3 kwietnia 2019

Deadly Class #1: 1987, Reagan Youth

Nie będę ukrywać, ze lektura tego komiksu nieco mnie zaskoczyła. Z początku wkręciłem się naprawdę solidnie, zacząłem nawet liczyć na swego rodzaju thriller psychologiczny i jakby nie patrzeć, coś w tym stylu otrzymałem. Tyle że pewne elementy tej historii po prostu do mnie nie przemówiły. Wiecie sama geneza tytułowej szkoły dla zabójców, jest w mojej opinii jakoś taka średnia. Nie zrozumcie mnie źle - ona pasuje do konwencji tego komiksu, ale po prostu mnie to nie wkręciło na tyle, aby czytać ten komiks z wypiekami na twarzy. Taka sytuacja miała miejsce przy "Zabij albo zgiń", gdzie też realizm pewnych wydarzeń jest mocno nadszarpnięty, zaś psychodeliczne jazdy głównego bohatera to czasem ostry kwas. Taki z najwyższej półki. Tutaj zaś czegoś mi zabrakło, a w tym tekście postaram się wam przedstawić czego.

Całość zaczyna się w formie wspomnień głównego bohatera, czy tez raczej pisanego przez niego pamiętnika. Ma to styl rasowego thrillera, osadzonego w drugiej połowie lat 80-tych XX wieku, w San Francisco. Marcus jest bezdomnym nastolatkiem, który w bardzo wczesnym wieku stracił rodziców. Co gorsza, był świadkiem ich niezwykle brutalnej śmierci. Od tamtego czasu trafił do sierocińca, gdzie (najprawdopodobniej) spotkało go piekło. Po latach coś w nim pękło i w jakiś sposób wywołał pożar sierocińca, który zakończył się w makabryczny sposób. Od tego czasu chłopak żyje na ulicy. Jednak przeszłość go dogania i z jakiegoś powodu ktoś pragnie jego śmierci. Z opresji ratuje go tajemnicza dziewczyna, która uczęszcza do szkoły zabójców.

Wiele wątków jest tutaj niezwykle interesujących. Marcus od samego początku przykuwa uwagę dyrektora szkoły, trafiając do niej wkracza wraz z reputacją człowieka mającego sporo dusz na sumieniu. Jedni się go boją inni pragną facetowi sprzedać kosę w żebra. Tak dosłownie. Wokół jego osoby kręci się wiele zagadkowych pytań, a odpowiedzi na nie nie padają. Zatem czytelnik pozostaje sam na sam z nastolatkiem, mającym problem z odnalezieniem swego miejsca w nowej rzeczywistości. Przemyślenia Marcusa są napisane genialnie i równie dobrze oddają sytuację ze szkół, gdzie silniejsi znęcają się nad słabszymi.

Temat ten jest mi niezwykle dobrze znany, gdyż w podstawówce i liceum, to ja byłem tym słabszym ogniwem. Nieraz spuszczono mi srogie baty, a gdy pokazałem kilka razy, że jednak potrafię się odgryźć, to niedługo potem grupa "twardzieli" spuszczała mi srogi łomot. Wiecie, co innego walczyć z kimś jednego na dwóch, a co innego, gdy strąca się ciebie ze schodów, po czym sześciu typa kopie cię po plecach. Myślicie, że takie sceny występują tylko w komiksach? Serio, zdziwilibyście się, gdybyście poznali historie "szkolnych worków treningowych". Nasi oprawcy, najczęściej, wiedzą jak lać, aby nie podpaść nauczycielom, zaś gdy się na nich doniesie, to wtedy zaczyna się prawdziwe piekło. Ja odważyłem się zrobić to raz, czego żałowałem potem przez kilka tygodni. Zresztą przez prawie całą podstawówkę i liceum idąc wieczorem do łazienki, zawsze miałem mocno naciągniętą koszulkę, aby rodzice nie widzieli sińców. Teraz brzmi to absurdalnie, ale tak było. Nawet na treningach shotokan nie zdejmowałem tej cholernej koszulki, aby kumple w szatni nie zobaczyli jakie wpierdziel potrafiłem zebrać od klasowych "kolegów".

"Deadly Class" pokazuje ten problem, ale dodaje do niego sporo fikcji w postaci rzeczonej szkoły zabójców. I właśnie ten element, nie do końca mi leży. Jest świetnie zaprojektowany zarówno od strony scenariusza oraz rysunku, nie wspominając już o arcygenialnej kolorystyce, budującej niesamowity klimat, ale jakoś miejscami całość mnie męczyła. Wiecie, sztuka warzenia trucizn, dekapitacji przeciwników itp. Do tego środowiska z których pochodzili uczniowie, tak jakby każdy syn albo córka terrorysty uczęszczali do tej tajnej szkoły. Nie udawało mi się tego do końca kupić, przez co miejscami komiks zwyczajnie mnie nużył.

O wiele lepiej wypadał gdy Marcus prowadził pamiętnik, opisujący jego wspomnienia lub pragnienia. Przedstawienie hierarchii w szkole, przywódcy poszczególnych grup, wspomnienia z sierocińca, czy rozterki nad tym dlaczego ktoś powinien umrzeć. Czy na to zasłużył, albo też nie. Rewelacyjnie też wypadają sceny gdy Marcus jest na kwasie. O matko, wtedy dopiero widać geniusz rysownika i kolorysty. Niemniej mimo tych zachwytów, po skończonej lekturze, jakoś nie czułem potrzeby aby ten komiks dołączyć do mojej kolekcji. Tak - chcę poznać dalsze losy Marcusa i paczki popaprańców z szkoły zabójców, ale na pewno nie będę potem wracał do tej przygody na nowo. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz