"Black Hills nie są na sprzedaż!". Takim oto hasłem powinno się rozpoczynać każdą dyskusję o Górach Czarnych, będących od wieków uświęconą ziemią Siuksów oraz innych plemion zamieszkujących Wielkie Równiny. Komiks traktujący o tym rejonie sprzed masowej kolonizacji, powstał w 1963 roku, czyli w czasach gdy ignorowano prawa Rdzennych Amerykanów. W zasadzie nadal się to czyni, choć już nie na taką skalę. Z jednej strony rozumiem humorystyczny wydźwięk francuskiego komiksu, ale z drugiej, znając krwawą historię tamtych terenów, jego lektura okazała się bolesna. Dlatego ten materiał nie będzie recenzją, a garścią moich przemyśleń odnośnie szalenie ważnego tematu świętej ziemi Siuksów.
Zdaję sobie sprawę, że autorzy tego komiksu nie mieli złych intencji. Wszak wyszydzają w nim zachłanność oraz pazerność białych. Piętnują polityków, krótkowzroczność ludzi nauki oraz ostatecznie robią z Siuksów protagonistów walczących o swoją własność. Jednak pamiętając krwawą historię oraz mając na uwadze współczesną eksploatację turystyczną Gór Czarnych, jest mi ciężko na sercu.
Rząd USA kilkukrotnie zapewniał Siuksów i inne plemiona o uczciwości swych działań. Podpisano dokumenty stanowiące o własności tych terenów dla Indian, ale i tak nic to nie zmieniło. Koloniści a obecnie turyści zadeptują święte miejsca, tratując wszystko na swej drodze i bezmyślnie cykając słodkie zdjęcia. Po ich przemarszu pozostaje natomiast tona śmieci oraz sprofanowane miejsca kultu. No bo to nie kościół, meczet czy synagoga, tylko jakiś tam szałas, kukła albo ułożona sterta kamieni. Ciekawe jakbyście się czuli, gdyby przez miejsce gdzie udajecie się na modlitwę, przegalopowało stado głośnych turystów? Pomyśleliście kiedyś o tym?
Komiks ciekawie porusza temat naukowców. Ich pęd do zdobywania wiedzy bez patrzenia na koszta. Są ślepi, łatwowierni i nie liczą się ze zdaniem innych. Nie szanują tradycji, obyczajów oraz kultury ludzi mieszkających na tych terenach od stuleci. Nie. Dla nich liczy się postęp, przemysł. Cywilizacja. Chcą wszystkich ucywilizować. Szczerze, to mam wrażenie, że im więcej tej "cywilizacji" widzę w dużych miastach tym jest tam gorzej. Ogromne slumsy, przerażającym konsumpcjonizm i pęd na złamanie karku. Wystarczy spojrzeć na tegoroczne święta Wielkiej Nocy. Gdzie jest owa cisza, zaduma i radość? Nie ma jej, bo została zastąpiona bezmyślnym klepaniem paciorka, obżarstwem i tłoczeniem się w sklepach. Zniszczyliśmy to co było dla nas święte, jednocześnie to samo czyniąc z każdym, kto czuje więź z naturą. Chcemy narzucać innym w co mają wierzyć, nie szanując ich tradycji oraz kultury. Nie mam tutaj na myśli tylko chrześcijan, bo inne wielkie religie robią dokładnie to samo.
Album napisany przez Goscinnego i Morrisa z pewnością jest udany. Pasujący do całej serii, pełen gagów oraz akcji. Mnie jednak zasmucił, bo pokazał jak Amerykanie zniszczyli bezmyślnie coś, co do nich nie należy. I wiem, że niszczą to dalej. Nie są jedyni, bowiem inne wielkie kraje robią to samo z mniejszościami oraz rdzennymi ludami zamieszkującymi od wieków dany rejon. Nie szanują innych i w imię zysków pożerają każdego kto śmie stanąć im na drodze. Pytanie tylko, jak długo jeszcze to potrwa? Bowiem ostatecznie nawet największy drapieżnik pada i staje się karmą dla padlinożerców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz