30 listopada 2018

The End of the F***ing World

Oto dowód na to, ile można wykrzesać z materiału źródłowego, który ma bardzo zwięzłą treść. Do tego nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia. Zupełnie inaczej jest z serialem, który zmienia część elementów, troszkę dodaje od siebie i znacznie wzbogaca historię o dialogi. Dorzuca też coś, czego w komiksie mi bardzo brakowało - wyjaśnienie podłoża, dlaczego para głównych bohaterów jest w takim a nie innym stanie. Tak. Filmowa adaptacja komiksu "The End of the F***ing World" jest naprawdę rewelacyjna i cieszę się, z formy, jaką obrali twórcy. Jeśli ktoś nie czytał mojej opinii o komiksie, będącym materiałem źródłowym, to odsyłam TUTAJ. Ten tekst skupi się natomiast na samym serialu, niejako pomijając komiks, bowiem zestawienie tych dwóch dzieł, omówię w osobnym materiale.

Zacznijmy od tego, ze bardzo spodobała mi się forma. Zamiast jednego długiego filmu, mamy osiem 20 minutowych odcinków. Całość tak wciąga, że spokojnie obejrzy się to jednym ciągiem, niemniej podział na odcinki skutkuje pauzami, a te bardzo dużo wnoszą do odbioru całego obrazu. Nawet finał, na swój sposób, korzysta z tego zabiegu, co działa bardzo mocno na zmysły widza. Tutaj pojawia się pewien mankament, gdyż obecnie serial mógłby stanowić zamknięte dzieło, z nutą niedopowiedzenia. Tymczasem zapowiedziano drugi sezon i.... jakoś wolałbym, aby nie powstał. Serial ma tak mocny wydźwięk oraz siłę przebicia u widza, a przynajmniej tak było w moim wypadku, że tworzenie kontynuacji zakrawa trochę na rozmienianie wszystkiego na drobne. Boję się, że spartolą przez to całość i więcej będzie z tego szkody niż pożytku. Jednak na razie jest to tylko moje marudzenie i wróżenie z fusów. Może faktycznie utrzymają poziom, niemniej wolałbym nie obstawiać w ciemno.

Jeśli ktoś nie skorzystał z linku do omówienia komiksu, który podałem we wstępie tego materiału, to już spieszę wyjaśnić, że serial opowiada o losach pary nastolatków, borykających się z sporymi problemami wynikającymi z różnych form depresji. On, imieniem James, ma skłonności sadystyczne. Nie odczuwa w zasadzie emocji, nie radzi sobie z nimi podczas relacji międzyludzkich, a jego stosunki z ojcem są dość napięte. Będąc dzieckiem włożył rękę rozgrzanej frytkownicy, aby coś poczuć, później zaś zabijał zwierzęta. Zdaje sobie sprawę ze swej inności i w myślach ocenia się jako osoba chora psychicznie. Ona, ma na imię Alyssa i jest mocno wycofana społecznie. "Typowa" buntowniczka, która odtrąca innych, bojąc się zaangażowania. Ta para ucieka razem, brnąc coraz mocniej w spiralę przemocy, buntu i zniszczenia.


Mamy tutaj do czynienia z rasowym dramatem psychologicznym z naprawdę wysokiej półki. Obie postacie są idealnymi przykładami na to, jak znieczulica oraz obojętność dorosłych, ich rodziców i opiekunów, potrafi popchnąć wyalienowane osobniki ku destruktywnej nienawiści. Serial jasno pokazuje, że takie zachowanie nie powstało z niczego. James i Alyssa są, jakby to brzydko ująć, zdrowo szurnięci, jednak nie jest to wynikiem choroby psychicznej, a licznych doświadczeń na które zostali wystawieni.

Teoretycznie wszystko wiemy od początku, bo już pierwszy odcinek jasno wykłada nam scenariusz zdarzeń. On pragnie zabić człowieka i wybiera do tego Alyssę. Ona natomiast pragnie do kogoś się zbliżyć i upatruje sobie Jamesa. Z początku każde gra swoją rolę, ale z czasem granica którą wytyczyli się zaciera. Postacie zbliżają się do siebie mimo masy przeciwności, jednocześnie wpadając po uszy w kłopoty, co ściąga na nich uwagę policji. Wydarzenia pędzą tutaj bardzo szybko, jednak widz nie gubi się w ich natłoku, a całość jest tak skonstruowana, ze chce się wiedzieć co będzie dalej. Ten klimat potęgują też wspomniane wcześniej pauzy, które wynikają z podziału całości na odcinki.


Dobrze też przedstawiono parę policjantek, które szukają naszych bohaterów. One też posiadają zupełnie inne charaktery, patrzą z różnej perspektywy na całe śledztwo, zaś ich przesłuchania dużo mówią widzowi o problemach, nękających nastolatków. Policjantki stanowią coś w rodzaju zapalnika, wyciągającego na wierzch emocje ludzi mających styczność z Jamesem i Alyssą. To bardzo ważna wiedza dla widza, tak samo jak przedstawienie wzajemnych relacji pomiędzy tymi kobietami.

Oczywiście od strony technicznej jest czysta słodycz. Aktorzy, choć odrobinę faktycznie za starzy, podołali zadaniu i zagrali bardzo wiarygodnie. Co prawda ich postacie maja 18 i 17 lat, ale i tak wypadli wiarygodnie. Szczególnie Jessica Barden grająca Alyssę, która ma w rzeczywistości 26 wiosen. Tytanicznym plusem są zdjęcia oraz montaż, które czasem budują solidny klimat rasowego thrillera psychologicznego. Potęguje to fakt, że wydarzenia są na zmianę przestawiane oczami Jamesa i Alyssy, nie zaś przez bezimiennego narratora.


"The End of the F***ing World" to rewelacyjny serial, jeden z ciekawszych w tym gatunku, jakie przyszło mi obejrzeć. Podobał mi się znacznie bardziej od komiksu, ale dokładne różnice pomiędzy tymi dwoma dziełami omówię w osobnym materiale. Osobiście polecam sięgnąć po niego, nawet bez znajomości komiksu. Z pewnością nic nie stracicie, zaś sam serial jest naprawdę mocny. Na pewno będę szukał podobnych tytułów na Netflix i czekam na więcej tego typu ekranizacji. Jak widać, po raz kolejny zresztą, komiks to medium bardzo bogate gatunkowo i potrafi być materiałem do zrobienia świetnych seriali lub filmów.