Po 25 latach Howard Chaykin napisał i narysował drugą część swego koronnego thrillera pornograficznego "Black Kiss". Tak jak poprzednia część jest świetny od strony wizualnej, z dość pretekstową, ale mimo wszystko składną oraz sensowną fabułą. Tak naprawdę na tym polu wypada dużo lepiej od części pierwszej z 1988 roku, bowiem scenariusz jest tutaj bardziej logiczny. Mimo, że mamy tutaj niewątpliwie do czynienia z komiksem pornograficznym, a jak wiadomo w tym segmencie fabuła nie ma w zasadzie żadnego znaczenia, tak tym razem, w tym konkretnym tytule jest ona potrzebna. Co ważniejsze działa, współgrając z scenami przedstawionymi na poszczególnych planszach oraz trzymając się sensu. Choć oczywiście to nadal nic specjalnie wartościowego, ale i tak ciekawszego od np. "Pinoki".
Komiks jest jednocześnie prequelem oraz sequelem wydarzeń opisanych w pierwszym "Black Kiss", choć głównie skupia się na wydarzeniach sprzed 1988 roku. Tutaj taki spoiler, nasza diablica, żyjąca w ludzkim ciele, wykitowała w poprzednim tomie, ale to w końcu demon rozkoszy, zatem autor wiedział, jak sensownie przywrócić ja dożycia. Jest to o tyle ważne, że ten wątek ma znaczenie dla dalszych rozdziałów serii. Spora jednak jej część skupia się na latach 1912-1987, opisując losy sukkuba na ziemskim padole. Pełno tutaj seksu, ale też nie mało brutalnej przemocy ocierającej się miejscami o gore. Mimo wszystko zawsze jest ten segment uzasadniony fabularnie. Szczątki trzech facetów w lunaparku pokrywające sporą część jednego z lokali gastronomicznych? Żaden problem, da się to naprawdę sensownie wytłumaczyć. Zgilotynowanie Drag Queen przez nazistowskich katów, którzy przy okazji zabawiają się seksualnie ze swoją ofiarą? Również nie ma problemu by to logicznie wpleść w scenariusz.
To niewątpliwie mocna strona tego komiksu, bo ma on, owszem prosty, ale jednak czytelny i sensowny tok fabularny. Do tego dochodzi świetny rysunek, nieraz pobudzający wyobraźnię, choć nie mamy tutaj non stop negliżu, jak np. w "Żelaznym diable". Jest on mimo wszystko wyważony, pojawia się gdy potrzebuje tego rozgrywająca się akcja i mimo swej obrazoburczej natury nie budzi zniesmaczenia. Innymi słowy dostajemy w końcu "Black Kiss" o którym w 1988 roku mogliśmy pomarzyć. Ten album jest pełniejszy, lepszy i w mojej opinii lepiej narysowany. Zatem jeśli ktoś lubi komiksy tego typu, to zachęcam po sięgnięcia po ten tytuł.
Komiks jest jednocześnie prequelem oraz sequelem wydarzeń opisanych w pierwszym "Black Kiss", choć głównie skupia się na wydarzeniach sprzed 1988 roku. Tutaj taki spoiler, nasza diablica, żyjąca w ludzkim ciele, wykitowała w poprzednim tomie, ale to w końcu demon rozkoszy, zatem autor wiedział, jak sensownie przywrócić ja dożycia. Jest to o tyle ważne, że ten wątek ma znaczenie dla dalszych rozdziałów serii. Spora jednak jej część skupia się na latach 1912-1987, opisując losy sukkuba na ziemskim padole. Pełno tutaj seksu, ale też nie mało brutalnej przemocy ocierającej się miejscami o gore. Mimo wszystko zawsze jest ten segment uzasadniony fabularnie. Szczątki trzech facetów w lunaparku pokrywające sporą część jednego z lokali gastronomicznych? Żaden problem, da się to naprawdę sensownie wytłumaczyć. Zgilotynowanie Drag Queen przez nazistowskich katów, którzy przy okazji zabawiają się seksualnie ze swoją ofiarą? Również nie ma problemu by to logicznie wpleść w scenariusz.
To niewątpliwie mocna strona tego komiksu, bo ma on, owszem prosty, ale jednak czytelny i sensowny tok fabularny. Do tego dochodzi świetny rysunek, nieraz pobudzający wyobraźnię, choć nie mamy tutaj non stop negliżu, jak np. w "Żelaznym diable". Jest on mimo wszystko wyważony, pojawia się gdy potrzebuje tego rozgrywająca się akcja i mimo swej obrazoburczej natury nie budzi zniesmaczenia. Innymi słowy dostajemy w końcu "Black Kiss" o którym w 1988 roku mogliśmy pomarzyć. Ten album jest pełniejszy, lepszy i w mojej opinii lepiej narysowany. Zatem jeśli ktoś lubi komiksy tego typu, to zachęcam po sięgnięcia po ten tytuł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz