1 listopada 2018

Thorgal: Kriss de Valnor #8: Strażnik Sprawiedliwości

To, że seria o przygodach Thorgala Aegirsona i jego rodziny dostała zadyszki lata temu, wie chyba każdy fan komiksów. Wystarczy spojrzeć na opinie, jakie przewijają się na wszelkiej maści grupach i forach. Z drugiej strony "Thorgal" tak mocno zakorzenił się w świadomości Polaków, że stał się swego rodzaju nałogiem. Sam sięgam po tą serię tylko z tego powodu, bo w moich oczach skończyła się na "Błękitnej zarazie". Możecie się ze mną nie zgadzać, ale ta seria bez udziału Van Hamme jako scenarzysty, po prostu nie ma sensu. Zresztą autor chciał ją skończyć szybciej, co dawał wyraźnie znać w kolejnych albumach. Najpierw "Klatka", potem "Arachnea", następnie wspomniana "Błękitna zaraza". Marka kosi jednak taką kasę na świecie, że jej właściciele cisną ją do granic możliwości. Van Hamme napisał jeszcze cztery kolejne tomy, w których kompletnie nie czułem jego talentu, po czym oddał pałeczkę Sente i ten dobił serię. Gdy powstał spin-off o Kriss de Valnor, ucieszyłem się, bo pierwszy tom wypadł bardzo dobrze. Jednak każdy kolejny, z małym wyjątkiem na album szósty gdzie scenarzystą był Dorison, były coraz słabsze, a przygody Kriss wręcz absurdalne i nudne. Nie pomogło nawet wprowadzenie Jolana, jako jednej z głównych postaci towarzyszących. O "Górze Czasu", czyli poprzednim albumie opisującym losy Kriss, napisałem sporo nieprzychylnych słów i liczyłem, że "Strażnik Sprawiedliwości" zlikwiduje pozostawiony niesmak. Jak wyszło? Cóż.... nie najlepiej.

Zdradzanie czegokolwiek z fabuły tego albumu, w praktyce mija się z celem. Czemu? Bowiem to dokończenie dwóch historii rozpoczętych w "Górze Czasu". Mamy tutaj bowiem, wybaczcie to sformułowanie, wyjątkowo bezczelny manewr. Ktoś wziął dwie osobne historie, "Góra Czasu" oraz "Strażnik Sprawiedliwości", następnie każdą z nich podzielił na pół i pierwsze połówki wpakował do albumu numer siedem, tytułując go pierwszą opowieścią, a resztę wpakował do obecnego albumu i wykorzystała tytuł drugiej historii. Serio, to tak jakby połączyć "Alinoe" oraz "Łuczników" i wmawiać ludziom, że to ta sama przygoda, jak perypetie Thorgala i jego rodziny w Krainie Qa. Szczyt bezczelności. Oczywiście nie mam tutaj nic do zarzucenia polskiemu wydawcy, tylko osobom odpowiedzialnym za tworzenie tej serii.


Co do finału obu historii, to żadna mnie nie zaskoczyła. Jeśli ktoś nie czytał poprzedniego tomu, to śpieszę z wyjaśnieniem, że Kriss zdobywa tajemniczą Górę Czasu, aby odszukać swego syna Aniela. W tym celu musi przejść szereg alternatywnych linii czasowych, gdzie jest zmuszona zgładzić samą siebie, by iść dalej. Jolan tymczasem zgodził się na pojedynek z Cesarzem Magnusem, który mają stoczyć na tajemniczej arenie bogów. Jeśli ktoś jest miłośnikiem serii, a takich osób w Polsce nie brakuje, to żadna z tych opowieści w niczym go nie zaskoczy. Na upartego może finał wędrówki Kriss, ale szczerze w to wątpię. Nie mówię, że te opowieści są totalnie absurdalne, ale brak w nich pary i czuć wyraźnie, że scenarzystom po prostu skończyły się pomysły. Starają się teraz na szybko połączyć główną serię z spin-offem o Louve i Kriss, co niestety wychodzi im nieciekawie. Z drugiej strony przygody Thorgala i jego syna Aniela są tak poryte, że nie ma co liczyć na poziom z czasów Krainy Qa.

Od strony graficznej jest dobrze, poza okładką. Serio, nie wiem kto zatwierdził tego potworka, ale wygląda bardzo słabo. W mojej opinii, jest to jedna z najgorszych okładek w historii całej serii. Na szczęście Mariolle zadbał o wyższą jakość rysunku, i mimo że jego styl różni się od stylu Rosińskiego, to jednak poszczególne kadry miło się ogląda. W finalnym podsumowaniu, nie umiem jednak polecić "Strażnika Sprawiedliwości", jako udanego tomu "Thorgala". Ma za dużo wad, jednak nie ma co się dziwić po formie jaką obrali twórcy. Nie będę też kłamał, że porzucam serię, bo na pewno sięgnę po "Aniela", który u nas ma pojawić się 28 listopada. Czy jednak będzie on lekturą na tyle sensowną, że połączy w całość obecne przygody Thorgala i bliskich mu osób? Szczerze mówiąc, patrząc po obecnych dokonaniach scenarzystów, jakoś na to nie liczę. Mam jedynie nadzieję, że nie przeleje czary goryczy, która sprawi, że ostatecznie pożegnam się z perypetiami Syna Gwiazd.