Nasz dzielny wiking ściga nadal Czerwonych Magów, którzy porwali mu syna spłodzonego z Kriss de Valnor. Jednak fabuła nie tylko zawodzi, ale zwyczajnie wlecze się niemiłosiernie. Po nawet udanym, choć nie rewelacyjnym, Statku Mieczu, nadszedł czas czas na odwiedzenie Bag-Dadhu i... jeszcze większe zagmatwanie całej sprawy. Niestety tak Sente po nawet ciekawym zapoczątkowaniu swych prac nad serią, w tym opowieści o Kriss de Valnor, ostatecznie w tym tomie udowodnił, że przedobrzył i zwyczajnie pogubił się w całej fabule. Już jego prace w Czynie godnym królowej i Sojuszach naprawdę potrafiły trącić wtórnością oraz nudą, jednak dopiero Kah-Aniel udowodnił jak bardzo ten scenarzysta nie nadaje się do prac nad serią o przygodach Dziecka z Gwiazd. W przeciwieństwie do spin-offu o Louve, który miał marny początek, zaś potem jego poziom zaczął powoli iść w górę, historia opowiedziana w głównej serii zwyczajnie nuży, a wszystko za sprawą niepotrzebnego komplikowania i tworzenia tasiemcowatych "legend".
Ciężko cokolwiek składnie powiedzieć o fabule, bo połowa albumu to opowieści o Czerwonych Magach i Kahanielu de Valnor. Podwaliny pod całą opowieść dał nam jeszcze Van Hamme w albumie zatytułowanym Ofiara, gdzie Thorgal odzyskał siły i wraz z rodziną wrócił w końcu w swe rodzinne strony. To tam czytelnicy po raz pierwszy usłyszeli o czerwonej magii, którą praktykował Manthor, pół bóg pół człowiek, będący władcą Międzyświata. Dopiero w następnym albumie, pisanym już przez Yves'a Sente, poznaliśmy pochodzenie ojca Manthora czyli Kahaniela de Valnor, mistrza Czerwonych Magów, który skusił boginię Vilnię za pomocą czarów do tego aby go pokochała. Już ten element budził moje obawy, gdyż słabo komponował się z tym co zaproponował Van Hamme, ale dało się to strawić, szczególnie po lekturze pierwszego tomu o Kriss de Valnor, który rozwijał całą historię. Jednak teraz wszystko zaczyna skrzypieć, trzeszczeć i zdawać się zdecydowanie zbyt pogmatwa.
Dostajemy bowiem kolejną opowieść, teoretycznie będącą fragmentem układanki, a w praktyce mąceniem wody. Oto za sprawą jednej z głównych bohaterek "nowej" tułaczki Thorgala, Salumy dowiadujemy się o początkach czerwonej magii i kaście magów nią się posługujących. Pomijając kompletną wtórność tej historii, najbardziej bolą późniejsze wydarzenia jakie zostały w niej przedstawione. Otóż nasz drogi Kahaniel, musiał zbiec na północ w wyniku zdradzieckich knowań władcy i tam targany rządzą władzy postanowił nagle uwieść nordycka boginię (opowieść w tomie Ja, Jolan). Nie ma to za grosz sensu, gdyż przez wedle przedstawionej genezy tej postaci jak i zakonu ich celem było dbanie o ludność Bag-Dadhu i walka z ludzką tyranią. Zatem nagły zwrot w stronę budowania potężnego imperium brzmi niedorzecznie.
To co boli bardziej to sama forma tej legendy, którą rozciągnięto na niemal całą długość tego albumu. Pomiędzy wepchnięto, miejscami wręcz na chama, wątki jak to Thorgal i jego towarzysz Pietrow zajmują się ochroną kupca, rozładunkiem i załadunkiem towarów oraz innymi totalnie zbędnymi dla czytelnika sprawunkami. Drugim uzupełniaczem jest podróż Czerwonych Magów z Anielem do ich fortecy, gdzie w ciele dziecka ma odrodzić się Kahaniel. Teoretycznie całość powinna się uzupełniać, jednak w praktyce wychodzi bałagan. Wlecze się to wszystko, miesza, zapętla i z tego powodu zwyczajnie męczy, przez co ciężko dobrnąć do finału bardzo łatwego w rozszyfrowaniu i przewidzeniu.
Nowo poznane tutaj postacie też jakoś specjalnie nie zapadają w pamięć, zaś obecny styl Rosińskiego jakoś nie pasuje mi do tego co dotąd pokazał w opowieściach o potomku Atlantów, przybyłych z gwiazd. Z drugiej strony jego prace są ciekawe i zapewne przypadną do gustu wielu osobom, w tym miej radykalnym fanom Thorgala. Nie zmienia to jednak faktu, że komiks jest nieciekawy i potrafi zmęczyć. Sente jako scenarzysta nie dorasta do pięt Van Hammowi, przynajmniej w pracach nad tą serią. Wygląda to jak odcinanie kuponów i usilna próba wydojenia jeszcze jednej monety z sakiewek wiernych czytelników oraz fanów. Co prawda nie możemy mówić tutaj o tragedii, ale dobrze tez nie jest. Tak naprawdę warto byłoby ukrócić w końcu jakoś ten wątek i poniekąd zrestartować tą tułaczkę na Bliski Wschód, łącząc to jakoś z sensem z innymi seriami pobocznymi.
Ocena - 5/10
Ciężko cokolwiek składnie powiedzieć o fabule, bo połowa albumu to opowieści o Czerwonych Magach i Kahanielu de Valnor. Podwaliny pod całą opowieść dał nam jeszcze Van Hamme w albumie zatytułowanym Ofiara, gdzie Thorgal odzyskał siły i wraz z rodziną wrócił w końcu w swe rodzinne strony. To tam czytelnicy po raz pierwszy usłyszeli o czerwonej magii, którą praktykował Manthor, pół bóg pół człowiek, będący władcą Międzyświata. Dopiero w następnym albumie, pisanym już przez Yves'a Sente, poznaliśmy pochodzenie ojca Manthora czyli Kahaniela de Valnor, mistrza Czerwonych Magów, który skusił boginię Vilnię za pomocą czarów do tego aby go pokochała. Już ten element budził moje obawy, gdyż słabo komponował się z tym co zaproponował Van Hamme, ale dało się to strawić, szczególnie po lekturze pierwszego tomu o Kriss de Valnor, który rozwijał całą historię. Jednak teraz wszystko zaczyna skrzypieć, trzeszczeć i zdawać się zdecydowanie zbyt pogmatwa.
Dostajemy bowiem kolejną opowieść, teoretycznie będącą fragmentem układanki, a w praktyce mąceniem wody. Oto za sprawą jednej z głównych bohaterek "nowej" tułaczki Thorgala, Salumy dowiadujemy się o początkach czerwonej magii i kaście magów nią się posługujących. Pomijając kompletną wtórność tej historii, najbardziej bolą późniejsze wydarzenia jakie zostały w niej przedstawione. Otóż nasz drogi Kahaniel, musiał zbiec na północ w wyniku zdradzieckich knowań władcy i tam targany rządzą władzy postanowił nagle uwieść nordycka boginię (opowieść w tomie Ja, Jolan). Nie ma to za grosz sensu, gdyż przez wedle przedstawionej genezy tej postaci jak i zakonu ich celem było dbanie o ludność Bag-Dadhu i walka z ludzką tyranią. Zatem nagły zwrot w stronę budowania potężnego imperium brzmi niedorzecznie.
To co boli bardziej to sama forma tej legendy, którą rozciągnięto na niemal całą długość tego albumu. Pomiędzy wepchnięto, miejscami wręcz na chama, wątki jak to Thorgal i jego towarzysz Pietrow zajmują się ochroną kupca, rozładunkiem i załadunkiem towarów oraz innymi totalnie zbędnymi dla czytelnika sprawunkami. Drugim uzupełniaczem jest podróż Czerwonych Magów z Anielem do ich fortecy, gdzie w ciele dziecka ma odrodzić się Kahaniel. Teoretycznie całość powinna się uzupełniać, jednak w praktyce wychodzi bałagan. Wlecze się to wszystko, miesza, zapętla i z tego powodu zwyczajnie męczy, przez co ciężko dobrnąć do finału bardzo łatwego w rozszyfrowaniu i przewidzeniu.
Nowo poznane tutaj postacie też jakoś specjalnie nie zapadają w pamięć, zaś obecny styl Rosińskiego jakoś nie pasuje mi do tego co dotąd pokazał w opowieściach o potomku Atlantów, przybyłych z gwiazd. Z drugiej strony jego prace są ciekawe i zapewne przypadną do gustu wielu osobom, w tym miej radykalnym fanom Thorgala. Nie zmienia to jednak faktu, że komiks jest nieciekawy i potrafi zmęczyć. Sente jako scenarzysta nie dorasta do pięt Van Hammowi, przynajmniej w pracach nad tą serią. Wygląda to jak odcinanie kuponów i usilna próba wydojenia jeszcze jednej monety z sakiewek wiernych czytelników oraz fanów. Co prawda nie możemy mówić tutaj o tragedii, ale dobrze tez nie jest. Tak naprawdę warto byłoby ukrócić w końcu jakoś ten wątek i poniekąd zrestartować tą tułaczkę na Bliski Wschód, łącząc to jakoś z sensem z innymi seriami pobocznymi.
Ocena - 5/10