Czas poznać pierwsze komiksy z udziałem najbardziej wyszczekanego Kanadyjczyka w uniwersum Marvela. Deadpool Classic ma przybliżyć czytelnikom postać tego dziwacznego najemnika ubranego w czerwono-czarny kostium i potrafiącego łamać "czwartą ścianę".Album prezentuje nam cztery historie. Pierwsza to zeszyt #98 "Nowych Mutantów" z lutego 1991 roku gdzie po rz pierwszy występuje postać Najemnika z nawijką, Potem mamy dwie mini-serie z jego udziałem w roli głównej, a na koniec pierwszy oficjalny komiks poświęcony tej postaci. Jak to wypada po tylu latach, gdy Deadpool bardzo mocno ewoluował? Cóż szczerze mówiąc dość... przeciętnie.
Zdecydowaniem jestem zwolennikiem obecnej wizji Najemnika z nawijką, który kpi sobie z wszystkich i wszystkiego, nie zna poprawności politycznej oraz często łamie "czwartą ścianę i do tego gada z swymi dwoma osobowościami. Jego początki nie były jednak aż tak urocze. Owszem gęba mu się nie zamyka, nieraz rzuci celnym żartem oraz stale kpi z swych przeciwników, jak i uderza do płci pięknej (z mizernym skutkiem), ale to nie to samo. W wielu miejscach jest zwyczajnie nudno, brakuje wielu odniesień do naszej kultury i wyśmiewania filmów, piosenkarzy czy postaci z innych uniwersów, jak choćby Gwiezdne Wojny. Co prawda sporo kanonicznych dzieł jeszcze wtedy nie powstało lub dopiero się rodziło (słodkie lata 90-te XX wieku), ale czuć, że to jednak zupełnie inny bohater.
Z drugiej strony widzimy jak na dłoni proces rozwoju tej postaci w świecie Marvela. Możemy dostrzec nie tylko zmiany w jego sposobie bycia, ale także ubioru czy kresce oraz postrzegania niektórych sytuacji. Niestety wadą całego zabiegu jest brak notek informacyjnych w albumie, odnośnie historii powstania Deadpoola, jego debiutu, twórców czy postaci z którymi na początku miał styczność. Tak naprawdę jeśli ktoś nie zna bardzo dobrze uniwersów świata X-Menów, Broni X oraz osób z nim związanych to niewiele wyniesie z lektury pierwszego tomu "Deadpool Classic". Szkoda, bo można było to rozegrać choćby w taki sposób jak zrobiono w "Anihilacji", gdzie nawet laik mojego pokroju w pełni rozumiał co czyta i w jakiej sytuacji został postawiony.
W tym świetle zeszyt #98 Nowych Mutantów czyta się zwyczajnie źle. Pal licho kreskę, gdyż tutaj musimy wziąć pod uwagę czas w którym ten numer powstawał i jakie były wtedy trendy w rysunku. Wiadomo nie wszystko jest wstanie przetrwać próbę czasu. Jednak czytanie tego zeszytu bez znajomości osi czasu w jaką jest wpisany zwyczajnie nuży. Rozpoznamy postać Cable'a czy Domino gdyż są charakterystyczne, jednak osoba Cannonbala dla wielu może okazać się kimś nieznanym. Do tego nie wiemy co się dokładnie stało w poprzednich numerach, a całość ot tak się urywa i pozostawia nas z masą zapytań. Owszem, miło było zobaczyć pierwsze, do tego mocno wybuchowe, wejście Deadpoola, ale mimo to niesmak pozostał. Gdyby opakowano to w jakieś wyjaśnienia od wydawcy czy tłumacza, opisujące stworzenie Najemnika z nawijką oraz w jakiej tak naprawdę sytuacji wprowadzono go do tego uniwersum, to miałoby to większy sens.
Zdecydowanie lepiej jest w obu odrębnych przygodach, które są z sobą w pewien sposób połączone. Szczególnie cieszy lektura drugiej z nich, zatytułowanej "Grzechy przeszłości". Tam zaczyna się powoli kształtować obraz Deadpola takiego jakiego znamy obecnie, choć różnic nadal jest groma. Jednak więcej w nich specyficznego dla tej postaci humoru, wrednych zagrywek, zarywania do żeńskich bohaterek tej przygody czy tekstów pokroju "To była moja ulubiona ręka". Mamy tutaj również do czynienia z bardziej znanymi antagonistami jak Juggernaut czy Czarny Tom Cassidy. To sprawia, że nie musimy szperać po sieci w poszukiwaniu informacji odnośnie przeszłych wydarzeń dla tych postaci lub sprawdzać kto jest kim i jaką rolę pełni w uniwersum. Do tego całość najlepiej, przynajmniej w mojej opinii, prezentuje się od strony graficznej, Kolory, kontury, sylwetki postaci i przede wszystkim ich twarze. Te z "Nowych Mutantów" wyglądały dla mnie często bardzo podobnie, czasami wręcz miałem wrażenie, że są bliźniacze tylko różnią się kolorem skóry, włosów lub ich uczesaniem. W przypadku "Grzechów przeszłości" oraz poprzedzającej przygody "Goniąc w kółko" każdy bohater miał swój wygląd oraz tożsamość.
Pierwszy album Deadpool Classic jest przeznaczony raczej dla wytrwałych koneserów lub nałogowych kolekcjonerów komiksów Marvela. Osoba nie znająca dobrze tego uniwersum z pewnością się tutaj pogubi. Nawet ostatnia przygoda, będąca pierwszym zeszytem serii "Deadpool" jest co najwyżej przeciętna. W każdym razie mnie kompletnie nie oczarowała. Największą zaletą dla mnie, a jednocześnie nauka, było wyrobienie sobie zdania o długiej drodze przemiany tego bohatera do formy jaką dziś prezentuje. Zatem nie żałuję czasu poświęconego na lekturę tego albumu, jednak z pewnością już do niego nie będę chciał wracać, gdyż wolę nowsze przygody kanadyjskiego Najemnika z nawijką.
Zdecydowaniem jestem zwolennikiem obecnej wizji Najemnika z nawijką, który kpi sobie z wszystkich i wszystkiego, nie zna poprawności politycznej oraz często łamie "czwartą ścianę i do tego gada z swymi dwoma osobowościami. Jego początki nie były jednak aż tak urocze. Owszem gęba mu się nie zamyka, nieraz rzuci celnym żartem oraz stale kpi z swych przeciwników, jak i uderza do płci pięknej (z mizernym skutkiem), ale to nie to samo. W wielu miejscach jest zwyczajnie nudno, brakuje wielu odniesień do naszej kultury i wyśmiewania filmów, piosenkarzy czy postaci z innych uniwersów, jak choćby Gwiezdne Wojny. Co prawda sporo kanonicznych dzieł jeszcze wtedy nie powstało lub dopiero się rodziło (słodkie lata 90-te XX wieku), ale czuć, że to jednak zupełnie inny bohater.
Z drugiej strony widzimy jak na dłoni proces rozwoju tej postaci w świecie Marvela. Możemy dostrzec nie tylko zmiany w jego sposobie bycia, ale także ubioru czy kresce oraz postrzegania niektórych sytuacji. Niestety wadą całego zabiegu jest brak notek informacyjnych w albumie, odnośnie historii powstania Deadpoola, jego debiutu, twórców czy postaci z którymi na początku miał styczność. Tak naprawdę jeśli ktoś nie zna bardzo dobrze uniwersów świata X-Menów, Broni X oraz osób z nim związanych to niewiele wyniesie z lektury pierwszego tomu "Deadpool Classic". Szkoda, bo można było to rozegrać choćby w taki sposób jak zrobiono w "Anihilacji", gdzie nawet laik mojego pokroju w pełni rozumiał co czyta i w jakiej sytuacji został postawiony.
W tym świetle zeszyt #98 Nowych Mutantów czyta się zwyczajnie źle. Pal licho kreskę, gdyż tutaj musimy wziąć pod uwagę czas w którym ten numer powstawał i jakie były wtedy trendy w rysunku. Wiadomo nie wszystko jest wstanie przetrwać próbę czasu. Jednak czytanie tego zeszytu bez znajomości osi czasu w jaką jest wpisany zwyczajnie nuży. Rozpoznamy postać Cable'a czy Domino gdyż są charakterystyczne, jednak osoba Cannonbala dla wielu może okazać się kimś nieznanym. Do tego nie wiemy co się dokładnie stało w poprzednich numerach, a całość ot tak się urywa i pozostawia nas z masą zapytań. Owszem, miło było zobaczyć pierwsze, do tego mocno wybuchowe, wejście Deadpoola, ale mimo to niesmak pozostał. Gdyby opakowano to w jakieś wyjaśnienia od wydawcy czy tłumacza, opisujące stworzenie Najemnika z nawijką oraz w jakiej tak naprawdę sytuacji wprowadzono go do tego uniwersum, to miałoby to większy sens.
Zdecydowanie lepiej jest w obu odrębnych przygodach, które są z sobą w pewien sposób połączone. Szczególnie cieszy lektura drugiej z nich, zatytułowanej "Grzechy przeszłości". Tam zaczyna się powoli kształtować obraz Deadpola takiego jakiego znamy obecnie, choć różnic nadal jest groma. Jednak więcej w nich specyficznego dla tej postaci humoru, wrednych zagrywek, zarywania do żeńskich bohaterek tej przygody czy tekstów pokroju "To była moja ulubiona ręka". Mamy tutaj również do czynienia z bardziej znanymi antagonistami jak Juggernaut czy Czarny Tom Cassidy. To sprawia, że nie musimy szperać po sieci w poszukiwaniu informacji odnośnie przeszłych wydarzeń dla tych postaci lub sprawdzać kto jest kim i jaką rolę pełni w uniwersum. Do tego całość najlepiej, przynajmniej w mojej opinii, prezentuje się od strony graficznej, Kolory, kontury, sylwetki postaci i przede wszystkim ich twarze. Te z "Nowych Mutantów" wyglądały dla mnie często bardzo podobnie, czasami wręcz miałem wrażenie, że są bliźniacze tylko różnią się kolorem skóry, włosów lub ich uczesaniem. W przypadku "Grzechów przeszłości" oraz poprzedzającej przygody "Goniąc w kółko" każdy bohater miał swój wygląd oraz tożsamość.
Pierwszy album Deadpool Classic jest przeznaczony raczej dla wytrwałych koneserów lub nałogowych kolekcjonerów komiksów Marvela. Osoba nie znająca dobrze tego uniwersum z pewnością się tutaj pogubi. Nawet ostatnia przygoda, będąca pierwszym zeszytem serii "Deadpool" jest co najwyżej przeciętna. W każdym razie mnie kompletnie nie oczarowała. Największą zaletą dla mnie, a jednocześnie nauka, było wyrobienie sobie zdania o długiej drodze przemiany tego bohatera do formy jaką dziś prezentuje. Zatem nie żałuję czasu poświęconego na lekturę tego albumu, jednak z pewnością już do niego nie będę chciał wracać, gdyż wolę nowsze przygody kanadyjskiego Najemnika z nawijką.