Od dziecka ciągnęło mnie do postaci Batmana. Chyba głównie dlatego, że był taki mroczny, samotny oraz na swój sposób kruchy. Tak, wiem jak głupio to brzmi, ale Wolverine oraz Batman byli zawsze dla mnie kimś więcej niż tylko facetami w śmiesznych kostiumach. Byli silni, a jednocześnie słabi, twardzi a zarazem wrażliwi. Mieli dwa oblicza, które nawzajem się przenikały. "Batman: Przeklęty" w moim odczuciu bardzo dobrze to obrazuje. Bruce Wayne jest z jednej strony zniszczonym, przerażonym chłopcem, którego niby idealny świat jest pełen mroku oraz zdrady. Z drugiej zaś to Mroczny Rycerz, postrach łotrów Gotham oraz bestia. Dodajmy do tego śmierć jego największego przeciwnika, którego w pewnym stopniu sam stworzył, oraz Johna Constantine, a otrzymamy komiks, który tylko Brian Azzarello (scenariusz) i Lee Bermejo (rysunek, kolory i okładka) byli wstanie stworzyć.
Tak, w moim odczuciu ten komiks jest na swój sposób... może nie unikalny, ale bardzo charakterystyczny. Podobne historie już przewinęły mi się przez moje recenzenckie ręce, choć nie powiem, aby zapadły jakoś szczególnie w pamięci. Część z nich była tak nudna, że nawet szkoda mi było czasu na pisanie o nich na moim blogu. W przypadku "Batman: Przeklęty" jest inaczej, bo pewne kadry z tego komiksu trwale wypaliły się w mej pamięci. Złożyło się na to wiele elementów, jak sposób prowadzenia narracji, prosty, ale bardzo mocny scenariusz oraz wyjątkowo mroczny i na swój sposób brutalny rysunek. Prace Bermejo są naprawdę mocne, a ich kolorystyka potrafi obudzić, w co bardziej kreatywnym umyśle, prawdziwy strach. Szczególnie gdy spogląda się na powykręcane twarze wybranych postaci, pożeranych przez ich własne lęki oraz emocje.
Jeśli idzie o scenariusz, to skoro od samego początku czytelnik wie, że występuje w tej historii John Constantine, oznaczać to może tylko jedno. Magię, demony, duchy i potwory. Nikogo zatem nie powinien dziwić występ, choćby epizodyczny, Zatany, Swamp Thning albo Deadman'a. Oczywiście to nie pełen kalejdoskop postaci tutaj się przewijających, zaś główna antagonistka jest dla fanów uniwersum raczej łatwa do wytypowania. Choć mogę się mylić. To co jednak najbardziej przypadło mi do gustu, to sensowne wplecenie każdej z tych postaci w fabułę, tej tak naprawdę niezbyt długiej historii. Mimo dużego formatu komiksu, całość nie zawiera porażającej ilości tekstu, ale z drugiej strony oszczędność w słowach buduje tutaj niesamowity klimat. Duża zasługa spływa tutaj za sposób prowadzenia narracji i to jak Azzarello nią żongluje.
"Batman: Przeklęty" jest dla mnie bardzo dobrym komiksem, do tego rewelacyjnie narysowanym i pokolorowanym. Nie zszokował mnie, nie zaskoczył niczym szczególnym, ale i tak spędziłem nad nim całe popołudnie czytając powoli i rozkoszując się każdym kadrem, każdym rysunkiem oraz szczegółem na nim zawartym. A tych jest tutaj sporo. Polecam zatem ten album nie tylko fanom postaci Batmana, ale też miłośnikom mroczniejszych wizualnie przygód Mrocznego Rycerza. Z pewnością nie poczują się zawiedzeni.
Tak, w moim odczuciu ten komiks jest na swój sposób... może nie unikalny, ale bardzo charakterystyczny. Podobne historie już przewinęły mi się przez moje recenzenckie ręce, choć nie powiem, aby zapadły jakoś szczególnie w pamięci. Część z nich była tak nudna, że nawet szkoda mi było czasu na pisanie o nich na moim blogu. W przypadku "Batman: Przeklęty" jest inaczej, bo pewne kadry z tego komiksu trwale wypaliły się w mej pamięci. Złożyło się na to wiele elementów, jak sposób prowadzenia narracji, prosty, ale bardzo mocny scenariusz oraz wyjątkowo mroczny i na swój sposób brutalny rysunek. Prace Bermejo są naprawdę mocne, a ich kolorystyka potrafi obudzić, w co bardziej kreatywnym umyśle, prawdziwy strach. Szczególnie gdy spogląda się na powykręcane twarze wybranych postaci, pożeranych przez ich własne lęki oraz emocje.
Jeśli idzie o scenariusz, to skoro od samego początku czytelnik wie, że występuje w tej historii John Constantine, oznaczać to może tylko jedno. Magię, demony, duchy i potwory. Nikogo zatem nie powinien dziwić występ, choćby epizodyczny, Zatany, Swamp Thning albo Deadman'a. Oczywiście to nie pełen kalejdoskop postaci tutaj się przewijających, zaś główna antagonistka jest dla fanów uniwersum raczej łatwa do wytypowania. Choć mogę się mylić. To co jednak najbardziej przypadło mi do gustu, to sensowne wplecenie każdej z tych postaci w fabułę, tej tak naprawdę niezbyt długiej historii. Mimo dużego formatu komiksu, całość nie zawiera porażającej ilości tekstu, ale z drugiej strony oszczędność w słowach buduje tutaj niesamowity klimat. Duża zasługa spływa tutaj za sposób prowadzenia narracji i to jak Azzarello nią żongluje.
"Batman: Przeklęty" jest dla mnie bardzo dobrym komiksem, do tego rewelacyjnie narysowanym i pokolorowanym. Nie zszokował mnie, nie zaskoczył niczym szczególnym, ale i tak spędziłem nad nim całe popołudnie czytając powoli i rozkoszując się każdym kadrem, każdym rysunkiem oraz szczegółem na nim zawartym. A tych jest tutaj sporo. Polecam zatem ten album nie tylko fanom postaci Batmana, ale też miłośnikom mroczniejszych wizualnie przygód Mrocznego Rycerza. Z pewnością nie poczują się zawiedzeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz