4 listopada 2018

Pajęczym okiem #1: Blizzard kontra gracze

Materiał ma charakter czysto subiektywny i zawiera wulgaryzmy. Jeśli brak ci dystansu do świata i siebie, to go nie czytaj. 

Czuj się ostrzeżony.

Nie chciałem zaczynać tej serii od wylewania swoich gorzkich łez na jednego z wydawców, ale widząc jak Blizzard potraktował graczy na tegorocznym Blizzconie, to materiał sam zaczął się tworzyć. Gdybym miał opisać jednym słowem to, co zaprezentowano na tej imprezie, brzmiałoby ono - nicość. Serio. Nic. Zero. Absolutna pustka i lodowata otchłań nieprzebytej próżni. Tak zjebanej imprezy nie widziałem, kurwa nigdy, a jestem graczem od ponad 25 lat. Tak, jestem stary. Gram w gry od maleńkości, jeszcze za czasów, gdy nie było internetu. Owszem moi drodzy. Internet to stosunkowo świeży wynalazek, patrząc na dokonania technologiczne człowieka na przestrzeni wieków, zaś same gry komputerowe, jak zwykło się potocznie mawiać o tej formie rozrywki, omal nie zdechły w męczarniach w 1983 roku. Swoją drogą, wtedy się urodziłem.

Blizzard jest marką samą w sobie. Wydał multum genialnych tytułów, choć zaczynał bardzo niemrawo. Jedną z ich pierwszych gier, były szachy. Kurwa. Umiecie to sobie wyobrazić? Szachy! Jednak dziś jest kojarzony głównie z takimi seriami, jak Warcraft, Starcraft, czy znienawidzone przez wszelkiej maści księży i dewotów Diablo. Ileż setek, jeśli nie tysięcy, godzin spędziłem na nakurwianiu tych samych potworów, tylko po to aby wypadł mi kolejny element zestawu dla paladyna. Tak, jestem lamerem, więc używałem często zdolności cierni w "Diablo 2". Ale chuj z tym, niemal każdy tak robił, kto grał tą postacią. Pierwsza część serii też przykuła mnie na długo do komputera, niemniej to drugą odsłonę, szczególnie po dodatku "Lord of Destruction", wspominam najcieplej. Co prawda zawsze w moim sercu na pierwszym miejscu gościła seria "Baldur's Gate" i jej krewniacy, ale nic nie mogło się równać z kilkugodzinnym młóceniem szkieletów, demonów, duchów, czy kóz o ludzkiej posturze, które popierdalały z wielkim berdyszem w łapach, albo innym wykurwionym w kosmos orężem. I te zasrane, małe chochliki, które co rusz doskakiwały do naszej postaci, aby wpakować jej drzewce prosto w kakaowe oko, a potem spierdolić na drzewo. Czasem kląłem przy tym co nie miara, szczególnie gdy postać padła w jakimś porytym miejscu, do którego potem trzeba było drałować na golasa, aby zebrać sprzęt.


Niemniej "Diablo 2" miało swój urok, który seria utraciła w momencie wyjścia trzeciej części. Ta od samego początku borykała się z problemami, przyprawiającymi graczy o wylew, ewentualnie zawał serca. Moją osobę też, co chwila miotały emocje, które uwalniałem w formie litanii, jakiej nie powstydziłby się niejeden kibol. Jednak w końcu jakoś grę naprawiono, co jednak zajęło wyjątkowo dużo czasu, bowiem sama gra nie była TYM Diablo, na które czekali fani. Sam dość szybko opuściłem niegościnne ruiny starego klasztoru, bo "Diablo 3" było po prostu nudne. Nawet dodatek "Reaper of Souls", który oczywiście kupiłem w dniu premiery, nie sprawił, że wróciłem do tego tytułu na dłużej. 

Czekałem więc na jakiś przełom, choćby drobny. W duszy liczyłem na czwartą odsłonę serii, ale zdawałem sobie sprawę, że to mrzonka. Niemniej ucieszyłby mnie powrót "Diablo 2" na nowym silniku, o ile zachowano by starą stylistykę oraz dodano jakimś nowym kontent. Tymczasem Blizzard zapowiedział Diablo w wersji.... mobilnej. KURWA, MOBILNEJ!!! Ja pierdolę, rozumiem, że producent musi zarabiać na swym towarze, ale taki chujowy skok na kasę, przy jednoczesnym olaniu wiernych fanów ciepłym moczem, to szczyt skurwysyństwa. Jest to dla mnie wyraźny sygnał, że firma ma totalnie wyjebane na oczekiwania ludzi, którzy przez lata ją wspierali kupując jej produkty. Jednocześnie przerzuca się na robienie usług dla smarkatych casuali, które ochoczą sięgną po portfel swoich rodziców, aby kupić za przysłowiową "sałatę", pakiet chuja wartych skórek dla swojego tęczowego nekromanty. Co gorsza, autorzy nawet nie starali się bronić, a przyznali, że celują tą grą tylko w segment mobilny. Dla mnie, jako gracza starej daty, to równoznaczne z pluciem mi w twarz, przy jednoczesnym wmawianiu, że pada bo taki mamy klimat. 


Na "pociechę" jest remaster "Wacraft 3". Naprawdę nie wiem czym się tutaj cieszyć, bo będzie to samo, co przy pierwszej części "Starcraft". Dadzą starą grę, która nadal dobrze wygląda, w nowej rozdzielczości, z kilkoma zmianami w projektach modeli i bez żadnej dodatkowej zawartości. To już remastery serii "Baldur's Gate" czy "Homeworld" dawały więcej, choć daleko im było do ideałów. Za kolejne 10 lat znów wysmażą remaster tych samych gier i każą sobie zapłacić za nie milion złotówek, argumentując - "Bo przecież to klasyk". Chuj z tym. Jak chcę zagrać sobie w "Warcraft 3", to odpalam moją starą wersję z płyty i cisnę orkami lub nieumarłymi do bladego świtu. Nie potrzebuję do tego rozdzielczości 4K, tylko nowej zawartości, która rozbuduje coś, co lubię i mam od lat.

Zatem Blizzard nie zapowiedział nic nowego, nie dał nic nowego, a tylko wyciągnął łapę po więcej hajsu, oferując stary towar, jeno w nowej rozdzielczości. Nie o takie gry nic nie robiłem, więc jako fan jestem srogo zawiedziony. Do tego stopnia, że nie mam zamiaru więcej wspierać tego wydawcy i jego produktów, bo grami ciężko to nazwać. Smuci natomiast obecne podejście gigantów branży growej, którzy zamiast słuchać próśb swoich klientów, idą w kierunku wyciskania kasy z szczeniaków. Ostatnimi laty wiele znanych i cenionych marek poszło do piachu, właśnie z powodu takich działań. Szkoda, że jedną z nich okazała się seria Diablo.