmniej teoretycznie. Bo czy ktoś przy zdrowych zmysłach jest w stanie uwierzyć, że jakakolwiek postać w multiwersum wykituje bezpowrotnie. Serio, już dawno temu, naprawdę dawno, przestałem liczyć ile razy ktoś "permanentnie" wykitował. Wszystko zawsze leży w rękach scenarzystów i to oni decydują kto wróci i w jakiej formie z zaświatów. Nie inaczej jest i w tym wypadku, jednak przy Deadpoolu zawsze coś musi pójść na opak.
Zacznijmy od tego, że nasz Najemnik z nawijką sam zleca zamordowanie siebie, po to aby ulżyć całemu uniwersum. Uważa się za główną przyczynę nieszczęść, co w dużym stopniu jest prawdą, wielu osób, w tym swoich bliskich. Zatem wyznacza nagrodę za swoją głowę co sprowadza mu na kark wszelkiej maści złoczyńców oraz herosów z Avengers. Wypada to dość... cóż... komicznie.
Serio pierwszy raz widziałem tyle puszczonych pawi w jednym komiksie, które jednocześnie nie obrzydziły mi lektury. W zasadzie to chyba nigdy nie widziałem wcześniej aby herosi tak mocno oddawali naturę zawartość swego żołądka. Do tego w tak spektakularny sposób. Tony Stark przebił tutaj wszystkich, choć finalny laur należy się innemu herosowi, ale to musicie odkryć już sami. Jednak cały wątek nie tylko ma sens, ale przede wszystkim bawi, podobnie zresztą jak cały komiks.
Co do finału, to raczej bez zaskoczeń. Zapowiedziano już przygody Deadpoola w Marvel Fresh, więc inne zakończenie, niż to przedstawione w komiksie, nie miało racji bytu. Osobiście czuję się usatysfakcjonowany i chętnie sięgnę po nowe historie Wade'a Wilsona. Jakoś mi się ta postać nie nudzi, choć czasem ma gorsze momenty. Zresztą jak każdy bohater odgrywający pierwszoplanową rolę w tych tasiemcach :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz