Komiksowa wersja Star Wars osadzona w obecnym kanonie, jest dokładnie tym, czego brakowało mi od dawna. Rdzenna trylogia, czyli dzisiejsze epizody IV-VI, jest dla mnie najciekawsza. Koło niej stawiam bardzo udany (dla mnie) "Rogue 1", zaś z prequela tylko Epizod III naprawdę mi się podobał. Nowa trylogia straciła w moich oczach zbyt wiele. Wtórny Epizod VII i tragicznie słaby scenariuszowo Epizod VIII. Na najnowszy nawet nie czekam, bo "Solo" odebrał mi kompletnie apetyt na kinowe Gwiezdne Wojny. Dlatego tak się cieszę z serii komiksowej Star Wars komiks, która dostarcza mi nie lada rozrywki. Pominąwszy epizody z totalnie spartolonym Poe Dameronem (serio, facet w zasadzie samodzielnie rozwalił od środka Ruch Oporu dla którego walczy i nawet nie jest szpiegiem - to po prostu debil), wszystko co rozgrywa się pomiędzy epizodem III a VI jest świetne. Nie zawodzi zatem obecny album, gdzie Darth Vader ponownie okazuje się być wyrachowanym skur****nem, a jego przeciwniczką jest... Jocasta Nu.
Dla niewtajemniczonych, Jocasta Nu to Wielka Archiwistka zakonu Jedi, która zarządzała ich biblioteką i w dużej części świątynią. Osobiście nigdy nie przepadałem za tą postacią i zgadzam się tutaj z jej oponentami. Jocasta była wyniosła, potrafiła traktować innych z góry i wydawało się, ze wszystko wie najlepiej. Z jednej strony to rozumiem, bo na jej barkach spoczywała gigantyczna wręcz odpowiedzialność za archiwa. Te zawierały nieraz informacje, do których nie każdy powinien mieć dostęp. Z drugiej strony zakon Jedi nigdy nie był tym, któremu kibicowałem. Wiecie, jestem z tych co uważają Sithów i Jedi za główną przyczynę chaosu w galaktyce. Każdy z tych obozów wykorzystywał innych do osiągnięcia swoich celów, przy czym Sithowie przynajmniej mieli odwagę jasno określić, że dla nich liczy się władza, a nie iluzja pokoju. Choć oczywiście tą gadką też potrafili szastać. Zresztą Imperator i jego dzieło w tych komiksach pokazuje, jak wielką hipokryzją jest wciskanie innym kitu, podczas gdy samemu można łatwo stać się narzędziem, gdy zaślepi nas nienawiść. Nikt nie chce władać Imperium Trupów. No, chyba że się jest nekromantą, ale to inna bajka :)
Przez cały album przewija się zresztą motyw sprawowania faktycznej władzy, budowania nadziei i oczywiście klasycznych utarczek pomiędzy Jedi i Sith. Kto jest lepszy, kto tak naprawdę prowadzi galaktykę do światłą lub ciemności i tak dalej. Szczerze - jak dla mnie ten komiks pokazał tylko, ze obie strony dążą do konfliktu i palą wszystko co się da. W tym całym chaosie giną tylko postronne ofiary, nie mające ochoty wdawać się w konflikt dwóch sił. Oczywiście nie usprawiedliwiam tutaj totalitarnego imperium, które również pali (dosłownie) swoich wrogów, nieraz przyczyniając się do zagłady całych planet. Wychodzi zatem na to, ze najwięcej honoru mają szumowiny, bo ci przynajmniej ograniczają teatr zniszczeń. Zazwyczaj :)
"Walka do końca" to dobre rozwinięcie tematów zapoczątkowanych w poprzednich albumach z serii Darth Vader. Poznajemy jak Mroczny Lord Sithów budował swoją pozycję w strukturach Imperium, że mimo bycia pupilkiem Imperatora wcale nie miał takiego posłuchu jakby pragnął, a jego żądza mordu nieraz więcej szkodziła jemu samemu i pomagała jego przeciwnikom. Jeśli nadal będzie tak to rozwijane, to być może kiedyś te komiksy po prostu wyprą tą mizerną najnowszą trylogię, spychając ją w meandry niebytu. Tutaj są o wiele ciekawsze, bardziej charyzmatyczne i lepiej napisane postacie, niż w tym co serwuje nam od kilku lat kino. To dojrzalsza wersja Gwiezdnych Wojen, gdzie mamy sporo odcieni szarości, przemocy i krwi, a nie tylko ckliwe pitolenie o wyższości jasnej strony mocy nad ciemną i odwrotnie. To jest prawdziwa wojna.
Dla niewtajemniczonych, Jocasta Nu to Wielka Archiwistka zakonu Jedi, która zarządzała ich biblioteką i w dużej części świątynią. Osobiście nigdy nie przepadałem za tą postacią i zgadzam się tutaj z jej oponentami. Jocasta była wyniosła, potrafiła traktować innych z góry i wydawało się, ze wszystko wie najlepiej. Z jednej strony to rozumiem, bo na jej barkach spoczywała gigantyczna wręcz odpowiedzialność za archiwa. Te zawierały nieraz informacje, do których nie każdy powinien mieć dostęp. Z drugiej strony zakon Jedi nigdy nie był tym, któremu kibicowałem. Wiecie, jestem z tych co uważają Sithów i Jedi za główną przyczynę chaosu w galaktyce. Każdy z tych obozów wykorzystywał innych do osiągnięcia swoich celów, przy czym Sithowie przynajmniej mieli odwagę jasno określić, że dla nich liczy się władza, a nie iluzja pokoju. Choć oczywiście tą gadką też potrafili szastać. Zresztą Imperator i jego dzieło w tych komiksach pokazuje, jak wielką hipokryzją jest wciskanie innym kitu, podczas gdy samemu można łatwo stać się narzędziem, gdy zaślepi nas nienawiść. Nikt nie chce władać Imperium Trupów. No, chyba że się jest nekromantą, ale to inna bajka :)
Przez cały album przewija się zresztą motyw sprawowania faktycznej władzy, budowania nadziei i oczywiście klasycznych utarczek pomiędzy Jedi i Sith. Kto jest lepszy, kto tak naprawdę prowadzi galaktykę do światłą lub ciemności i tak dalej. Szczerze - jak dla mnie ten komiks pokazał tylko, ze obie strony dążą do konfliktu i palą wszystko co się da. W tym całym chaosie giną tylko postronne ofiary, nie mające ochoty wdawać się w konflikt dwóch sił. Oczywiście nie usprawiedliwiam tutaj totalitarnego imperium, które również pali (dosłownie) swoich wrogów, nieraz przyczyniając się do zagłady całych planet. Wychodzi zatem na to, ze najwięcej honoru mają szumowiny, bo ci przynajmniej ograniczają teatr zniszczeń. Zazwyczaj :)
"Walka do końca" to dobre rozwinięcie tematów zapoczątkowanych w poprzednich albumach z serii Darth Vader. Poznajemy jak Mroczny Lord Sithów budował swoją pozycję w strukturach Imperium, że mimo bycia pupilkiem Imperatora wcale nie miał takiego posłuchu jakby pragnął, a jego żądza mordu nieraz więcej szkodziła jemu samemu i pomagała jego przeciwnikom. Jeśli nadal będzie tak to rozwijane, to być może kiedyś te komiksy po prostu wyprą tą mizerną najnowszą trylogię, spychając ją w meandry niebytu. Tutaj są o wiele ciekawsze, bardziej charyzmatyczne i lepiej napisane postacie, niż w tym co serwuje nam od kilku lat kino. To dojrzalsza wersja Gwiezdnych Wojen, gdzie mamy sporo odcieni szarości, przemocy i krwi, a nie tylko ckliwe pitolenie o wyższości jasnej strony mocy nad ciemną i odwrotnie. To jest prawdziwa wojna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz