Prawdą jest, że komiks superbohaterski kojarzony jest głównie z akcją, trykotami i masową rozwałką. Mam tutaj na myśli ogólny pogląd społeczeństwa, bowiem prawda jest nieco inna. Niemniej faktycznie znaczna część komiksów tego typu to, że się tak wyrażę, masowe łubudu i pranie się po pyskach w większej lub mniejszej skali. Dlatego zawsze cieszę się, gdy natrafiam na tytuł bardziej ambitny, osadzony w którymś uniwersum (multiwersum) superhero. "Vision" jest właśnie takim tytułem, ale mnie jakoś nie przekonał. W sieci znajdziecie masę artykułów rozpływających się nad komiksem Toma Kinga (scenariusz), do których rysunki stworzyli Walt i Walsh, a całość pokolorował Jordie Bellaire. Spotkałem się z głosami, że to dzieło wybitne, ponadczasowe, nawet natrafiłem na porównanie do "Blade Runnera", co osobiście uważam za monstrualną pomyłkę. Niemniej na tym właśnie polega idea recenzji - każda jest w 100% subiektywną opinią jej autora, a ten może zupełnie inaczej odebrać dane dzieło. W moim wypadku "Vision" był czymś, co bardzo trudno mi jednoznacznie ocenić. Choć zdecydowanie nie nazwałbym tego komiksu wybitnym, w żadnej skali.
Dlaczego mam tak ogromny problem z wystawieniem noty temu tytułowi? Bowiem z jednej strony, na tle innych komiksów Marvela, "Vision" naprawdę się wybija grubo ponad przeciętność. To jest rasowy dramat połączony z psychologiczną rozkminą egzystencjalną. Problem polega na tym, że ta "rozkmina", w moich oczach, wygląda jak kalka, do tego bardzo okrojona, z kilku innych ważniejszych dzieł. Głównie filmowych. Komiks niejako stawia pytanie, znane już od ponad pół wieku, "Czy maszyna może być ludzka?". Vision jest wszak maszyną. Nie klasycznym robotem, ale to nadal w pełni samoświadoma maszyna, stworzona przez Ultrona, zaciekłego wroga Avengers. Vision zdradził swego stwórcę i dołączył do Avengers wielokrotnie klepiąc tyłek Ultronowi. W zasadzie dla mnie to już stało się nudną rutyną, bowiem gdy widzę Ultrona, wiem że mimo początkowych problemów (stały element) w końcu bohaterowie sklepią mu michę (stały element). Cóż... taki urok tego gatunku. Niemniej Vision jest tym niejako zmęczony i chce założyć własną rodzinę oraz wieść normalne, ludzkie życie.
I tutaj z miejsca komiks popada w schemat. Jako czytelnik nie musiałem nawet przeglądać komiksu, aby po przeczytaniu dosłownie pierwszych kilku stron zrozumieć jak to się skończy. Że będzie jakiś trup, tu akurat wiedziałem o kogo chodzi bo opis komiksu to podał, że to zrodzi sekrety rodzinne, manipulację i ostatecznie doprowadzi do rozpadu, w zasadzie anihilacji, rodziny głównego bohatera. I wiecie, nie miałbym z tym cienia problemu, gdyby King uparcie nie próbował mi wmówić, że to tak nie wygląda, że tak naprawdę jest tam ukryte ważniejsze przesłanie i tak dalej. Chrzanienie. Od początku było widać, jak potoczy się fabuła, a jedyne w czym się myliłem, to kto okaże się jednym z zabójców. Jednak bez problemu szło się domyślić, która osoba pociąga za sznurki i jak manipuluje resztą rodziny. To było tak widoczne, że usilne powtarzanie przez narratorkę (tak całość opowiadając dwie kobiety) jakoby miało być inaczej, zalatywała kłamstwem na kilometr.
Sama narracja jest prowadzona nawet ciekawie. Niby ma to tworzyć, jak się domyślam, iluzję, że to Vision opowiada całą historię, ale widać po konstrukcji "dymków", że mowa o innych osobach. Pierwszą połowę przedstawia nam Agatha, której postać nie jest mi dobrze znana, ale ten komiks jakoś niespecjalnie zachęcił mnie do szerszego przyjrzenia się jej wyczynom w innych komiksach. Potem natomiast mamy Scarlet Witch, a o tej bohaterce wiem znacznie więcej. Między innymi o jej relacjach z Visionem i próbie stworzenia własnej rodziny, co nie zakończyło się dobrze. Niemniej cały ten wysiłek włożony w opisanie relacji rodzinnych, próbie bycia człowiekiem i tak dalej wypadł w moich oczach nudno. Mając w pamięci narrację z takich filmów jak "Ghost in the Shell" albo "Człowiek przyszłości" z Robinem Williamsem, tutaj odczuwałem nieudolną próbę odtworzenia tamtych narracji i przemyśleń, wpakowawszy je w świat Avengers.
I tutaj pojawia się główny problem. Jeśli ktoś nie zna wcześniej wymienionych filmów, czy wspomnianego "Blade Runnera" (obie części są dla mnie doskonałe), a mocno siedzi w uniwersum superhero, to dla takiej osoby "Vision" faktycznie może okazać się komiksem wybitnym. Może skłonić do refleksji, sprawić, że taka osoba uroni łzę w finalnej scenie ostatniego rozdziału, może zobaczyć jak maszyna nieudolnie walczy o bycie człowiekiem. Walczy o utrzymanie swej iluzji bycia żywym. Niemniej, gdy pozna się naprawdę ważne tytuły traktujące o tym temacie, to "Vision" mocno traci, bo tutaj widać jak na dłoni, że nasze "roboty" nie ewoluują. Owszem mają "wolną wolę", ale dalej to program i się z tym nie kryją. Nie są tak złożone, jak Major Motoko, Roy Batty, czy nawet Joi z "Blade Runner 2049". Dla mnie Vision i jego rodzina są na tle tych postaci strasznie płascy, przewidywalni, a co za tym idzie nudni.
Muszę natomiast bardzo pochwalić ten komiks za część wizualną. Rysunki są naprawdę przecudne, do tego dobór kolorów i rozmieszczenie dymków, które też odpowiednio oznaczono kolorami, tak aby czytelnik wiedział kto jest autorem poszczególnych wypowiedzi. Na tym polu jest to świetna praca. Nie wspominając już o przecudnych okładkach, których pełen zbiór znajduje się na końcu omawianego tutaj albumu. Niemniej dla mnie to za mało, aby uznać ten komiks za lekturę udaną. Daleki jestem od euforii wielu osób, choć umiem zrozumieć czemu na nich "Vision" zrobił aż takie wrażenie. Jednak nazywanie go komiksem wybitnym, jest w mojej opinii zdecydowanie na wyrost. Dla mnie na takie miano zasługują "Wieczna wojna", "Maus" albo "Kłamstwa bogów", ale na pewno nie "Vision".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz