28 marca 2018

Rat Queens #2: Dalekosiężne macki N'Rygotha

Drugi tom "Rat Queens" ma trochę lepszy poziom, co nie znaczy, że komiks w moich oczach stał się nagle znośny. Scenariusz nadal jest mizerny, główne bohaterki irytujące, a ogromny potencjał drzemiący w opowieści, po prostu zmarnowany. Na siłę wciśnięte, totalnie zbędne, wulgaryzmy, ciągłe nawiązywanie do seksu i narkotyków, czy rozmienienie na drobne, ciekawie rysującego się motywu zemsty. Takie elementy skutecznie potrafią odstraszyć czytelnika. Nie wiem jakim cudem ten potworek został nominowany do nagrody Eisnera w 2014 roku. Do tego w kategorii Najlepsza nowa seria. W moim odczuciu jury tej nagrody ma bardzo słabe poczucie humoru. Jednak żeby tylko nie psioczyć, przedstawię kilka zalet serii, bowiem takowe występują.

Jeśli miałbym wymienić największe pozytywy, to są nim rysunki Stjepana Sejic. Autor "Sunstone" niemal wrzucił tutaj bohaterki z wspomnianej serii, co wypadło naprawdę świetnie. Niestety pod jego pieczą były tylko dwa ostatnie zeszyty, zaś pozostałe wyszły spod ręki Upchurcha. O nim specjalnie dobrego zdania nie mam, bo prezentuje bardzo nierówny styl. Koło udanych kadrów jest cała masa spapranych. W zestawieniu z chorwackim kolegą po fachu, wypada przez to jeszcze słabiej niż w pierwszym tomie. Jak dla mnie to Sejic mógłby narysować całość, a przy tym machnąć ciekawszy scenariusz, niż to co prezentuje nam Kurtis J. Wiebe.

Niestety na tym polu nadal jest źle. Bohaterowie mają kiepsko napisane kwestie, co rusz rzucając nudnymi sucharami i żartami na poziomie naćpanej gimbazy. Jeśli komuś taki humor pasuje, to niech się nie krępuje, ale dla mnie to poziom około kilometra pod dnem Rowu Mariańskiego. Na dokładkę część postaci jest bardzo kiepsko pomyślana. Rozumiem wyśmiewać kliszę Dungeons&Dragons, ale tutaj wypada to bardzo nieciekawie. Ponownie tylko Sawyer Silver, kapitan straży miejskiej, oraz dosłownie kilku bohaterów pobocznych, wyróżnia się na tle tej nudnej gromadki. Niestety mają oni w większości bardzo krótkie role do odegrania, a dominują jak zwykle nieciekawe Szczurzyce.


Pośród nich dominuje klasycznie elfia czarodziejka, a raczej nekromantka, Hannah. Tu mam ogromny przytyk do scenarzysty, bo ogólny projekt postaci jest bardzo interesujący. Szczególnie gdy w ostatnim zeszycie poznajemy jeden z jej sekretów, a wcześniej inny, prowadzący nas poniekąd do tego finalnego. Na tym polu Hannah wypada świetnie, szczególnie gdy rysuje ją Sejic, bo wtedy to rasowa sucz. Takie zaprzeczenie elfiej rasy, co wypada niezwykle dobrze. W tym momencie całość totalnie spaprał scenarzysta, który wcisnął w usta tej bohaterki tak beznadziejne dialogi, że pijany czternastolatek o ego Zeusa, wyraża się ciekawiej. Tego nie jestem wstanie wybaczyć Kurtisowi Wiebie, nie ważne jak bardzo bym się starał. Identyczny zabieg mamy też z Violet, krasnoludzką wojowniczką. Ponownie, bardzo ciekawa historia, kompletnie pogrzebana miałkimi i niedojrzałymi dialogami.

Z całej ekipy Szczurzyc najlepiej wypada Dee Dee, czarnoskóra kapłanka, wyznająca tytułowego N'Rygotha. Czy też raczej poszukująca prawdy o swym Bogu. Jej wątek jest najlepiej poprowadzony, bohaterka ma ciekawą przeszłość, która również zostaje przybliżona czytelnikowi, i jako jedyna wysławia się w sposób sensowny. Również dobrze poprowadzono jej perypetie w tym tomie, który klasycznie stoi totalną rzezią. Choć ma ona jakieś konkretne uzasadnienie, ale ponownie rozmyte przez scenariusz i bardzo drętwo zakończone. Co do Betty, czwartej z ekipy, to za wiele powiedzieć nie można. Tak jak poprzednio łazi niemal non stop naćpana grzybami i innymi narkotykami. Dla mnie jej postać mogłaby nie istnieć i cała seria tylko by na tym zyskała. "Rat Queens" mogło być tym, o czym mówił sam scenarzysta, Kurtis Webie. Spotkaniem Władcy Pierścieni z Birdmanem w świecie Dungeons&Dragons. Widać to i czuć na każdym kroku, co mogę potwierdzić jako wielki fan gier RPG. Niestety cały potencjał niszczą beznadziejnie napisane dialogi, które zamieniają bandę bohaterek walczących za złoto, w grupę naćpanych i niezbyt rozgarniętych, niewyżytych seksualnie nastolatek. Nie mówię, że coś takiego nie znajdzie zwolenników, bo każdy lubi czasem pośmiać się z głupoty innych, ale tutaj to się z sobą nie klei. Z jednej strony udany pomysł na satyrę, z drugiej poziom wypowiedzi rodem z "50 twarzy Greya". Ja tego nie kupuję.


Komu komiks może się spodobać?
Osobom lubiącym niskie, wręcz prostackie, poczucie humoru, nastawione na masę wulgaryzmów, przemocy i ociekające niewyszukanymi dialogami.

Czy kupił bym komiks, gdybym nie otrzymał go do recenzji?
Nie. Po lekturze pierwszego tomu, który już mnie zniechęcił, tutaj nie odważyłbym się nawet na zakup w ciemno. Nawet dla Sejicia. Prędzej bym pożyczył od kolegi lub z biblioteki, bo chciałbym poznać sekret Sawyera, który miał otwarte zakończenie w pierwszym albumie.

Czy komiks zostaje w kolekcji?
Wylatuje w tempie natychmiastowym i wiem, że po tą serię już nie sięgnę z własnej woli. Co prawda pierwszy cykl kończy się na tomie trzecim, zatytułowanym "Demony", ale jeśli znów mam dostać scenariusz na poziomie upośledzonej i niewyżytej seksualnie ameby, to ja się na coś takiego nie piszę. Niemniej czuję ogromny zawód, bo seria mogła być świetna, wykpić stereotypy światów fantasy oraz gier RPG, ma ogromny potencjał i położył go niemal na całej linii kiepski scenariusz.