Gdy bawisz się w podróże w czasie, to powiedzenie "Nie ufaj samemu sobie" nabiera nowego znaczenia. Szczególnie gdy w jednej chwili jesteś w trzech osobach. Tia... zaleciało boskością. Tak czy inaczej jedna z głównych bohaterek tej serii - Erin Tieng - nie ma łatwego życia. Najpierw goniły ją pterodaktyle, potem przypadkiem zarobiła kulkę w brzuch, zmutowani ludzie z przyszłości zabrali ją do swoich czasów i tam jakieś robale wyleczyły dziewczynę. Po powrocie natomiast wszystko się porypało i nastolatki trafiły do 2016 roku. Tam Erin spotkała swoją starszą czterdziestoletnią wersję, a na domiar złego, jedna z paczki dziewczyn gdzieś przepadła. Innymi słowy wszystko stanęło na głowie i wydaje się, że gorzej już nie będzie. Błąd. Co powiecie na trzecią Erin oraz ogromne niesporczaki wielkości Godzilli? Takie rzeczy dzieją się tylko w Ameryce.
Jeśli ktoś twierdził, że pierwszy tom był nieźle zakręcony, to tak naprawdę nic jeszcze nie widział. W drugim albumie mamy tak wiele, że ciężko się zdecydować od czego zacząć. Vaughan ma naprawdę bardzo kreatywny umysł i nieskończone pokłady wyobraźni, bowiem fabuła w "Paper Girls" z jednej strony jest totalnie szalona,a le z drugiej ma sens. Tak, brzmi jak paradoks, ale może to celowe działanie scenarzysty. Dalej mamy rozwijany motyw naukowy podróży w czasie, wpływu na czasoprzestrzeń gdy się w nią ingeruje oraz mgliste ukazanie dwóch frakcji, które z sobą rywalizują. Jednych określiłbym na tą chwilę Stwórcami, drugich Starszymi i tak naprawdę niewiele jestem więcej wstanie o nich powiedzieć. Posiadają zaawansowana technologię, gadają w niezrozumiałym, nieco szekspirowskim (albo "krzaczkowym", języku, potrafią podróżować w czasie i ostro mącą innym w głowach. Do tego nie boją się stosować przemocy, choć trupów jak na razie było tylko kilka i najczęściej z przyczyn niezależnych od innych.
Tymczasem główne bohaterki, nadal niejako w kwartecie, jeśli policzyć dorosłą Erin, szukają swoje zagubionej koleżanki KJ, która biega z kijem hokejowym na plecach. Jednocześnie poznają one świat przyszłości, a naszej, patrząc oczami czytelnika, teraźniejszości. Sporo tutaj odniesień kulturowych i lekkiego nabijania się ze sceny politycznej. Kto obserwował ostatnie wybory prezydenckie w USA, ten wie co mam na myśli. Jednak nie wszystko podoba się nastolatkom z 1988 roku. Owszem, technologia powala na kolana, ale czy warto znać swoją przyszłość? Naprawdę chcielibyśmy wiedzieć, co nas czeka, czego nie dokonaliśmy i tak dalej. Ja wolałbym nie wiedzieć i sam wziąć sprawy we własne ręce.
"Paper Girls" naprawdę dobrze mi się czyta. Zwariowana historia o podróżach w czasie, napisana prostym językiem i z ciekawymi kobiecymi postaciami. Naprawdę fajna i lekka seria. Nie powiem, abym kiedyś w przyszłości miał zamiar do niej wracać, ale ta jedna podróż, na pewno zostanie w mej pamięci na długo i nikt mi tego nie odbierze. Okładka każdego kolejnego tomu dodaje coś więcej, działa u mnie na wyobraźnię, sprawiając, że chętnie sięgam po nowe rozdziały. Mam tylko nadzieję, że Vaughan zakończy całą serię z sensem i nie bezie jej przeciągał w nieskończoność.
Jeśli ktoś twierdził, że pierwszy tom był nieźle zakręcony, to tak naprawdę nic jeszcze nie widział. W drugim albumie mamy tak wiele, że ciężko się zdecydować od czego zacząć. Vaughan ma naprawdę bardzo kreatywny umysł i nieskończone pokłady wyobraźni, bowiem fabuła w "Paper Girls" z jednej strony jest totalnie szalona,a le z drugiej ma sens. Tak, brzmi jak paradoks, ale może to celowe działanie scenarzysty. Dalej mamy rozwijany motyw naukowy podróży w czasie, wpływu na czasoprzestrzeń gdy się w nią ingeruje oraz mgliste ukazanie dwóch frakcji, które z sobą rywalizują. Jednych określiłbym na tą chwilę Stwórcami, drugich Starszymi i tak naprawdę niewiele jestem więcej wstanie o nich powiedzieć. Posiadają zaawansowana technologię, gadają w niezrozumiałym, nieco szekspirowskim (albo "krzaczkowym", języku, potrafią podróżować w czasie i ostro mącą innym w głowach. Do tego nie boją się stosować przemocy, choć trupów jak na razie było tylko kilka i najczęściej z przyczyn niezależnych od innych.
Tymczasem główne bohaterki, nadal niejako w kwartecie, jeśli policzyć dorosłą Erin, szukają swoje zagubionej koleżanki KJ, która biega z kijem hokejowym na plecach. Jednocześnie poznają one świat przyszłości, a naszej, patrząc oczami czytelnika, teraźniejszości. Sporo tutaj odniesień kulturowych i lekkiego nabijania się ze sceny politycznej. Kto obserwował ostatnie wybory prezydenckie w USA, ten wie co mam na myśli. Jednak nie wszystko podoba się nastolatkom z 1988 roku. Owszem, technologia powala na kolana, ale czy warto znać swoją przyszłość? Naprawdę chcielibyśmy wiedzieć, co nas czeka, czego nie dokonaliśmy i tak dalej. Ja wolałbym nie wiedzieć i sam wziąć sprawy we własne ręce.
"Paper Girls" naprawdę dobrze mi się czyta. Zwariowana historia o podróżach w czasie, napisana prostym językiem i z ciekawymi kobiecymi postaciami. Naprawdę fajna i lekka seria. Nie powiem, abym kiedyś w przyszłości miał zamiar do niej wracać, ale ta jedna podróż, na pewno zostanie w mej pamięci na długo i nikt mi tego nie odbierze. Okładka każdego kolejnego tomu dodaje coś więcej, działa u mnie na wyobraźnię, sprawiając, że chętnie sięgam po nowe rozdziały. Mam tylko nadzieję, że Vaughan zakończy całą serię z sensem i nie bezie jej przeciągał w nieskończoność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz