Kiedyś słowo horror kojarzyło się ze strachem, dziś przytacza
na myśl tylko krew i poszatkowane zwłoki. W obecnym „popcornowym” kinie rządzą
slashery i wszelkiej maści niskobudżetowe produkcje, na których sztuczna krew
leje się hektolitrami. Prawdą jest że w przeszłości powstawało równie dużo
podobnych produkcji, jednak nie były one, przynajmniej w większości, aż tak
tępe i obrzydliwe. Ikony gatunku nadal trzymają się wysoko i większość z nich
wygrała ekranową walkę z czasem, jednak ciężko znaleźć godnych im następców.
Ocean krwi
Wielki bum na shlasery zaczął się wraz z początkiem lat
80-tych XX wieku i pojawieniem się pierwszej części Piątku Trzynastego. Dzieło
Cunnighama okazało się w pewnym sensie przełomowe, gdyż było bardzo mocne,
krwawe i zawierało sceny negliżu, a przy tym nie budziło tylu kontrowersji co
Ostatni dom po lewej z 1972. Produkt ojców slasherów, czyli Wesa Cravena i
Seana S. Cunnighana, mimo bardzo odważnego podejścia do tematu, jakim jest
gwałt i morderstwo, wypadał przeciętnie. Na domiar złego film zawierał tyle okrutnych scen,
że w wielu krajach został zakazany. Dopiero jego remake z 2009 roku okazał się
udany, gdyż mimo poziomu brutalności okrojono go z niektórych scen, pokazujących w sposób szczegółowy obraz gwałtu czy mordu.
Zatem to co nie udało się duetowi Craven-Cunnigham z
początkiem lat 70-tych, dekadę później, po wyciągnięciu stosownej nauki,
okazało się strzałem w dziesiątkę. Piątek Trzynastego przeszedł błyskawicznie
do ikony kina grozy i doczekał się aż dziesięciu kontynuacji, z których
niestety tylko część była naprawdę warta uwagi. Craven nie pozostał bezczynny i
w 1984 daje światu pierwszą część Koszmaru z ulicy Wiązów. Produkcję równie mocną,
brutalna oraz krwawą, ale kompletnie odmienną w scenariuszu.
W pierwszym wypadku mordercą jest żywy (no, do pewnego czasu)
człowiek w osobie Jasona Vooreesa oraz jego matki (tylko w pierwszej części), w
drugim upiór z koszmarów, Freddy Krueger, który kiedyś był człowiekiem, ale
spłonął żywcem w kotłowni. Oboje mają wiele cech wspólnych jak prześladowanie i
mordowanie nastolatków, posługiwanie się charakterystycznym dla nich narzędziem
mordu czy elementy ubioru. Oboje są też wyjątkowo okrutni i zabijają dla samej
przyjemności przelewania krwi, robiąc to coraz bardziej brutalnie w kolejnych
odsłonach serii. Mimo to scenariusze się nie pokrywają, gdyż w Piątku Trzynastego mamy do czynienia z ofiarami w okolicy jeziora Crystal Lake, zaś
Freddy morduje swe ofiary w ich śnie.
Obaj panowie stali się tak legendarni, że w końcu powstał film
gdzie się ścierają, choć niestety wyjątkowo mizerny. Oba filmy doczekały się
również swoich remaków, ale te wypadły dość blado i daleko im było do poziomu
Ostatniego domu po lewej z 2009. Freddy i Jason wystąpili też w wielu grach
komputerowych w tym na arenach Mortal Combat, jako postacie ekskluzywne
dedykowane na konsole Playstation.
Jednak na tym obaj reżyserzy nie poprzestali. Z ich rąk
wypłynęły takie produkcje jak Dom (1986), Krzyk (1996) czy Inwazja (2002). W
międzyczasie stworzyli oni wiele kontynuacji swoich produkcji, które jednak im
szły dalej tym bardziej zamieniały się w krwawą łaźnię, bez krztyny polotu.
