29 listopada 2018

Koniec z***anego świata

Czasami trafię na tytuł, który bardzo ciężko mi potem zrecenzować. Szczególnie gdy miałem, co do niego spore oczekiwania, a na sieci spotykałem się z całą masą przychylnych opinii. Niestety po zapoznaniu się z owym dziełem, pozostałem z bardzo mieszanymi uczuciami i tak naprawdę w głowie tłukło mi się jedno pytanie - "Co ja, do k***y nędzy, właśnie przeczytałem?". Dokładnie to spotkało mnie po lekturze komiksu "Koniec z***anego świata", którego ekranizację, w postaci mini-serialu, można obejrzeć na Netflix. Osobiście wstrzymałem się z jego obejrzeniem, gdyż najpierw chciałem poznać literacki oryginał. Dopiero teraz mam zamiar zasiąść przed ekranem, zatem w tym materiale skupię się na samym komiksie i mojej opinii o nim. O serialu wypowiem się, gdy już go skończę oglądać, choć mam cichą nadzieje, że mocno różni się od komiksu. Czemu? Odpowiedź znajdziecie poniżej.

Ten tytuł bardzo mnie interesował, gdyż dotyka tematu depresji pośród młodych osób. Jest ona tutaj ukazana w sposób skrajny bowiem główny bohater ma skłonności sadystyczne, zaś towarzysząca mu bohaterka jest totalnie rozchwiana emocjonalnie. Narracja komiksu jest prowadzona właśnie z punktu widzenia tej dwójki. Zaczyna się od Jamesa, który już na dzień dobry wita nas wyjątkowo mocnym uderzeniem w wątrobę. Chłopak nie ma poczucia humoru, ogólnie niewiele czuje, morduje zwierzęta, co nie wywołuje w nim praktycznie żadnych uczuć. Pewnego razu wpakował nawet dłoń w młynek do odpadków, przez co stracił dwa palce. Niemniej, wyglądało jakby nic nie czuł, a ból nie robił na nim żadnego wrażenia. Słowem - człowiek o bardzo zrytej psychice. Tymczasem Alyssa, boryka się z ogromnym bagażem emocjonalnym, z którym sobie nie radzi. Ojciec odszedł, matka ma ją gdzieś i bzyka się z innym, brak rodzeństwa i znajomych skutkuje tym, że dziewczyna jest mocno wycofana. Gdy ta dwójka się spotyka, zaczyna się bardzo dziwny romans i ich wspólna wędrówka, która z każdym kolejnym kadrem staje się coraz dziwniejsza i mroczna.


Charles Frosman, autor tego dziwacznego komiksu, publikował go początkowo w formie serii ośmioplanszówek. Czuć to wyraźnie podczas lektury, będącej w praktyce zbiorem tych wszystkich zeszytów. Z jednej strony wypada to fajnie, z  drugiej ciągle towarzyszyło mi wrażenie, jakby historia przedstawiona w komiksie była za mocno porwana. Są powiązania pomiędzy częścią wydarzeń, szczególnie jedno z nich wlecze się za naszymi bohaterami do samego finału, ale mimo wszystko topornie się to czytało. Tym bardziej, że tekstu jest tutaj niewiele, a całość da się ukończyć w 15-20 minut.

Na plus muszę zaliczyć jednak rysunek, który niewątpliwie umilił mi lekturę. Spodobała mi się zarówno forma, jak i spora minimalistyka oraz to, że był czarno biały. Pasowało to zresztą do całej historii i naprawdę pogrzanych wydarzeń, jakie miały miejsce. Tutaj też narodził się problem, bo rysunek pokazał dobitnie, dlaczego nasi bohaterowie są tacy a nie inni. Rzeczywiście, komiks potrafi szokować, obrazując przy tym źródło problemu, jakim często są rodzice lub raczej ich brak w życiu ofiar depresji. Z drugiej jednak strony, czytając "Zabij albo zgiń" zdecydowanie lepiej potrafiłem wczuć się w tą tematykę, a przecież miejscami ta seria to niemal Punisher z garncem szczęścia w kieszeni.


Naprawdę ciężko mi ocenić ten komiks. Z jednej strony porusza bardzo ważne zagadnienia. Pokazuje jedno ze źródeł depresji u młodych ludzi, ale robi to w sposób, który nie każdemu przypadnie do gustu. Owszem, czuć tutaj młodzieńczy bunt, wymieszany z silnie zrytą psychiką, zaś finał jest mocny, choć raczej łatwy do przewidzenia. Niemniej do mnie praca Frosmana nie trafiła. Zdecydowanie bardziej pasuje mi forma z "Zabij albo zgiń", choć jest bardziej krwawa i miejscami strasznie naciągana, jeśli idzie o pewne wydarzenia. Ciężko mi jest też powiedzieć, komu ten tytuł mógłby się spodobać. Na pewno sięgnę po serial, bo jestem ciekaw, jak jego autorzy odnieśli się do materiału źródłowego. Aczkolwiek mam nadzieję, że w pewnych punktach mocno go zmienili.

Komu komiks może się spodobać?
Naprawdę nie wiem. Najlepiej aby każdy sam go przeczytał i wyrobił sobie o nim opinię.

Czy kupił bym komiks, gdybym nie otrzymał go do recenzji?
W ciemno bez zastanowienia. Zresztą prawie uczyniłem to na tegorocznym Festiwalu Komiksu w Łodzi. Wiedząc dokładnie po co sięgam, na pewno bym go nie kupił i pewnie pozostał przy serialu.

Czy komiks zakwalifikował się do rocznego podsumowania 2018?
Nie, ale nie trafił też do rozczarowań. Owszem, nie podszedł mi, ale nie uważam go za totalne rozczarowanie. Po prostu jego forma mi nie siadła.