31 lipca 2017

Zombie 15

Witajcie na Dead Isl… a nie, to nie ta gra. Z drugiej strony "Zombie 15" bardzo mocno przypomina perełkę Techlandu, nie tylko od strony tematycznej ale również wizualnej. To co jednak wyróżnia grę na rynku to czas potrzebny na przejście pojedynczego scenariusza. Trwa on góra 15 minut, a jeśli się w tym przedziale nie zmieścimy, to… no cóż… powiedzmy że będziemy robić za pokarm dla rybek.

Celem gry jest przejście kampanii fabularnej składającej się z piętnastu scenariuszy. Same zasady rozgrywki są banalne. Gra podzielona jest na tury, zaś te na 3 fazy, z czego tak naprawdę najdłużej rozgrywa się pierwszą, gdzie gracz wykonuje od 0 do 4 akcji. Faza druga to zaś podliczanie ilości ran jakie zostały mu zadane, o ile tam gdzie się znajduje są zombie, zaś faza trzecia to ogłoszenie zakończenia tury. Poszczególne akcje też nie są jakieś trudne do spamiętania. Ot ruch, walka, przeszukiwanie pomieszczeń czy porzucenie/podniesienie dużego przedmiotu. Słowem próg wejścia jest absurdalnie niski i nawet kompletny laik bez trudu opanuje zasady gry. Pomaga w tym znacząco świetnie napisana instrukcja, jakby wręcz skrojona pod niedzielnego gracza.

Jednak w całym tym blasku kryje się mroczny cień w postaci przygotowania scenariusza. Ogólna zasada jest tutaj prosta – układamy mapę (planszę) wedle wytycznych podanych w scenariuszu, w czym bardzo pomaga zdjęcie terenu. Następnie układamy na niej pionki graczy na lokacjach startowych (oznaczonych na mapie), znaczniki specjalne (np. klucze i kłódki lub specjalne znajdźki) oraz pionki umarlaków. Czytamy wytyczne misji, dostajemy startowy ekwipunek i zaczynamy zabawę. Proste? Bardzo proste. Sęk w tym że samo przygotowanie trwa nieraz 20 lub nawet 30 minut, zaś rozgrywka od 5 do góra 15 minut. To piekielnie frustruje, szczególnie, że poza prologiem musimy ciągle zmieniać w zasadzie całe ustawienie mapy, a nie tylko znaczników na niej. Znacząco wydłuża to zabawę, gdyż przeglądanie kafelków i ustawianie ich odpowiednio na planszy jest nieraz mozolnym zajęciem.


Średnio raduje także fakt samego przyznawania punktów obrażeń. Nie możemy bowiem zginać, a jedynie zostać powalonymi. Potem w kolejnej turze można zużyć punkt akcji na powstanie i dalszą tłuczenie się z przeciwnikami. Rozgrywka bowiem tylko do tego się sprowadza, gdyż zadania stricte fabularne tutaj nie istnieją. To taki drużynowy Hack&Slash, z namiastką fabuły i szczątkowymi zadaniami pobocznymi, które i tak sprowadzają się do „Dostań się tam i wybij wszystko co się rusza”. Można było to rozwiązać o wiele ciekawiej wprowadzając choćby karty zadań, wydarzeń losowych i tak dalej. Szkoda.

Co zaś się tyczy samej rozwałki to jest miodna… ale dla dzieciaków. Fani Dead Island mogą poczuć się nieco zawiedzeni, gdyż w grze broń palna występuje w ilościach hurtowych. Wiem że w USA jest powszechny dostęp do broni, ale żeby w co trzecim domu był karabin szturmowy lub RKM o skrzynkach granatów nie wspominając. To burzy nieco całą zabawę, choć tutaj zależy sporo od gustu samych graczy. Ciekawie natomiast rozwiązano problem pojawiania się nowych zombie na planszy. Mogą dojść na dwa sposoby – z kart podczas przeszukiwania pomieszczeń oraz co 60 lub 40 sekund gdy z ścieżki dźwiękowej (płyta załączona do pudełka z grą) usłyszymy specyficzny charkot głodnego truposza. Jeśli w takiej sytuacji z stosu kart zombie dobierzemy taką z napisem „Horda” na naszą lokację zwali się tabun żywych trupów z pudełeczka sygnowanego tym napisem. W nim bowiem lądują zombiaki gdy używamy broni generującej hałas, dlatego tym bardziej taka ilość broni palnej w grze wkurza, bo zwiększa ryzyko bycia pożartym.

Niestety na tym polu to nie jedyna wada. Grający podczas zabawy, co naturalne, głośno dyskutują oraz się naradzają co utrudnia liczenie wykonanych akcji czy uważne śledzenie ścieżki dźwiękowej. Dlatego aby gra mogła sprawnie przebiegać potrzeba Mistrza Gry. Osoby która będzie nad wszystkim czuwała, dopieszczała, liczyła, dokładała pionki i sprzęt na planszę itd. Bez niej błyskawicznie zapanuje chaos co widać już w prologu.


Od strony jakościowej mamy natomiast naprawdę wysoki poziom, choć samym figurkom daleko do tego co znamy z gier pokroju Battlestar Galactica czy Posiadłość szaleństwa. Są zrobione z gorszego plastiku, potrafią się wyginać (choć nie łamać) i kiepsko się je maluje. Z drugiej strony mamy ich nieco ponad setkę, zaś inne komponenty jak karty, żetony czy moduły planszy są wykonane z bardzo wysokiej klasy materiałów). Do tego całość okraszona humorystyczną, udającą dziecięcą, grafiką. Z drugiej strony cena sugerowana wynosi aż 299,90 zł co jest kwotą zdecydowanie zbyt wygórowaną. Jednak w chwili obecnej nawet wydawca obniżył jej cenę (nie wiadomo na jak długo) do 224,90 zł będącą już bardziej zdroworozsądkową kwotą. Nadal sporą, choć już bardziej uczciwą.

Zombie 15 to dobra gra. Być może byłaby nawet bardzo dobra, gdyby nie kilka potknięć. Z drugiej strony autorzy zachęcają graczy do tworzenia własnych scenariuszy, a sama gra na pewno będzie w przyszłości rozwijana o dodatki. W wersji angielskiej już zaczęły się takowe pojawiać, zatem polski wydawca z pewnością też coś od siebie dołoży. Gra zapewne trafi w gusta młodszych osób czy ludzi lubiących tematykę zombie oraz lżejsze gry kooperacyjne nastawione na czas. Miłośnicy Dead Island czy rozbudowanych gier kooperacyjnych jak choćby Pandemia, mogą tutaj się nie do końca odnaleźć. Gra z pewnością robi wrażenie, ale czy jest warta sięgania po nią w ciemno w sklepie? Wydaje mi się że nie, zatem lepiej najpierw ją zobaczyć w akcji na jakimś konwencie, a dopiero potem zdecydować się czy chcemy osuszyć nasz portfel z ponad dwóch stówek.

Plusy:
+ bardzo niski próg wejścia
+ dynamiczna rozgrywka
+ klimat, klimat, klimat
+ oprawa graficzna
+ sporo scenariuszy
+ łatwa w tłumaczeniu
+ dużo plastiku

Minusy:
- bez Mistrza Gry szybko wkrada się chaos
- figurki są przeciętnej jakości
- droga
- bardzo długi czas przygotowania scenariusza
- ogrom broni palnej