Długo się zbierałem do obejrzenia polskiego slashera, z dwóch powodów. Po pierwsze w sieci krąży od groma negatywnych opinii, a po drugie, ten gatunek nie ma szczęścia na naszym rodzimym podwórku. Zdecydowałem się jednak w dzisiejszy, piątkowy wieczór odpalić tą produkcję na Netflix i... bardzo pozytywnie się zaskoczyłem. Owszem, film nie jest idealny, osobiście dałbym mu jakieś 6-7/10, gdybym nadal trzymał się skali. Ma jednak sporo zalet, które dla mnie, jako fana gatunku, zdecydowanie przewyższały niedociągnięcia.
Mam wrażenie, choć to bardzo subiektywne odczucie, że ogrom ludzi recenzujących ten film, zwyczajnie nie wyłapało, czym jest w istocie. Pragnęło czegoś nowatorskiego, przerażającego, miksiście krwawego, a tymczasem mamy tutaj hołd dla klasyków tego gatunku. Część scen jest wręcz oddaniem hołdu takim ikonom, jak "Droga bez powrotu" czy "Piątek 13-stego". I to jest genialne. Kurde, mamy nawet obłędną zagrywkę wyjętą żywcem z pierwszego krzyku, gdy jeden z bohaterów tłumaczy największe grzechy popełnianych przez postacie w tego typu produkcjach. To jest wręcz mistrzostwo. Już po pierwszej scenie widać było, jak na dłoni, że właśnie w tym kierunku zmierza cała produkcja. Innymi słowy jest czymś pomiędzy "Krzykiem", a "Drogą bez powrotu", co finalnie wyszło naprawdę dobrze.
Zatem z jednej strony mamy budowanie napięcia na klasycznych zagrywkach, których wręcz się wypatruje, a z drugiej strony standardowe wyżynanie nastolatków i ich opiekunów. Oba te elementy idealnie z sobą współgrają, przy czym warto dodać, że mocno ograniczono sceny gore. To działa na wyobraźnię, bo nie mamy zbędnego rozlewu krwi, jak to było np. w "Hostel". Nie. Tutaj jest to bardziej zbliżone do remaku "Wzgórza mają oczy" z 2006, gdzie wiele scen nie jest pokazanych zbyt dosadnie, ale w kulminacyjnych etapach poszczególnych aktów widać całkiem sporo flaków.
Na plus muszę też zaliczyć budowę ekipy "ofiar" oraz antagonistów. W pierwszym wypadku postarano się zebrać cały wianuszek najbardziej klasycznych, czy zdaniem niektórych - oklepanych - wzorców postaci. Mamy więc naszą "Sarah Connor", czyli twardą dziewczynę po przejściach, słodką blondynkę, geja, twardziela, nerda i opiekunkę grupy. Do tego dochodzi kilka pomniejszych ról, ale dalej wpisujących się w ogólny schemat. I jest to dobre, do tego stopnia, że załoga gra naprawdę dobrze, scenariusz ma sens (o ironio), a przy tym zadbano o pewną formułę wyśmiania utartych schematów. Cholera, nawet kolejność umierania poszczególnych postaci ma zachowany porządek z klasyk gatunku.
Zatem to, co wielu oczekujących nowatorskiego kina tak irytowało, dla mnie jako fana gatunku, było wręcz pływaniem w easter eggach. Przez cały seans wyliczałem na głos sceny będące hołdem dla slaserów lub ikon tego kina grozy. I to było cudowne, przynajmniej dla mnie. Kurde, nawet aktorzy starali się wczuć w "sztampowość" odgrywanych postaci i zrobili to rewelacyjnie. Szczególnie młoda załoga.
Na dodatkową pochwałę zasługują zdjęcia oraz montaż, które wypadły naprawdę dobrze. Muzyka też dawała radę, choć zabrakło mi w całości jakiegoś motywu przewodniego. Tak jak mamy to choćby w "Piątku 13-stego", a produkcja aż się o to prosiła. Nie wiem jakim budżetem operowała cała produkcja, choć wydaje mi się, że większym niż przy większości śmiecio-horrorów, ale miejscami po oczach raziły gumowe rekwizyty. Tutaj mówię głównie o truchłach, oderwanych kończynach czy głowie. Wiem, marudzę, ale naprawdę czasami kuło to za bardzo po oczach.
