Na takie Gwiezdne Wojny czekałem od dziecka. Masa akcji, przepleciona z dramatem wojennym oraz ukazanie brutalności w działaniu dla osiągnięcia celu obu stron konfliktu. Tutaj nie ma miejsca na prawą Rebelię i demoniczne Imperium. Mordują obie strony, a cierpią przy tym niewinni cywile. Gareth Edwards, reżyser ostatniej Godzilli, dał nam Gwiezdne Wojny bez mieczy świetlnych, błyskawic czy Jedi, wrzucając na ich miejsce wojnę. Konflikt widziany oczami żołnierzy, walczących za oraz ginących za sprawę. I wyszło mu to doskonale.
To co najbardziej cieszy to, że mamy tutaj do czynienia z zamkniętą opowieścią, płynnie nawiązującą do Nowej Nadziei. Dzięki temu widz wie, że nie będzie tutaj żadnych niedociągnięć, otwartych zakończeń czy wątków na których można potem budować domysły. Łotr 1 to historia grupy straceńców, którzy stawiają wszystko na jedną kartę i robią to w sposób doskonały. Owszem scenariusz miejscami jest trochę naiwny, fabuła przewidywalna, a całość okraszono pewną dawka patosu, jednak tutaj to pasuje. Jedynie początek może trochę wymęczyć, gdyż miejscami się wlecze i nuży. Jednak później mamy niemal cały czas dynamiczną akcję. Podchody, starcia na ulicach miast, szpiegostwo oraz fenomenalny finał, zwieńczony ogromną bitwą.
Scenariusz Łotra 1 mocno odbiega od tego co dotąd prezentowały filmy z serii Star Wars. Bliżej mu do dramatu wojennego, pokroju Parszywej Dwunastki, niż rasowego kina przygodowego osadzonego w kosmosie. Jest to też najbrutalniejszy oraz najdojrzalszy film z wszystkich, które powstały w ramach tej serii. Edwards nie bawi się w głaskanie widza po główce i ugrzecznieniu poszczególnych stron konfliktu. Najlepiej to widać w przypadku Rebeliantów, nie cofających się przed niczym aby tylko osiągnąć cel. Walki na ulicach zatłoczonego miasta aby tylko zatrzymać transport Imperium, bombardowanie placówek naukowych czy porywanie ludzi. Jest to o wiele bardziej realistyczny obraz buntu przeciw tyranii, niż to co dotąd prezentowała seria.
Widać to najlepiej na postaciach tytułowego Łotra 1, gdzie mamy iście bombową mieszankę totalnie różnorodnych postaci. Mnich wierzący w Moc i jego kompan wolący zaufać ogromnej giwerze, przeprogramowany droid Imperium o niewyparzonej gębie, córka naukowca Imperium zajmująca się fałszerstwem, agent Rebelii od mokrej roboty czy pilot Imperium, który zdezerterował aby przystać do buntowników. Każda z tych postaci ma inne wartości oraz inaczej podchodzi do samej wojny, a mimo to potrafią postawić swe życie na jednej szali aby osiągnąć wspólny cel. Szkoda, że mało poświęcono czasu przeszłości tych bohaterów, choć z drugiej strony aż tak bardzo to nie przeszkadza. Każdy z "Łotrów" ma swoje pięć minut na ekranie podczas finału, a wcześniej odgrywa ważną rolę w całej opowieści. Dzięki temu widzowi łatwo zżyć się z tymi postaciami i szybko je polubić, choć doskonale zdaje sobie sprawę, że mają wiele na sumieniu. Z drugiej strony wcale się z tym nie kryją, zaś na wojnie nie ma miejsca na kryształowo czystych bohaterów.
Równie dobrze wypada druga strona z naczelnym antagonistą w osobie Orsona Krennica, szefa projektu Gwiazdy Śmierci. On również odbiega od utartego schematu złego, bezrozumnego draba. Krennic jest ambitny, inteligentny i pozbawiony sumienia. Gotów poświęcić każdego aby osiągnąć cel, ale przy tym kieruje się rozsądkiem nie zaś impulsem. Zawsze depcze naszym bohaterom po piętach i nieraz krzyżuje ich plany, wyprzedzając o krok zainicjowane działania. Jednak nie jest on jedynym "wielkim złym" w całym filmie Darth Vader, którego widzieliśmy na zwiastunach, ma swoje pięć minut na ekranie i wykorzystuje je w pełni. Sceny z nim są po prostu fenomenalne, jednak sam Vader nie przyćmiewa swą osoba Krennica, dominującego na ekranie. Jest jeszcze jeden bohater, jednak nie zdradzę o kogo chodzi, aby nie psuć niespodzianki.
Od strony technicznej Łotr 1 to uczta dla oka i ucha. Sceny batalistyczne są fenomenalne i co ciekawe zawierają o wiele więcej realizmu niż to z czym dotąd mieliśmy do czynienia w Gwiezdnych Wojnach. Oczywiście prawa fizyki nieraz są tutaj naginane, ale nie tak absurdalną ilość razy jak miało to miejsce choćby w bitwie o Coruscant. Natomiast ich rozmach... cóż, powiedzmy że bliżej im do Szeregowca Ryana niż Wojny Klonów. Jest to gigantyczny plus dla całego filmu, gdyż w końcu potraktowano widza poważniej i zaprezentowano mu rasową wojnę, nie zaś kosmiczne harce kilku komandosów pokonujących wielotysięczną armię. Mimo wielu zachwytów nad warstwą techniczną, o których mógłbym napisać osobny artykuł, nieco boli jeden z bohaterów, którego wykonano w technice CGI. Widać, że w tym aspekcie jeszcze czeka nas sporo pracy, bo na tle aktorów i scenografii, jego sztuczność, szczególnie twarzy, potrafiła bić po oczach. Z drugiej strony sama postać wypadła rewelacyjnie i naprawdę się cieszę, że umieszczono ją w filmie.
Łotr 1 to genialne oraz widowiskowe kino akcji, umiejętnie połączone z rasowym dramatem wojennym. Jeśli ktoś czół się zawiedziony po Przebudzeniu Mocy, to tym razem powinien wylądować w siódmym niebie. Nareszcie dostaliśmy Gwiezdne Wojny na jakie czekało się od lat. Dojrzałe, dynamiczne z inteligentnymi, choć czasem naiwnymi, bohaterami i realnym przedstawieniem stron konfliktu. Edwars pokazał światu jak należy podejść do tej marki na srebrnym ekranie i oby inni wzięli z niego przykład. Dla mnie mógłby wyreżyserować więcej tego typu pojedynczych historii osadzonych w tym uniwersum z Bitwą o Jakku na czele. Może kiedyś to marzenie się ziści.
To co najbardziej cieszy to, że mamy tutaj do czynienia z zamkniętą opowieścią, płynnie nawiązującą do Nowej Nadziei. Dzięki temu widz wie, że nie będzie tutaj żadnych niedociągnięć, otwartych zakończeń czy wątków na których można potem budować domysły. Łotr 1 to historia grupy straceńców, którzy stawiają wszystko na jedną kartę i robią to w sposób doskonały. Owszem scenariusz miejscami jest trochę naiwny, fabuła przewidywalna, a całość okraszono pewną dawka patosu, jednak tutaj to pasuje. Jedynie początek może trochę wymęczyć, gdyż miejscami się wlecze i nuży. Jednak później mamy niemal cały czas dynamiczną akcję. Podchody, starcia na ulicach miast, szpiegostwo oraz fenomenalny finał, zwieńczony ogromną bitwą.
Scenariusz Łotra 1 mocno odbiega od tego co dotąd prezentowały filmy z serii Star Wars. Bliżej mu do dramatu wojennego, pokroju Parszywej Dwunastki, niż rasowego kina przygodowego osadzonego w kosmosie. Jest to też najbrutalniejszy oraz najdojrzalszy film z wszystkich, które powstały w ramach tej serii. Edwards nie bawi się w głaskanie widza po główce i ugrzecznieniu poszczególnych stron konfliktu. Najlepiej to widać w przypadku Rebeliantów, nie cofających się przed niczym aby tylko osiągnąć cel. Walki na ulicach zatłoczonego miasta aby tylko zatrzymać transport Imperium, bombardowanie placówek naukowych czy porywanie ludzi. Jest to o wiele bardziej realistyczny obraz buntu przeciw tyranii, niż to co dotąd prezentowała seria.
Widać to najlepiej na postaciach tytułowego Łotra 1, gdzie mamy iście bombową mieszankę totalnie różnorodnych postaci. Mnich wierzący w Moc i jego kompan wolący zaufać ogromnej giwerze, przeprogramowany droid Imperium o niewyparzonej gębie, córka naukowca Imperium zajmująca się fałszerstwem, agent Rebelii od mokrej roboty czy pilot Imperium, który zdezerterował aby przystać do buntowników. Każda z tych postaci ma inne wartości oraz inaczej podchodzi do samej wojny, a mimo to potrafią postawić swe życie na jednej szali aby osiągnąć wspólny cel. Szkoda, że mało poświęcono czasu przeszłości tych bohaterów, choć z drugiej strony aż tak bardzo to nie przeszkadza. Każdy z "Łotrów" ma swoje pięć minut na ekranie podczas finału, a wcześniej odgrywa ważną rolę w całej opowieści. Dzięki temu widzowi łatwo zżyć się z tymi postaciami i szybko je polubić, choć doskonale zdaje sobie sprawę, że mają wiele na sumieniu. Z drugiej strony wcale się z tym nie kryją, zaś na wojnie nie ma miejsca na kryształowo czystych bohaterów.
Równie dobrze wypada druga strona z naczelnym antagonistą w osobie Orsona Krennica, szefa projektu Gwiazdy Śmierci. On również odbiega od utartego schematu złego, bezrozumnego draba. Krennic jest ambitny, inteligentny i pozbawiony sumienia. Gotów poświęcić każdego aby osiągnąć cel, ale przy tym kieruje się rozsądkiem nie zaś impulsem. Zawsze depcze naszym bohaterom po piętach i nieraz krzyżuje ich plany, wyprzedzając o krok zainicjowane działania. Jednak nie jest on jedynym "wielkim złym" w całym filmie Darth Vader, którego widzieliśmy na zwiastunach, ma swoje pięć minut na ekranie i wykorzystuje je w pełni. Sceny z nim są po prostu fenomenalne, jednak sam Vader nie przyćmiewa swą osoba Krennica, dominującego na ekranie. Jest jeszcze jeden bohater, jednak nie zdradzę o kogo chodzi, aby nie psuć niespodzianki.
Od strony technicznej Łotr 1 to uczta dla oka i ucha. Sceny batalistyczne są fenomenalne i co ciekawe zawierają o wiele więcej realizmu niż to z czym dotąd mieliśmy do czynienia w Gwiezdnych Wojnach. Oczywiście prawa fizyki nieraz są tutaj naginane, ale nie tak absurdalną ilość razy jak miało to miejsce choćby w bitwie o Coruscant. Natomiast ich rozmach... cóż, powiedzmy że bliżej im do Szeregowca Ryana niż Wojny Klonów. Jest to gigantyczny plus dla całego filmu, gdyż w końcu potraktowano widza poważniej i zaprezentowano mu rasową wojnę, nie zaś kosmiczne harce kilku komandosów pokonujących wielotysięczną armię. Mimo wielu zachwytów nad warstwą techniczną, o których mógłbym napisać osobny artykuł, nieco boli jeden z bohaterów, którego wykonano w technice CGI. Widać, że w tym aspekcie jeszcze czeka nas sporo pracy, bo na tle aktorów i scenografii, jego sztuczność, szczególnie twarzy, potrafiła bić po oczach. Z drugiej strony sama postać wypadła rewelacyjnie i naprawdę się cieszę, że umieszczono ją w filmie.
Łotr 1 to genialne oraz widowiskowe kino akcji, umiejętnie połączone z rasowym dramatem wojennym. Jeśli ktoś czół się zawiedziony po Przebudzeniu Mocy, to tym razem powinien wylądować w siódmym niebie. Nareszcie dostaliśmy Gwiezdne Wojny na jakie czekało się od lat. Dojrzałe, dynamiczne z inteligentnymi, choć czasem naiwnymi, bohaterami i realnym przedstawieniem stron konfliktu. Edwars pokazał światu jak należy podejść do tej marki na srebrnym ekranie i oby inni wzięli z niego przykład. Dla mnie mógłby wyreżyserować więcej tego typu pojedynczych historii osadzonych w tym uniwersum z Bitwą o Jakku na czele. Może kiedyś to marzenie się ziści.