23 września 2017

Pożoga #1

Jean-Davis Morvan towarzyszy mi od lat za sprawą serii "Armada", którą bardzo cenię mimo nieco słabszych momentów. Dlatego bez cienia wahania sięgnąłem po pierwszy tom "Pożogi", choć nie ukrywam, że w tym konkretnym wypadku moją uwagę przykuła pewna informacja na okładce. Głosi ona "Na podstawie powieści Rene Barjavela" i coś mi brzmiało w głowie, że gdzieś już słyszałem to nazwisko, tyle że bardzo dawno temu. Poszperałem trochę w internecie i szybko znalazłem informacje o francuskim pisarzu, dziennikarzu i krytyku, który w 1943 roku wydał powieść "Ravage", przetłumaczoną na angielski jako "Ashes, Ashes". W tym momencie przypomniałem sobie to co kołatało mi się z tyłu głowy i zrozumiałem jak duże wyzwanie stanęło przed Morvanem oraz Rey'em Macutay'em odpowiedzialnym za rysunek, który został pokolorowany przez Waltera. Bowiem Rene Barjavel w pewnym sensie wyprzedził swoje czasy przewidując od czego będzie zależeć świat w dalekiej przyszłości.

Komiks jest dość krótki i żałuję, że całość podzielono na trzy części. Z jednej strony mamy dreszczyk wyczekiwania, z drugiej po przeczytaniu niespełna 50 stron, dostałem solidny wstęp do większej historii i na tym koniec. Zatem czuję bardzo mocny niedosyt i szczerze wolałbym aby wydano wszystko w jednym albumie. Pierwszych 15 stron opisuje świat po kataklizmie, który cofnął go w zasadzie do ery średniowiecza. Widzimy jednak sporo współczesnych elementów jak maski przeciwgazowe, policyjne tarcze czy hełmy itp. Głównym bohaterem całej historii jest niejaki Francois Dechamps, bardzo sędziwy człowiek, który mimo swego wieku nadal jest świetnym wojownikiem niczym superbohater. Walczy on z swym dawnym sojusznikiem bojąc się powrotu jednej rzeczy - technologii. Następnie czytelnik zostaje przeniesiony w przeszłość Dechampsa do roku 2052, czasu zagłady ludzkiej cywilizacji. Wtedy dociera dopiero do nas jak wielkim wizjonerem był Rene Barjavela oraz jak fenomenalnie wywiązali się autorzy tego komiksu z swego zadania.

Cywilizacja człowieka jest w tamtym okresie uzależniona całkowicie od nowego źródła energii - elektryczności. Wszystko działa na prąd od samochodów po telefony, zaś społeczeństwo zatraciło się w wygodzie cyberprzestrzeni. Tworzą to coraz wspanialsze maszyny, które ułatwiają im życie, pracują za nich, a nieraz wręcz myślą. Kultura staje się coraz bardziej wyzwolona, bezpruderyjna i nie ograniczana przestarzałą moralnością. Natomiast człowiek patrzący na to wszystko z krytyką jest uznany za odmieńca. Czyż to nie brzmi boleśnie znajomo?


Trzeba przyznać że Rey Macutay oddał tą wizję z 1943 roku w bardzo dobitny i bliski naszemu stylowi życia, sposób. Wszędobylskie ekrany, ludzie wpatrzeni w swoje Smartfony oraz super szybkie pociągi. Nowoczesna architektura zniszczyła zabytki, nad miastami unoszą się nowoczesne samochody, a wszystko skrzy od kolorowych świateł. Tak, Francja z roku 2052 pokazana w wizji autorów tego komiksu jest coraz bliższa prawdzie i to potrafi przerażać. Jeszcze bardziej czyni to natomiast źródło końca świata. To co zniszczy naszą cywilizację w najmniej spodziewanym momencie, dlatego że ignorujemy jego potęgę. Zresztą to samo źródło zagłady ludzkości było przez ostatnie dekady wielokrotnie wykorzystywane w książkach, komiksach i filmach różnej maści.

Warto też wspomnieć o ciekawie napisanych postaciach oraz dobrze poprowadzonej narracji. Co prawda nie mogę tutaj napisać za wiele, bo po prostu streściłbym cały komiks, który i tak jest wstępem do głównej historii, ale dodam, że oprócz Dechampsa kluczowymi zdają się być jeszcze troje bohaterów. Po pierwsze jego mentor z czasów studenckich dyrektor Liot. Mamy z nim do czynienia tylko chwilę, jednak wnosi całkiem sporo do obrazu głównego bohatera. Następna dwójka to osoby ukazane na rysunku wewnątrz okładki - Blanche Rouget i jej menadżer Seita. Mamy tu klasyczny wzór - ona uzdolniona piosenkarka, nie mająca pojęcia o świecie wielkich pieniędzy, on kawał cwanego dziada, który jest bogaty, wpływowy i umie zarabiać pieniądze na rozrywce. Niby nic odkrywczego, jednak w finale tego tomu ta parka wypada całkiem interesująco.


"Pożoga" to rewelacyjny komiks, który może przybliżyć szerszej publice bardzo ważne dzieło literatury francuskiej lat 40-stych XX wieku. Sam czytałem tylko fragmenty "Ravage" w czasach licealnych gdy uczyłem się języka francuskiego i stąd zapadła mi w pamięci ta ciekawa wizja końca świata. Teraz mogę do niej powrócić za sprawą Morvana, Macutaya i Waltera, który jako kolorysta fenomenalnie wywiązał się z swego zadania. Z niecierpliwością czekam na kolejne dwa tomy "Pożogi" i ciągle żałuję, że we Francji nie wydano od razu całości w jednym dużym albumie.