Każdy z nas marzy czasem o podróżach. Zwłaszcza o takich zwariowanych, pełnych przygód i dziwnych towarzyszy, którzy niespodziewanie stają nam na drodze. Pixar tworząc "Odlot" pomyślał zatem co by tutaj zaserwować nie tylko młodszym widzom, ale także dorosłym odbiorcom. Wiadomo nie od dziś, że potrafią robić świetne animacje, stawiając
na jakość, choć nie zawsze im to wychodzi. Jednak w 2009 naprawdę się popisali, dając film, w którym pierwsze dziesięć minut potrafi wycisnąć z oczu widza więcej łez niż nie jeden poważny dramat.
Carl Fredricksen to sędziwy staruszek, który przez całe życie planował
wraz z swą, już zmarłą, żoną wybrać się do Podniebnych Źródeł w Ameryce
Południowej. Jednak obecnie jego życie to pasmo szarej rutyny. Otoczony na swej posesji wielkimi wieżowcami, nękany przez armatora, który chce odkupić jego ziemię, postanawia uciec gdy sąd nakazuje mu przeprowadzkę do domu spokojnej starości. Robi to jednak w nietypowy sposób, gdyż zabiera z sobą swój cały... dom. Jednak los szykuje dla niego kolejne niespodzianki w osobach młodego, grubego skauta, który trafia na pokład "latającego domu" przez przypadek, gadającego psa, dziwnego ptaka i szalonego odkrywcy. A wszystko po to aby na nowo poczuć smak życia oraz zrozumieć czym jest przygoda.
Zwiastun jak i pierwsza zapowiedź „Odlotu” sugerowały mi z początku, iż będzie to
czysta rozrywka dla najmłodszych. Oj, jak bardzo się myliłem. Pokazały
mi to błyskawicznie, wspomniane we wstępie tej recenzji, pierwsze minuty filmu, w których bardzo umiejętnie
autorzy, streścili życie głównego bohatera. To właśnie owe pierwsze
minuty sprawiły, że film mnie zachwycił i nota jaką mu wystawiłem na
początku nie spadła nawet o milimetr. To również w końcówce owych minut
popłynęły u mnie, jak też zapewne nie jednej osobie, pierwsze łzy. Dlaczego
tak się stało? O tym najlepiej samemu się przekonać. Od siebie
dodam tylko, że film niesie bardzo wielki morał, okraszony tonami
humoru. Przyznaję, że scenariusz napisano bardzo umiejętnie. Gdy trzeba
bawi, ale też wzrusza, czy nakłania do refleksji. Postać naszego
staruszka, jest na poły właśnie taka jak scenariusz - raz nostalgiczna, a
innym razem jego teksty powalają na kolana. Dodawszy do tego świetny
polski dubbing, otrzymamy genialna familijną rozrywkę. Inne postacie
również bardzo dobrze wpasowano w fabułę i bez nich tak naprawdę nie
było by tego unikalnego czaru oraz atmosfery. Chodzi mi tu głównie o psa Asa, który swa
dobrodusznością rozbraja każdego. Postać skauta też jest
bardzo komiczna, a w połączeniu z stetryczałym Fredriksenem, jej
komiczność tylko nabiera mocy.
Innym olbrzymim atutem filmu, jest muzyka. Bardzo spokojna, miękko wpadająca w ucho i pozostająca na stałe w pamięci. Trzeba przyznać, że Pixar od dłuższego czasu kładzie bardzo mocny nacisk na oprawę dźwiękową, co bardzo wzbogaca ich produkcje. Nie inaczej jest w „Odlocie”, gdzie ścieżka dźwiękowa potrafi przenieść widza w świat marzeń i nostalgii, ale też porwie podczas scen akcji. Kolejnym plusem jest obraz 3D, który tym razem wypadł naprawdę świetnie, choć i klasyczna wersja niczego nie traci. Mimo że nie ma za dużo „upadków” przedmiotów prosto na ekran, to w końcu dostaliśmy animację, w której wyraźnie widać wypukłość przedmiotów na poszczególnych planach. Najlepszym przykładem są tu plenery, gdzie kontury skał i roślinności wyraźnie są od siebie oddalone, a wrażenie to pogłębiają poruszające się postacie. Animacja komputerowa jak zwykle stoi u Pixara na gigantycznie wysokim poziomie, choć to nie nowość.
"Odlot" jest w pewnym sensie moją tęsknotą za "starym" Pixarem. Koło "Wall-e'ego" i "Zwierzogrodu" to chyba najlepsze ich prace jakie dotąd widziałem. Nadal chętnie wracam do tej produkcji, wiedząc że na początku filmu będę ryczeć jak bóbr. Bo jest w nim coś takiego jak w "Królu Lwie" co przyciąga i mimo bolesnych scen, czekamy na ten wielki finał, który wlewa otuchę do naszych serc. Chciałbym aby tego typu produkcje powstawały częściej, a najlepiej, choć zapewne przemawia przeze mnie sentyment, były również wykonywane w technice tradycyjnego rysunku. Jednak w dobie wszechobecnego, przeciętnego CGI i miałkiej papki, miło jest czasem wrócić do czegoś, co może zbyt stare nie jest, ale niesie z sobą ponadczasową wartość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz