Bardzo lubię skandynawskie filmy kryminalne, dlatego zawsze sięgam po nie w ciemno. Niestety nie wszystko złoto co się świeci i nawet tutaj można odczuć poważny zawód. "Hipnotyzer" to próba, niestety bardzo nieudolna, ekranizacji książki Larsa Keplera. Pamiętam, że jej lektura nie była jakaś szczególnie porywająca, ale czytało się to dobrze. Całość była zrobiona ciekawie, miała sens i nawet niezły finał. Co prawda do "Odpowiedz, jeśli mnie słyszysz" czy "Syrenki" było jej daleko, ale i tak potrafiła wciągnąć jako jednorazowa lektura. Film niestety tego nie powtórzył, gdyż ma tonę błędów logicznych, bzdur i co gorsza szatkuje oryginał na wszystkich frontach.
Starałem się podejść do ekranizacji "Hipnotyzera" w reżyserii Lasse Hallstroma z mocnym dystansem względem pierwowzoru literackiego. Pamiętając jego starsze dzieła jak "Czekolada" czy "Kroniki portowe" byłem pewien, że dostanę film dopracowany. Co zatem nie zadziałało? Po pierwsze - scenariusz. Jest zwyczajnie naiwny. Nawet jeśli ktoś nie czytał książki lub jej fabuła wyparowała mu z pamięci, to i tak dojrzy ogrom dziur, głupich czy nieracjonalnych zachowań postaci albo błędów logicznych. To naprawdę mocno razi po oczach. Zresztą już na samym początku mamy powiew amatorszczyzny pokroju palenia przez policjanta papierosa na miejscu zbrodni, które jest upaćkane krwią ofiar od podłogi po sufit. Powiedzmy, ze w niszowych filmach rodem z Hollywood do tego przywykliśmy, ale nie w dojrzałym kinie skandynawskim. Szczególnie mając wzgląd na to jak pisarze z tego regionu trafnie opisują sposób prowadzenia śledztwa.
Innym, kompletnym babolem, była pierwsza scena w szpitalu. Najpierw wszyscy mówią, że ofiara która przeżyła atak jest w śpiączce, a zaraz potem tytułowy hipnotyzer pracuje nad nią i stara się wprowadzić ją w stan hipnozy. Serio, gdzie tu sens? Ogólnie rys fabularny filmu jest podobny względem dzieła Keplera. Policja znajduje w lokalnej szkole trupa nauczyciela wychowania fizycznego, którego ktoś zadźgał w brutalny sposób. Chcą poinformować rodzinę ofiary o zdarzeniu odkrywa, że ktoś wybił niemal wszystkich poza najstarszym synem. Ten jest w ciężkim stanie i zapadł w śpiączkę. Nikt nie ma żadnych tropów, brak podejrzanych i motywu zbrodni. Chłopak się budzi i nic nie pamięta, więc za namową lekarki, śledczy prowadzący sprawę prosi o pomoc Erika Bark'a, który kiedyś był genialnym hipnotyzerem. Sprawa jednak błyskawicznie zaczyna się komplikować, a syn Bark'a zostaje porwany przez tajemniczą osobę.
Materiał na film jak z bajki, szkoda tylko, że reżyser w zasadzie w pierwszych 15 minutach zdradził nam kto jest zabójcą lub przynajmniej mózgiem całej zagadki. Domyśli się tego osoba nawet nie znająca książki, zaś potem szybko połączy kolejne elementy układanki, w połowie filmu mając pełen obraz sprawy. Co gorsza, kierując się logiką śledczy z filmu powinni dojść do takich samych lub przynajmniej zbliżonych wniosków co widz w tym samym czasie. Ci natomiast zachowują się jak dzieci we mgle nie widząc oczywistych powiązań poszczególnych dowodów z sprawcami. Gdyby faktycznie tak działał wydział kryminalny, to byle idiota mógłby popełnić zbrodnie tuż pod komisariatem i pozostałby niewykrywalny dla służb mundurowych.
Niestety nie lepiej jest w przypadku gry aktorskiej. Wypada ona co najwyżej poprawnie, a i tak nie w każdym przypadku. Najsłabiej zagrał Jonatan Bokman, wcielający się w nastolatka, który przeżył atak w domu ofiar. Od samego początku widz mu nie ufa, zaś sama postać jest odegrana mało wiarygodnie. Szczególnie w scenach rozmów z hipnotyzerem lub policją, gdzie widać jak na dłoni mizerne udawanie osoby roztrzęsionej. Później wcale nie jest lepiej, a z każdą kolejną sceną ma się nadzieję, że dzieciak szybko wyparuje nam z pamięci. Inne osoby wcale nie popisały się znacznie lepiej. Dotyczy to głównie Mikaela Persbrandta, wcielającego się w tytułową postać, oraz Lene Olin grającą jego żonę. Wiele razy sceny z ich udziałem zwyczajnie się wlokły, doprowadzając do efektu ziewania oraz nudy. Nie czuło się też napięcia, gdy porwano ich syna, gdyż jedno zachowywało się jak w letargu, a drugie tylko panikowało, do tego w obu wypadkach wypadli mało wiarygodnie.
Na obronę można dać natomiast całkiem udany montaż oraz zdjęcia. Nie z gorsza jest również oprawa muzyczna, choć nie zapada ona szczególnie mocno w pamięci. "Hipnotyzer" to co najwyżej przeciętny film, a i tak tylko dla osób, które nie znają książki. Dla nich bowiem może się to okazać wyjątkowo nudny seans i z pewnością poczują spory zawód odnośnie pominięć wielu kluczowych elementów. To sprawia, że ciężko jest móc polecić ten tytuł komukolwiek. Z jednej strony miał potencjał, z drugiej szło zasnąć podczas seansu, szczególnie gdy wszystkiego sami się domyśliliśmy, a policja goniła własny ogon. Co najwyżej można po ten film sięgnąć z braku pomysłu na cokolwiek i obejrzeć go w zimny wieczór, gdy za oknem jest ponuro i leje deszcz.
Film legalnie dostępny na serwisie CDA w usłudze Premium.
Starałem się podejść do ekranizacji "Hipnotyzera" w reżyserii Lasse Hallstroma z mocnym dystansem względem pierwowzoru literackiego. Pamiętając jego starsze dzieła jak "Czekolada" czy "Kroniki portowe" byłem pewien, że dostanę film dopracowany. Co zatem nie zadziałało? Po pierwsze - scenariusz. Jest zwyczajnie naiwny. Nawet jeśli ktoś nie czytał książki lub jej fabuła wyparowała mu z pamięci, to i tak dojrzy ogrom dziur, głupich czy nieracjonalnych zachowań postaci albo błędów logicznych. To naprawdę mocno razi po oczach. Zresztą już na samym początku mamy powiew amatorszczyzny pokroju palenia przez policjanta papierosa na miejscu zbrodni, które jest upaćkane krwią ofiar od podłogi po sufit. Powiedzmy, ze w niszowych filmach rodem z Hollywood do tego przywykliśmy, ale nie w dojrzałym kinie skandynawskim. Szczególnie mając wzgląd na to jak pisarze z tego regionu trafnie opisują sposób prowadzenia śledztwa.
Innym, kompletnym babolem, była pierwsza scena w szpitalu. Najpierw wszyscy mówią, że ofiara która przeżyła atak jest w śpiączce, a zaraz potem tytułowy hipnotyzer pracuje nad nią i stara się wprowadzić ją w stan hipnozy. Serio, gdzie tu sens? Ogólnie rys fabularny filmu jest podobny względem dzieła Keplera. Policja znajduje w lokalnej szkole trupa nauczyciela wychowania fizycznego, którego ktoś zadźgał w brutalny sposób. Chcą poinformować rodzinę ofiary o zdarzeniu odkrywa, że ktoś wybił niemal wszystkich poza najstarszym synem. Ten jest w ciężkim stanie i zapadł w śpiączkę. Nikt nie ma żadnych tropów, brak podejrzanych i motywu zbrodni. Chłopak się budzi i nic nie pamięta, więc za namową lekarki, śledczy prowadzący sprawę prosi o pomoc Erika Bark'a, który kiedyś był genialnym hipnotyzerem. Sprawa jednak błyskawicznie zaczyna się komplikować, a syn Bark'a zostaje porwany przez tajemniczą osobę.
Materiał na film jak z bajki, szkoda tylko, że reżyser w zasadzie w pierwszych 15 minutach zdradził nam kto jest zabójcą lub przynajmniej mózgiem całej zagadki. Domyśli się tego osoba nawet nie znająca książki, zaś potem szybko połączy kolejne elementy układanki, w połowie filmu mając pełen obraz sprawy. Co gorsza, kierując się logiką śledczy z filmu powinni dojść do takich samych lub przynajmniej zbliżonych wniosków co widz w tym samym czasie. Ci natomiast zachowują się jak dzieci we mgle nie widząc oczywistych powiązań poszczególnych dowodów z sprawcami. Gdyby faktycznie tak działał wydział kryminalny, to byle idiota mógłby popełnić zbrodnie tuż pod komisariatem i pozostałby niewykrywalny dla służb mundurowych.
Niestety nie lepiej jest w przypadku gry aktorskiej. Wypada ona co najwyżej poprawnie, a i tak nie w każdym przypadku. Najsłabiej zagrał Jonatan Bokman, wcielający się w nastolatka, który przeżył atak w domu ofiar. Od samego początku widz mu nie ufa, zaś sama postać jest odegrana mało wiarygodnie. Szczególnie w scenach rozmów z hipnotyzerem lub policją, gdzie widać jak na dłoni mizerne udawanie osoby roztrzęsionej. Później wcale nie jest lepiej, a z każdą kolejną sceną ma się nadzieję, że dzieciak szybko wyparuje nam z pamięci. Inne osoby wcale nie popisały się znacznie lepiej. Dotyczy to głównie Mikaela Persbrandta, wcielającego się w tytułową postać, oraz Lene Olin grającą jego żonę. Wiele razy sceny z ich udziałem zwyczajnie się wlokły, doprowadzając do efektu ziewania oraz nudy. Nie czuło się też napięcia, gdy porwano ich syna, gdyż jedno zachowywało się jak w letargu, a drugie tylko panikowało, do tego w obu wypadkach wypadli mało wiarygodnie.
Na obronę można dać natomiast całkiem udany montaż oraz zdjęcia. Nie z gorsza jest również oprawa muzyczna, choć nie zapada ona szczególnie mocno w pamięci. "Hipnotyzer" to co najwyżej przeciętny film, a i tak tylko dla osób, które nie znają książki. Dla nich bowiem może się to okazać wyjątkowo nudny seans i z pewnością poczują spory zawód odnośnie pominięć wielu kluczowych elementów. To sprawia, że ciężko jest móc polecić ten tytuł komukolwiek. Z jednej strony miał potencjał, z drugiej szło zasnąć podczas seansu, szczególnie gdy wszystkiego sami się domyśliliśmy, a policja goniła własny ogon. Co najwyżej można po ten film sięgnąć z braku pomysłu na cokolwiek i obejrzeć go w zimny wieczór, gdy za oknem jest ponuro i leje deszcz.
Film legalnie dostępny na serwisie CDA w usłudze Premium.