6 grudnia 2016

Lucky Luke #39: Łowca nagród

Łowcy nagród są silnie związani z historią Dzikiego Zachodu. Wiąże się to między innymi z tym, że w 1872 roku Sąd Najwyższy USA ustanowił prawo mówiące o wcieleniu łowców nagród do sytemu organów ścigania. W ten sposób zwykły najemnik będący dotąd zabijaką, stał się w świetle prawa jego reprezentantem, choć nie sprawiło to że ludzie szanowali taką osobę. Często bali się jej, pogardzali czy uznawali za płatnego zabójcę najętego przez rząd. Oczywiście nie wszyscy byli zakapiorami spod ciemnej gwiazdy, jednak wielu z nich uprawiało ten zawód tylko dla pieniędzy i nie wahało się zabijać swoich celów, szczególnie jeśli płacono również za trupa. Właśnie ten aspekt z życia łowców nagród opisuje jeden z kolejnych albumów o Lucky Luku. Trzeba przyznać, że robi to naprawdę ciekawie.

Lucky Luke jest nie tylko samotnym kowbojem i obrońca pokrzywdzonych, ale także łowcą nagród. Często pracuje dla wymiaru sprawiedliwości, zaś jego najczęstszym celem są bracia Daltonowie, ukazani w całej serii w mocno prześmiewczy sposób. Jednak w tym odcinku nie mieli zaszczytu wystąpić (gdyż nie zdążyli ponownie nawiać z więzienia), natomiast naszym antagonistą jest łowca nagród imieniem Elliot Belt. Człowiek chciwy, pozbawiony sumienia, łasy na pieniądze i nie przepuszczający żadnej okazji aby je zarobić. Słowem ucieleśnienie stereotypu o fachu jakim się trudnił. Gdy nadarza się okazja zarobienia 100.000 $ za głowę Indianina imieniem Tea Spoon, posądzonego o kradzież bardzo drogiego konia, Elliot stara się namówić Luke'a aby połączyli siły i wspólnie zapolowali. Jak łatwo się domyślić, nasz szlachetny kowboj nie zamierza tego uczynić co doprowadza do nieoczekiwanych zwrotów akcji w relacji pomiędzy białymi a Czejenami.


Jak łatwo się domyślić Elliot Belt będzie prowodyrem wielu konfliktów pomiędzy bohaterami tej przygody. Jednak sam też wielokrotnie wpakuje się w niezłe tarapaty, nie doceniając swych konkurentów. Najciekawiej, a zarazem najśmieszniej, wypada to w relacji z Czejenami, którzy są tutaj sporym ładunkiem humorystycznym dla czytelnika. Szczególnie szaman uczący swego następcę sztuki magicznego tańca przywołującego deszcz, podczas gdy młokos ma solidny pociąg do wody ognistej. Skutki takiego połączenia są... cóż, powiedzmy że interesujące.

Innym elementem, tym razem związanym z historią Dzikiego Zachodu, jest słynna forma listu gończego w formie plakatu "Wanted" oraz, oczywiście sparodiowane, wyjaśnienie dlaczego gazeta Cheyenne Pass Daily ma jednodniowe opóźnienie. Najważniejszy jest tutaj plakat, słynny po dziś dzień, choć jego forma uległa pewnej zmianie. W owych czasach zawierał on podobiznę ściąganego, jego imię i nazwisko (o ile ktoś je znał - to nie żart) lub pseudonim oraz wysokość oferowanej nagrody. Ta forma plakatu na skalę masową pojawiła się właśnie niedługo po ustanowieniu łowców nagród jako element organów ścigania władz USA. Tym samym stała się niejako ikoną tego zawodu i zdaje się, że jest tak po dziś dzień.


Podobnie ukazano niechęć ludzi do łowców nagród, tarcia pomiędzy nimi a Indianami czy skomplikowane relacje na płaszczyźnie biali osadnicy a rdzenni mieszkańcy kontynentu. Wszystkie te elementy są tu oczywiście ukazane w krzywym zwierciadle, ale tak naprawdę mocno oddają ducha tamtych czasów. W tym całym bałaganie najbardziej współczujemy szeryfowi, któremu pomaga nasz główny bohater. Biedak ma naprawdę urwanie głowy, starając się pogodzić wszystkie strony konfliktu, włącznie z właścicielem ziemskim oskarżającym Tea Spoona o kradzież jego konia. Finał jest jednak zaskakujący i dość ciężki do przewidzenia, przynajmniej w kilku kwestiach, choć nie wszystkich. Komiks trzyma poziom serii i dobrze się go czyta, a przy tym pokazuje jak różnymi ludźmi byli łowcy nagród.