Podsumowując - dla mnie seans był bardzo udanym hołdem dla klasycznego kina grozy spod znaku mordowni. Co prawda pochodzenie antagonistów nie do końca przypadło mi do gustu, za to sprawność z jaką wykańczali swe ofiary już tak. Miłym akcentem był też krótki występ Olafa Lubaszenko z genialnym nawiązaniem do "Drogi bez powrotu". Zatem, jeśli ktoś chce obejrzeć lekkie kino grozy, będące hołdem dla ikon tego gatunku, to polecam. W mojej opinii całość wypadła naprawdę dobrze. Nie jest to nic ambitnego czy nowatorskiego, ale też nie miało niczym takim być. Oczywiście przy większym budżecie pewnie część scen dałoby się zrobić lepiej, ale i tak film daje radę i może otworzy w końcu furtkę dla polskich slasherów z prawdziwego zdarzenia. Ja chętnie zobaczyłbym kontynuację :)
Na plus muszę też zaliczyć budowę ekipy "ofiar" oraz antagonistów. W pierwszym wypadku postarano się zebrać cały wianuszek najbardziej klasycznych, czy zdaniem niektórych - oklepanych - wzorców postaci. Mamy więc naszą "Sarah Connor", czyli twardą dziewczynę po przejściach, słodką blondynkę, geja, twardziela, nerda i opiekunkę grupy. Do tego dochodzi kilka pomniejszych ról, ale dalej wpisujących się w ogólny schemat. I jest to dobre, do tego stopnia, że załoga gra naprawdę dobrze, scenariusz ma sens (o ironio), a przy tym zadbano o pewną formułę wyśmiania utartych schematów. Cholera, nawet kolejność umierania poszczególnych postaci ma zachowany porządek z klasyk gatunku.
Zatem to, co wielu oczekujących nowatorskiego kina tak irytowało, dla mnie jako fana gatunku, było wręcz pływaniem w easter eggach. Przez cały seans wyliczałem na głos sceny będące hołdem dla slaserów lub ikon tego kina grozy. I to było cudowne, przynajmniej dla mnie. Kurde, nawet aktorzy starali się wczuć w "sztampowość" odgrywanych postaci i zrobili to rewelacyjnie. Szczególnie młoda załoga.
Na dodatkową pochwałę zasługują zdjęcia oraz montaż, które wypadły naprawdę dobrze. Muzyka też dawała radę, choć zabrakło mi w całości jakiegoś motywu przewodniego. Tak jak mamy to choćby w "Piątku 13-stego", a produkcja aż się o to prosiła. Nie wiem jakim budżetem operowała cała produkcja, choć wydaje mi się, że większym niż przy większości śmiecio-horrorów, ale miejscami po oczach raziły gumowe rekwizyty. Tutaj mówię głównie o truchłach, oderwanych kończynach czy głowie. Wiem, marudzę, ale naprawdę czasami kuło to za bardzo po oczach.
Podsumowując - dla mnie seans był bardzo udanym hołdem dla klasycznego kina grozy spod znaku mordowni. Co prawda pochodzenie antagonistów nie do końca przypadło mi do gustu, za to sprawność z jaką wykańczali swe ofiary już tak. Miłym akcentem był też krótki występ Olafa Lubaszenko z genialnym nawiązaniem do "Drogi bez powrotu". Zatem, jeśli ktoś chce obejrzeć lekkie kino grozy, będące hołdem dla ikon tego gatunku, to polecam. W mojej opinii całość wypadła naprawdę dobrze. Nie jest to nic ambitnego czy nowatorskiego, ale też nie miało niczym takim być. Oczywiście przy większym budżecie pewnie część scen dałoby się zrobić lepiej, ale i tak film daje radę i może otworzy w końcu furtkę dla polskich slasherów z prawdziwego zdarzenia. Ja chętnie zobaczyłbym kontynuację :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz