Casual to słowo budzące u graczy stan przed nerwicowy, budzący skojarzenia najgorszego z możliwych scenariusza, przewidzianego dla rozwoju danej marki czy nowej gry. Czy to prawda?
Najczęściej nie, choć niestety faktem jest że sporo produktów ulega tak zwanej
„casualizacji”, czyli upraszczaniu rozgrywki do tego stopnia aby jak największe spectrum odbiorców mogło sięgnąć po dany produkt. Sam termin przeszedł sporą
metamorfozę i daleko mu obecnie do pierwotnego słowa, które określało w przeszłości niedzielnych graczy. Kim jednak jest tępiony przez hardcorowych graczy, a
niemal nie znany w szerszym stopniu zwykłemu społeczeństwu, Casual?
Od Niedzielnego gracza do
Casuala
Tłumacząc wprost, słowo Casual oznacza osobę grającą
okazjonalnie, czyli od czasu do czasu, najczęściej w proste gry, nie wymagające od użytkownika zbytniego wysilania się podczas zabawy. W
obecnych czasach mianem tym określa się ludzi nie mających większego pojęcia o
świecie gier, kojarzących go głównie z tym co pokazuje Facebook oraz masmedia.
Nie orientują się oni za bardzo w gatunkach i podgatunkach, a sama rozgrywka ma
być miłą i krótką odskocznią od codziennej rutyny. Dlatego sięgają oni zwykle
po proste tytuły typu Hiden Object, Defens Tower lub symulatory typu Farm Ville.
Zasadnicza różnica pomiędzy Casualem a Niedzielnym graczem
jest taka, że ten drugi gra w miarę regularnie (co nie znaczy często) i, co prawda powoli, podnosi
sobie poprzeczkę. Casual natomiast bawi się z doskoku, gdy się nudzi, na
przerwie w pracy lub w drodze do domu. Dlatego szuka tytułów nie wymagających
od niego szczególnej uwagi, śledzenia fabuły i obowiązku codziennego logowania
aby dostawać dzienne nagrody (profity za to że gracz loguje się na swoim koncie
minimum raz na 24h), choć ten obraz zmienił nieco Facebook, o czym później. Taka osoba chce po prostu zagrać,
chwilę przy tym odpocząć i zapomnieć co robiła, aby skupić się na swych
codziennych obowiązkach. Sztandarowymi tytułami przedstawiającymi idealnie tą
grupę są więc Angry Birds, Gardens Inc. czy wspomniane wcześniej Farm Ville. Choć ten ostatni tytuł już powoli wymusza codzienne zaglądanie do gry.
Zatem wydawać by się mogło, że Casual spędza więcej czasu przed monitorem, jednak bardziej po to aby klikać niż faktycznie grać, zatem wysilać mózgowicę podczas zabawy. Współczesny Niedzielny gracz mocno się różni od ludzi określanych tym mianem jeszcze w XX wieku. Nie jest on już tak kompletnym laikiem jak kiedyś, choć nada nie sięga po grę codziennie, to jednak w miarę regularnie.
Zatem wydawać by się mogło, że Casual spędza więcej czasu przed monitorem, jednak bardziej po to aby klikać niż faktycznie grać, zatem wysilać mózgowicę podczas zabawy. Współczesny Niedzielny gracz mocno się różni od ludzi określanych tym mianem jeszcze w XX wieku. Nie jest on już tak kompletnym laikiem jak kiedyś, choć nada nie sięga po grę codziennie, to jednak w miarę regularnie.
Takie osoby będą już pilniejszymi
użytkownikami, choć też nie rzucą się na głęboką wodę i taki Dark Souls byłby
dla nich koszmarem. Będą szukać gier pokroju The Sims czy Deponia, wracając
do nich, ale nie zmuszając się do tego aby grać codziennie.
Nieraz sięgają też po tytuły skierowane typowo pod Casuali, jednak w
przeciwieństwie do nich nie pozostają przy nich na stałe, a raczej powracają
okresowo, szukając gdzie indziej większych wyzwań. Mimo to łatwo pomylić te dwa typy graczy,
gdyż granica pomiędzy nimi jest nie tylko wyjątkowo cienka, ale również bardzo
płynna.
Każdy Gracz będzie w końcu
Casualem
Kilkukrotnie słyszałem już to stwierdzenie i niestety znajduje
się w nim sporo prawdy. Im jesteśmy starsi, tym więcej czasu poświęcamy pracy,
rodzinie i naszemu otoczeniu. Nie mamy czasu na zabawę, a obowiązki się
piętrzą. Dlatego rzadko kiedy udaje się komuś kto spędza tygodniowo 25 godzin
na graniu w gry, utrzymać ten limit z wiekiem. Zaczyna mu brakować czasu, a
przejście Dragon Age: Origins zajmuje mu już nie miesiąc a pół roku,
jednocześnie zaniedbując inne tytuły z swej biblioteki. Powrót do starych
tytułów pokroju Baldur’s Gate 2: Cienie Amn, które potrafiły trwać nawet 200
godzin na postać (przy myszkowaniu w każdym zakamarku i przejściu dodatku), w
takiej sytuacji są praktycznie nieosiągalne.
Jednak są tytuły, które potrafią umiejętnie zatuszować u
takiej osoby braki czasowe. Dajmy dla tego przykładu StarCraft 2, będącym
świetnym przykładem udanej „casualizacji” gry. Każde konto ma przypisany swój
poziom rankingowy. Jest ich kilka od brązowego (najniższy) do ligi mistrzów
(najwyższy). System stara się wyszukać mniej więcej wyważone zespoły, a wtedy
czas gry zależy już tylko od umiejętności grających. Na niższych poziomach średni
mecz trwa zazwyczaj 20-30 minut, czyli na tyle długo aby się pobawić i na tyle
krótko by zmieścić się w czasie długiej przerwy po powrocie z pracy. Dodatkowo
samo sterowanie i mechanika gry jest banalna, a jeśli ktoś spędził wcześniej
kilka lat w tej grze to nie sposób zapomnieć ustawień skrótów klawiszy.
Innym dobrym przykładem jest gra karciana online Duel of
Champions, gdzie gracze sami składają sobie talię ze zdobytych w trakcie grania
kart i walczą na arenie. Tam pojedynczy mecz trwa najczęściej od 7 do 15 minut,
choć zdarzają się pojedynki trwające ponad godzinę. Ponownie mechanika jest
prosta, a jednocześnie wymaga od gracza sporej dozy główkowania podczas samego
pojedynku. Dlatego nie będzie się on nudził podczas zabawy, przypomni sobie
czasy gdy mógł grać ile dusza zapragnie, a przy tym nie zatraci się w tym i
szybko wróci do swych codziennych zajęć. Niestety każdy kij ma dwa końce i nie
zawsze „casualizacja” okazuje się dobrym pomysłem.
Niepotrzebne upraszczanie
Weterani gier często obarczają winą świat casuali o to, że z
ich powodu wydawca, aby zwiększyć sprzedaż swego produktu, ostro zaniżył poziom
trudności gry. Ciężko jednoznacznie stwierdzić czy zarzut jest postawiony
właściwie, choć niestety przez ostatnie lata faktycznie mamy do czynienia z
kilkoma olbrzymimi wpadkami twórców. Jedną z nich jest Dragon Age 2, który
został tak koszmarnie przerobiony, że nie uszło to uwadze nawet Niedzielnych
graczy. Mimo rewelacyjnie napisanej historii i bardzo przychylnych recenzji,
gra zebrała ostre cięgi od fanów RPG, do których głównie była skierowana.
Lokacje zrobione na zasadzie „kopiuj-wklej”, niemal całkowity brak decyzyjności
w grze, zarówno w wątkach pobocznych jak i głównym, wymuszona droga rozwoju
herosa w jego drzewku statystyk postaci i niebotycznie głupie SI, sprawiły, że
na wydawcę jak i twórców poleciały gromy. Co prawda gra zdobyła sporo
sympatyków, ale jak czas pokazał, znaczna ich część nie grała wcześniej w o
wiele trudniejszą część pierwszą o podtytule Origin. Co prawda kolejna odsłona
serii, Dragon Age: Inkwizycja, załatała znaczną część niedociągnięć, ale
powstały nowe, zaś tryb taktyczny walki (z rzutu izometrycznego) nadal jest
mocno chybiony.
Innym tytułem, który chyba najlepiej pokazał jak współczesne
społeczeństwo graczy szybko się podzieliło i zaczęło się nawzajem piętnować
jest Diablo 3. Pierwsza część serii była morderczo trudna, zaś druga, mimo
bardzo licznych zmian, które z początku też nie zyskały aprobaty społeczności
graczy, szybko zyskała sympatię i po dziś dzień jest żywa na serwerach
globalnych. Najnowsza odsłona już na starcie miała całą masę wpadek. Najpierw
serwery nie chciały ruszyć blisko przez tydzień od dnia premiery, potem
wysypała się masa lamentu nad systemem rozwoju postaci, który okazał się
kompletnie liniowy. Zrezygnowano bowiem z przydzielania punktów, które postać
zdobywała, a zwyczajnie na danym poziomie postaci była odblokowywana
jakaś umiejętność lub wzmacniająca ją runa. Spowodowało to że wszyscy
posiadali to samo i zniknęła unikalność. W Diablo 2 trzeba było dokonać trudnego
wyboru co odblokować na postaci i jaki styl walki przyjmiemy, teraz każdy miał
wszystko, wystarczyło tylko grać i podnosić swój poziom. Na dokładkę doszedł
(już nie istniejący) Dom Aukcyjny, mający poprawić wymianę przedmiotów pomiędzy
graczami. Efekt tego był taki, że granie dla zdobywania unikalnych zestawów
straciło sens, co było kwintesencją serii. Wszystko można było kupić
za złoto, a to sypało się z potworów tonami, więc uzbieranie nawet kosmicznej
sumy nie zajmowało zbyt dużo czasu. Część osób wychwalała ten mechanizm inni go
wręcz znienawidzili. Wtedy pojawił się podział na „Weteranów”, czyli ludzi
grających w pierwsze dwie części, i „Casuali”, a więc osoby które dopiero
co miały styczność z marką. Sprawę nieco naprawił dodatek Reaper of Soul oraz
patch 2.0, które zlikwidowały dom aukcyjny, dodały nowe umiejętności i poziomy
mistrzowskie oraz zmieniły mechanikę działania większości unikalnych zestawów. Podniosły
też znacząco sam poziom trudności potyczek, choć loot nadal był bardzo obfity,
a drogocenne klejnoty zwiększające statystyki wyposażenia, sypały się z
powalonych przeciwników niczym świąteczne cukierki. Podziałów to nie
zlikwidowało, choć sporo zarzewi kłótni ugasiło, w przeciwieństwie do Dragon
Age 2, do którego wydano drogie i niemal totalnie chybione DLC.
Piętno Facebooka
Wydawcy oraz producenci gier szybko zwęszyli łakomy kąsek i
zalali sieć darmowymi tytułami, opartymi na mikropłatnościach. Największą zmorą dla graczy okazał się Facebook,
który właśnie na swym łonie wyhodował współczesny obraz Casuali. Tamtejsze
tytuły przyciągają masę ludzi gdyż są proste, kolorowe i teoretycznie darmowe.
Czemu teoretycznie? Ponieważ z czasem jeśli chcesz mieć czegoś więcej a brak ci
„przyjaciół” do gry to musisz zapłacić. Jeśli chcesz się rozbudowywać szybciej,
również musisz zapłacić. Jednak nie to było prawdziwą zmorą. Facebook zupełnie
wywrócił do góry nogami rynek gier Free to Play (potocznie F2P), czyli takich
gdzie gra się za darmo, najczęściej na przeglądarce. Wcześniej te tytuły były
trudne i wymagały sporej uwagi. OGame czy Dota są po dziś dzień grywalne,
jednak nie przyciągają już takiej widowni. Nowsze tytuły, jak Anno Online,
również borykają się z tym problemem. Czemu? Cóż, jak wspomniałem są trudne.
Wymagają myślenia, kalkulowania oraz poświęcania im znacznie baczniejszej uwagi
niż w takim Farm Ville. Na Facebooku spotkamy gry wręcz absurdalnie proste,
gdzie grający jest ciągle prowadzony za rękę, a cała zabawa polega na klikaniu
w obrazek. Chcesz zebrać plony kliknij w obrazek, chcesz zyskać skrzynkę,
kliknij w obrazek, chcesz by farmer coś zrobił, kliknij w obrazek. Te tytuły
opierają się na zręczności, lecz nie takiej która ćwiczy spostrzegawczość, jak
na przykład w Call of Duty czy Battlefield, a jak najszybszemu klikaniu w
obrazki. Nie uczy więc ona osoby grającej niczego poza uderzaniem palcem w
klawisz myszki czy „okno” iPhona.
Casual w pigułce
Nie ważne czy ich lubimy czy na nich psioczymy, Casuale są
olbrzymią grupą i wydawcy to widzą. Zatem należy się pogodzić z tym, że będzie
powstawać coraz więcej produktów dedykowanych dla nich. Co jakiś czas znajdą się
perełki pokroju Garden Inc., gdzie samo klikanie w obrazki to za mało aby
ukończyć grę na najwyższym poziomie punktowym. Jednak spora część tego typu
tytułów będzie nosiła na sobie wszelkie znamiona Facebooka. Prawdziwym
problemem, o ile można to tak określić, nie są jednak sami Casuale. Gracze
powinni ich zostawić w spokoju, bo to zupełnie inny target na rynku gier zarówno
elektronicznych jak i planszowych czy karcianych. Haczyk tkwi w tym czy
producenci, a częściej wydawcy, nie będą chcieli swoich produktów dedykowanych
do poważnych graczy, skierować jednocześnie do tych „mniej zaawansowanych".
Może się to skończyć dwojako co można zaobserwować na przykładzie jednego molocha –
Blizzarda. StarCraft 2 jest świetnym przykładem definicji „Easy to play, hard
to be Master”, zaś Diablo 3 tym jak łatwo można skopać świetną markę i
podzielić społeczność graczy. Z drugiej strony udało im się poniekąd
zrehabilitować wydając udany dodatek, choć zagorzałych weteranów nawet i ten
gest nie usatysfakcjonował. Miejmy jednak nadzieję, że tego typu wpadki będą
zdarzały się sporadycznie i tytuły robione dla rasowych graczy, będą
tworzone głównie z myślą o nich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz