4 listopada 2018

Thor #1: Gromowładna

Thor stał się niegodny swego młota, po tym jak Nick Fury coś mu wyszeptał do ucha. Młot leżał długi czas na księżycu, zrozpaczony syn Odyna wpadł w depresję, a na Ziemi, przepraszam w Midgardzie, zaczyna (jak zwykle) dziać się dużo złego. Szczerze powiedziawszy fabuła "Gromowładnej" jakoś mnie nie powaliła, nawet gdy na scenę wkroczyła tajemnicza kobieta, będąca godną władać Młotem Gromów. Nie zrozumcie mnie źle - zapewne fani Thora Odinsona i Aarona, odpowiedzialnego za scenariusz, będą zadowoleni, ale po dłuższym obcowaniu z tą serią, ja mam dosyć. Tak, piszę o tym we wstępie, bowiem chcę, aby moi czytelnicy wiedzieli, że nie jestem wielkim entuzjastą tej postaci. Czy jednak komiks był dla mnie stratą czasu? Cóż... i tak i nie.

Zanim zaczniecie ciskać we mnie gromami, na które być może zasłużyłem, dodam, że sam komiks czytało mi się nieźle. Akcji było bardzo dużo, w zasadzie czasami aż za dużo, do tego kapka humoru, jakiś tam sekret i kilka znanych mi dobrze postaci, które miały więcej do powiedzenia w poprzednich albumach. Zatem nie powiem, aby lektura tego komiksu mnie wymęczyła. Było nieźle, ale bez rewelacji. Ot kolejna wersja tego, z czym w komiksach ze stajni Marcel miałem do czynienia wielokrotnie.

Tutaj właśnie zaczyna się ten element, który zaważył na mojej końcowej ocenie i braku chęci do kontynuowania obserwacji przygód syna Odyna. Serio, znów mam powtórkę z rozrywki, znów te same schematy, znów ci sami "źli" knują za plecami tych "dobrych". Serio - dla mnie ta formuła już się wypaliła. Wiem, ze to taki czar tych komiksów, ale dla przykładu nowa seria Batman Detective Comics w DC Odrodzenie, bardziej mnie ciekawi niż cokolwiek ze stajni Marvel Now. Choć nie przeczę, ze Thor miał swoje pięć minut w moich oczach i kilka scen z poprzednich albumów zapadło mi mocno w pamięci. No właśnie, poprzednich, bo w tym tak naprawdę nic nie przykuło mojej uwagi na dłużej. No może poza jednym tekstem Spider-Mana i krótką wymiana zdań z pewnym łotrem, jadącym po feministycznych obrazach superherosów. Tak, jestem męską świnią :)

W zasadzie to nie interesuje mnie nawet kto kryje się pod hełmem Gromowładnej. To chyba najlepiej świadczy, ze dla mnie ta seria się już wypaliła i straciła "to coś", co przykuwało dotąd moją uwagę. Graficznie też jest tak, jak zwykle, czyli dobrze. Nie ma tutaj wizualnych wodotrysków, ale też nic nie raziło mnie po oczach. Sceny są czytelne, pełne dynamizmu, a i juchy różnego koloru tutaj nie zabraknie. Jeśli ktoś jest fanem Thora, a w szczególności twórczości Jasona Aarona odpowiedzialnego za scenariusz, to będzie w niebie podczas lektury. Ja odpuszczam, bo widzę po tym albumie, że to nie jest seria dla mnie.