Obok nich zaczęły zatem wyrastać bliźniacze produkcje, gdyż każdy chciał wykorzystać
nowy trend jakim stało się masowe mordowanie ludzi (głównie nastolatków) na ekranie. Tak narodził się
Koszmar minionego lata (1997), Krew Niewinnych (2000), Piła (2004) czy
ostatecznie Droga bez powrotu (2003). Są to jednak przykłady udanych produkcji,
koło całego oceanu niskobudżetowych potworków, odstraszających wszystkim co
tylko można na ekranie zobaczyć.
W całej tej posoce należy wspomnieć o jeszcze jednym filmie,
który również stał się ikoną shlaserów, jednak dużo później. Chodzi o Teksańską
masakrę pilą mechaniczną z 1974 roku. Za jej produkcje odpowiadał Tobe Hooper,
twórca genialnego Poltergeista z 1982, który doczekał się w tym roku
koszmarnego remaku. Reżyser jest też odpowiedzialny za serial telewizyjny
Opowieści z krypty, po dziś dzień cieszący się sporym uznaniem. Jednak to z
powodu Leatherface’a i jego ogromnej piły Hooper został zapamiętany najlepiej. Film
również przerodził się w serię, ale dużo później, idąc na fali dzieł Cravena i
Cunnighana, a widzowie zyskali w ten sposób kolejnego sławnego ekranowego
mordercę.
Sztampowe opętanie
Zaraz koło „krwawych łaźni’ z udziałem morderców czy zombie,
królują produkcje o podtekście religijnym. Mowa tutaj oczywiście o wszelkiej
maści egzorcyzmach, poszukiwaniu piekła czy polowaniu na duchy oraz demony.
Wspomniany wcześniej Poltergeist Tobe Hoopera, jest jednym z wielu klasyków
godnych polecenia. Koło niego śmiało można postawić takie dzieła jak Dziecko
Roesmery, Egzorcysta, Omen lub Jeździec bez głowy. Są to filmy w pewien sposób
wybitne, bo trzymają w napięciu oraz niosą z sobą morał.
Obecnie mamy jednak plagę dziwnych tworów, wymieszanych
z naprawdę dobrymi horrorami. Jednym z najlepszych przykładów jest tutaj
Sinister i Rytuał. Pierwszy, mimo że dość przewidywalny, to trzyma w napięciu i
ma solidnie opracowane zakończenie, drugi zaś jest zwykłą kalką
sprawdzonych schematów. Co gorsza naśladowców Egzorcysty z 1973 roku jest ogrom,
a brakuje w tym oceanie kopii takich produkcji jak choćby Gothika. Niby mamy
powtórkę, niby znów duchy, opętanie i prześladowanie, ale podane w zupełnie
innym sosie i odmiennie przyprawione, dzięki czemu całość wybija się na tle
konkurencji. Do tego finał też jest rewelacyjnie opracowany i podzielony na
kilka etapów, co tylko potęguje napięcie. Próżno tego szukać w ostatnich
produkcjach jak Mama, Zbaw nas ode złego czy Kroniki opętania. Nie zrozumcie
mnie źle, wymienione filmy są dobre, sam czasem do nich wracam, ale
przy takiej produkcji jak Gothika wypadają słabo, gdyż trzymają widza w
napięciu tylko do połowy scenariusza. Potem jadą na utartych schematach
nawet nie próbując ich łamać, a widz nie chce w kółko oglądać powtórki tego
samego.
Jednak cały czas mowa o produkcjach dobrych lub bardzo
dobrych, a te są coraz rzadsze bo zaczynają dominować przeciętne oraz słabe.
Ostatnio gdy mamy w kinach do czynienia z maratonami grozy to pojawiają się
takie tytuły jak Annabelle, Oculus, Demony albo Taśmy Watykanu. Są to filmy nie
tylko do bólu wtórne, ale również budzące śmiech u widza. Do tego
dochodzą potworki pokroju Projekt Lazarus, Diabelskie nasienie czy Ostatni
egzorcyzm, będące już szczytem kpiny z konsumenta. Ciężko mi zrozumieć dla kogo są
tworzone takie filmy, gdyż pomijając ich wtórność, sprawiającą że gatunek się
cofa zamiast rozwijać, zwyczajnie nie szanując intelektu widza.
Odgrzewany kotlet, czasem smakuje
Na początku artykułu wspomniałem o tym, że czasem remake jest
lepszy od oryginału. Niestety zjawisko to jest wyjątkowo rzadkie. Mieliśmy
Ostatni dom po lewej, który nie tylko jest porządnym, choć nie rewelacyjnym,
kawałkiem kina grozy, któremu bliżej jednak do thrilleru. Oprócz niego możemy
wyróżnić Wzgórza mają oczy (2006), Amityville (2005), Coś (2011) będący w
praktyce prequelem i jednocześnie remakiem czy Świt żywych trupów (2004). Są to
produkcje naprawdę porządnie wykonane, z klimatem i mimo wszystko przyciągające
widza. Obok nich stoją remaki azjatyckiego kina grozy jak The Ring (2002),
Lustra (2008) albo szwedzkiego w postaci Pozwól mi wejść (2010). W wszystkich
tych filmach twórcy postawili zaserwowali widzowi nie zwykłą kalkę oryginału,
tylko przenieśli scenariusz i jego postacie do kultury USA umiejętnie łącząc
oba te czynniki. Rezultat jest rewelacyjny.
Niestety nie zawsze się tak dzieje i to do tego z rodzimymi
dla Hollywoodu produkcjami. Wystarczy wspomnieć o nowej odsłonie Carrie, Omen
albo Martwego zła, które zwyczajnie nudzą, strasząc marną imitacją horroru.
Takie produkcje psują nie tylko gatunek, ale również pozostawiają na długo
niesmak, powracający gdy sięgamy po pierwowzory. Równie kiepskim posiłkiem, do
tego bardzo ciężkostrawnym, jest przeciąganie serii, zamieniając ją w
pozbawioną sensu papkę. Świetnie pokazuje to Piła, która już od drugiej części
zaczęła skrzypieć, a im szła dalej tym było gorzej. Finał okazał się tragiczny,
absurdalny, a do tego od strony technicznej wręcz tandetny. Podobną sytuację
mieliśmy w wspomnianym na początku Piątku Trzynastego, który dodatkowo doczekał
się mizernego remaku, zaś ostatnia część głównej serii, Jason X, była katastrofą. Identyczny los spotkał serię Krzyk, jednak tutaj reżyser poprzestał na czwartym
odcinku i zaprzestał wyrządzania serii dalszych szkód.
Brutalna przyszłość
Gatunek jakim jest horror trzyma się twardo na rynku, jednak
coraz więcej w nim popłuczyn. Te występowały zawsze, jednak nigdy nie wypływały
tak licznie na powierzchnię przesłaniając tym samym dobry wizerunek sławnych
marek. Hollywood cierpi od kilku lat na chorobę zwaną „nakręćmy powtórkę”, co
odbija się czkawką na całej branży filmowej, jednak w przypadku horroru widać
to aż za bardzo często. Oczywiście nadal pojawiają się bardzo dobre produkcje
czy choćby przyzwoite, jednak od dawna nie było żadnej prawdziwej perły, która
zapadłaby widzom na dobre w pamięci. Mamy za to tonaż popłuczyn, powtarzających
jak mantrę utarte schematy sprzed dekad. Na pomoc mogłyby przyjść konkretne
podgatunki, takie jak Science Fiction Horror, jednak to temat na zupełnie inny odcinek
wycieczek po mrocznych krainach kina grozy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz