Do napisania recenzji tej książki zbierałem się kilka dni. W zasadzie niemal tydzień. Dlaczego? Bo jej ostatni rozdziała nadal dźwięczy mi w uszach. Nie wiem czy tak samo wygląda to w Polskiej Armii i siłach specjalnych w postaci jednostki GROM, ale jeśli idzie o armię USA, to zacząłem w pełni rozumieć pewne filmy. Sięgając po ten tytuł zdecydowałem się na audiobook, głównie z przyczyn praktycznych. Stwierdzam, że był to wyśmienity wybór i nawet gdybym nie posiłkował się po prostu wygodą w łączeniu książki z pracą, to i tak teraz wybrał bym audiobooka. Powód jest prosty - czyta go Janusz Zadura. Jestem pewien, że książka nie wywarłaby na mnie aż tak potężnego wrażenia i nie wzbudziła tylu emocji, gdybym sam ją czytał. Pan Zadura tchnął w nią życie. Dosłownie. dzięki jego pracy wielokrotnie miałem przed oczami sceny, które opisywał, a w zasadzie odczytywał, bo słowa te napisał Robert O'Neil. człowiek, który zabił jednego z najniebezpieczniejszych terrorystów islamskich na świecie. Osamę bin Ladena. Czy było warto? Nie, to złe pytanie. Powinno ono brzmieć "Czy było warto aż tak się poświęcać i zostać bohaterem?". Cóż, odpowiedź na nie jest bardzo złożona.
Długo nie wiedziałem, co mam napisać o tej książce. W końcu to autobiografia, a nie beletrystyka, zatem "klasyczna recenzja" nie wchodzi w grę. Zdecydowałem się na coś, co jedni może nazwą streszczeniem, a inni paplaniną człowieka, który nie odbył służby wojskowej. Nie dlatego, ze nie chciałem. nic z tych rzeczy. W praktyce, gdy trafiłem na komisję, z całej gromady kilkuset chłopa, byłem jedyny, który starał się o jak najwyższą kategorię. Niestety moje hmm.... ciało, ma pewne niedoskonałości. W duchu liczyłem na kategorię B, tak aby w razie nie dostania się na studia móc pójść do pracy jako zawodowy żołnierz. Zawsze chciałem być snajperem lub szpiegiem. Niestety wpakowano mi kategorię D, mimo że od 9 lat sumiennie trenowałem Shotokan 4-5 razy w tygodniu po 2-3 godziny. Cóż, komisja nie przełknęłaby kogoś, kto ma poważny ubytek słuchu i kuleje na jedną nogę. Do dziś wesoło wspominam mój występ przed lekarzami. Dlaczego o tym wspominam? Bowiem Robert O'Neill zaciągnął się z podobnego powodu, a nawet bardziej klasycznego, bo szło o dziewczynę. Czy też jej ojca, rosłego Włocha, który wystawił naszego bohatera na werandę, gdy ten przyszedł nieproszony. To wtedy O'Neill zrozumiał, że musi coś zrobić ze swoim życiem. Zaciągnął się, chcąc dostać się do SEAL. Jak sam przyznał w swej książce, z racji bardzo młodego wieku, miał wyjątkowo mocno ograniczone doświadczenie życiowe, to też był głupi.
Dopiero po latach zrozumiał, jak niebezpieczną podjął wtedy decyzję, ale cóż... stało się. To jak opisuje trening kwalifikacyjny, trwający wiele miesięcy, wprawia w osłupienie. Szczerze powiedziawszy, każdy kto ma choć trochę rozsądku odpuściłby to piekło. Tyle że ci ludzie tego pragną i to mnie najbardziej przeraża. Chcą być najlepsi, najtwardsi i gotowi stawić czoła każdemu wrogowi. Owszem tacy ludzie są potrzebni, bo w krytycznej sytuacji jasno myślą i nie panikują. Niestety, w mojej opinii, są za to zdecydowanie zbyt skromnie wynagradzani finansowo. Mordercza selekcja, zabójczy trening, ryzyko śmierci na każdym kroku, a gdy po kilku latach, mając na karku około 22-23 lat, garstka wybrańców dostanie się do tej elitarnej jednostki, zarabia brutto 75 tysięcy dolarów rocznie. W zasadzie to jakby im ktoś splunął w twarz, bo pilot samolotów pasażerskich w tanich liniach lotniczych zarabia często więcej. I nie mówimy tutaj o kapitanie. Wiem coś o tym, gdyż mój szwagier wykonuje ten zawód, a niedługo będzie kapitanem.
Zatem dlaczego to robią? Bo tego pragną. Kochają ryzyko, adrenalinę i cały ten żywioł. Wydaje mi się też, ze ci ludzie lubią też zabijać. Nie tak, jak morderca, który znęca się nad słabymi, często bezbronnymi ofiarami. Porównanie ich do tego poziomu, byłoby niewybaczalnym oszczerstwem. Już proces selekcyjny ma na celu wyrzucenie takich osób z pośród morza kandydatów. Chodzi mi tutaj o zabijanie złych ludzi. Naprawdę złych. Piratów, terrorystów, wspomnianych morderców. Komandosi SEAL nie chcą ich złapać, aby poddać resocjalizacji. Nie. Preferują bardziej permanentne unieszkodliwienie kogoś, kto stwarza zagrożenie dla społeczeństwa. Ryzykują własnym życiem, aby tego dokonać, bowiem ich "ofiary" nie są bezbronne.
Co ciekawe, pozostając w temacie islamskich terrorystów, okazuje się, że filmy nie kłamią w jednej kwestii - liczbie zabitych i to jak strzelają ci źli. Serio, to nie jest fikcja. Otóż, jak tłumaczy O'Neill, muzułmanie wierzą, dosłownie, że Allach prowadzi ich kule. Dlatego nie przykładają zbytniej wagi do celowania i ślą pociski przed siebie. Wielokrotnie uratowało to życie żołnierzom wojsk sprzymierzonych, które stacjonują na Bliskim Wschodzie. Gdy O'Neill opisywał zwyczaje tamtych regionów oraz z kim przyszło im walczyć, czasem miałem wrażenie, że odsłuchuję powieść fantasy lub przynajmniej science fiction. Jedno jest pewne - ich kultura NIGDY nie złączy się z naszą. To po prostu jest niewykonalne.
Autor ciekawie odnosi się też do filmów, poruszających autentyczne wydarzenia, w których często sam brał udział. natrafimy na wzmianki o "Ocalonym", "Kapitanie Phillipsie", czy słynnym "Helikopterze w ogniu". Nieraz docina twórcom tych dzieł, jak mocno nagięli czy wybielili ten albo tamten element. Choć z drugiej strony nieraz też chwali tego typu tytuły, podając do przeciwwagi filmy opowiadające bzdury. Jednym z sztandarowych jest choćby "G.I. Jane", o której wspomina kilkukrotnie, gdy opisuje swoje lata szkolenia się na żołnierza SEAL. Obala choćby mit o jedzeniu, którego armia dostarcza swoim żołnierzom w sporej ilości i w bardzo zróżnicowanej postaci. W zasadzie zawsze zdrowej. W praktyce cały ten film można między bajki włożyć, bo nijak ma się do realiów.
I teraz przechodzimy do tego, co huczy mi w głowie od zakończenia audiobooka. Ostatniego rozdziału. Gdy autor stał się już bohaterem, zabił najgroźniejszego człowieka świata i kończył swą służbę w marynarce, miał 34 lata, żonę, dwie córki, zadłużoną hipotekę, brak pracy, brak wykształcenia i niewiele kasy na koncie. Nie, aby jego żona czy on żyli rozrzutnie, wręcz przeciwnie. Człowiek który zabił Bin Ladena, przestał być potrzebny i miał spadać. Tak po prostu. Bez ubezpieczenia, bez munduru. Radź sobie sam, a jak nie dasz rady to twój problem. Teraz rozumiem dlaczego tylu byłych wojskowych jest w USA bezdomnymi. Armia ich żywi i dba gdy są potrzebni na wojnie, ale nie zapewnia edukacji ani szkolenia zawodowego, gdy już ją opuszczą. Jednocześnie treningi pochłaniają tyle czasu, że często nie maja już głowy do tego, by samemu zapewnić sobie jakieś kursy zawodowe. O'Neill w swojej autobiografii wielokrotnie krytykuje dowództwo US Army, jej biurokratyczność i polityczne zapędy. Bo to z ich winy zginęło, w zasadzie nadal ginie, wielu żołnierzy.
Zatem czy warto było stać się bohaterem? Chyba każdy musi odpowiedzieć sobie na to pytanie sam, najlepiej po odsłuchaniu tej książki. Tak, dobrze czytacie - odsłuchaniu, bowiem Janusz Zadura dodaje do tej opowieści bardzo, bardzo dużo. Nawet pisząc tą recenzję w głowie dźwięczy mi jego głos, co wypada trochę komicznie. Tak, jakby czytał moje słowa, chwaląc samego siebie za wykonaną pracę. Niemniej doskonale wykonaną i to liczy się najbardziej. Osobiście polecam każdemu, bez wyjątku, niezależnie czy interesuje się tym temat, czy też nie "Komandosa". To bardzo wartościowa lektura, potrafiąca otworzyć oczy niejednemu i pokazać, jak naprawdę wygląda życie w jednostkach specjalnych SEAL.
Długo nie wiedziałem, co mam napisać o tej książce. W końcu to autobiografia, a nie beletrystyka, zatem "klasyczna recenzja" nie wchodzi w grę. Zdecydowałem się na coś, co jedni może nazwą streszczeniem, a inni paplaniną człowieka, który nie odbył służby wojskowej. Nie dlatego, ze nie chciałem. nic z tych rzeczy. W praktyce, gdy trafiłem na komisję, z całej gromady kilkuset chłopa, byłem jedyny, który starał się o jak najwyższą kategorię. Niestety moje hmm.... ciało, ma pewne niedoskonałości. W duchu liczyłem na kategorię B, tak aby w razie nie dostania się na studia móc pójść do pracy jako zawodowy żołnierz. Zawsze chciałem być snajperem lub szpiegiem. Niestety wpakowano mi kategorię D, mimo że od 9 lat sumiennie trenowałem Shotokan 4-5 razy w tygodniu po 2-3 godziny. Cóż, komisja nie przełknęłaby kogoś, kto ma poważny ubytek słuchu i kuleje na jedną nogę. Do dziś wesoło wspominam mój występ przed lekarzami. Dlaczego o tym wspominam? Bowiem Robert O'Neill zaciągnął się z podobnego powodu, a nawet bardziej klasycznego, bo szło o dziewczynę. Czy też jej ojca, rosłego Włocha, który wystawił naszego bohatera na werandę, gdy ten przyszedł nieproszony. To wtedy O'Neill zrozumiał, że musi coś zrobić ze swoim życiem. Zaciągnął się, chcąc dostać się do SEAL. Jak sam przyznał w swej książce, z racji bardzo młodego wieku, miał wyjątkowo mocno ograniczone doświadczenie życiowe, to też był głupi.
Dopiero po latach zrozumiał, jak niebezpieczną podjął wtedy decyzję, ale cóż... stało się. To jak opisuje trening kwalifikacyjny, trwający wiele miesięcy, wprawia w osłupienie. Szczerze powiedziawszy, każdy kto ma choć trochę rozsądku odpuściłby to piekło. Tyle że ci ludzie tego pragną i to mnie najbardziej przeraża. Chcą być najlepsi, najtwardsi i gotowi stawić czoła każdemu wrogowi. Owszem tacy ludzie są potrzebni, bo w krytycznej sytuacji jasno myślą i nie panikują. Niestety, w mojej opinii, są za to zdecydowanie zbyt skromnie wynagradzani finansowo. Mordercza selekcja, zabójczy trening, ryzyko śmierci na każdym kroku, a gdy po kilku latach, mając na karku około 22-23 lat, garstka wybrańców dostanie się do tej elitarnej jednostki, zarabia brutto 75 tysięcy dolarów rocznie. W zasadzie to jakby im ktoś splunął w twarz, bo pilot samolotów pasażerskich w tanich liniach lotniczych zarabia często więcej. I nie mówimy tutaj o kapitanie. Wiem coś o tym, gdyż mój szwagier wykonuje ten zawód, a niedługo będzie kapitanem.
Zatem dlaczego to robią? Bo tego pragną. Kochają ryzyko, adrenalinę i cały ten żywioł. Wydaje mi się też, ze ci ludzie lubią też zabijać. Nie tak, jak morderca, który znęca się nad słabymi, często bezbronnymi ofiarami. Porównanie ich do tego poziomu, byłoby niewybaczalnym oszczerstwem. Już proces selekcyjny ma na celu wyrzucenie takich osób z pośród morza kandydatów. Chodzi mi tutaj o zabijanie złych ludzi. Naprawdę złych. Piratów, terrorystów, wspomnianych morderców. Komandosi SEAL nie chcą ich złapać, aby poddać resocjalizacji. Nie. Preferują bardziej permanentne unieszkodliwienie kogoś, kto stwarza zagrożenie dla społeczeństwa. Ryzykują własnym życiem, aby tego dokonać, bowiem ich "ofiary" nie są bezbronne.
Co ciekawe, pozostając w temacie islamskich terrorystów, okazuje się, że filmy nie kłamią w jednej kwestii - liczbie zabitych i to jak strzelają ci źli. Serio, to nie jest fikcja. Otóż, jak tłumaczy O'Neill, muzułmanie wierzą, dosłownie, że Allach prowadzi ich kule. Dlatego nie przykładają zbytniej wagi do celowania i ślą pociski przed siebie. Wielokrotnie uratowało to życie żołnierzom wojsk sprzymierzonych, które stacjonują na Bliskim Wschodzie. Gdy O'Neill opisywał zwyczaje tamtych regionów oraz z kim przyszło im walczyć, czasem miałem wrażenie, że odsłuchuję powieść fantasy lub przynajmniej science fiction. Jedno jest pewne - ich kultura NIGDY nie złączy się z naszą. To po prostu jest niewykonalne.
Autor ciekawie odnosi się też do filmów, poruszających autentyczne wydarzenia, w których często sam brał udział. natrafimy na wzmianki o "Ocalonym", "Kapitanie Phillipsie", czy słynnym "Helikopterze w ogniu". Nieraz docina twórcom tych dzieł, jak mocno nagięli czy wybielili ten albo tamten element. Choć z drugiej strony nieraz też chwali tego typu tytuły, podając do przeciwwagi filmy opowiadające bzdury. Jednym z sztandarowych jest choćby "G.I. Jane", o której wspomina kilkukrotnie, gdy opisuje swoje lata szkolenia się na żołnierza SEAL. Obala choćby mit o jedzeniu, którego armia dostarcza swoim żołnierzom w sporej ilości i w bardzo zróżnicowanej postaci. W zasadzie zawsze zdrowej. W praktyce cały ten film można między bajki włożyć, bo nijak ma się do realiów.
I teraz przechodzimy do tego, co huczy mi w głowie od zakończenia audiobooka. Ostatniego rozdziału. Gdy autor stał się już bohaterem, zabił najgroźniejszego człowieka świata i kończył swą służbę w marynarce, miał 34 lata, żonę, dwie córki, zadłużoną hipotekę, brak pracy, brak wykształcenia i niewiele kasy na koncie. Nie, aby jego żona czy on żyli rozrzutnie, wręcz przeciwnie. Człowiek który zabił Bin Ladena, przestał być potrzebny i miał spadać. Tak po prostu. Bez ubezpieczenia, bez munduru. Radź sobie sam, a jak nie dasz rady to twój problem. Teraz rozumiem dlaczego tylu byłych wojskowych jest w USA bezdomnymi. Armia ich żywi i dba gdy są potrzebni na wojnie, ale nie zapewnia edukacji ani szkolenia zawodowego, gdy już ją opuszczą. Jednocześnie treningi pochłaniają tyle czasu, że często nie maja już głowy do tego, by samemu zapewnić sobie jakieś kursy zawodowe. O'Neill w swojej autobiografii wielokrotnie krytykuje dowództwo US Army, jej biurokratyczność i polityczne zapędy. Bo to z ich winy zginęło, w zasadzie nadal ginie, wielu żołnierzy.
Zatem czy warto było stać się bohaterem? Chyba każdy musi odpowiedzieć sobie na to pytanie sam, najlepiej po odsłuchaniu tej książki. Tak, dobrze czytacie - odsłuchaniu, bowiem Janusz Zadura dodaje do tej opowieści bardzo, bardzo dużo. Nawet pisząc tą recenzję w głowie dźwięczy mi jego głos, co wypada trochę komicznie. Tak, jakby czytał moje słowa, chwaląc samego siebie za wykonaną pracę. Niemniej doskonale wykonaną i to liczy się najbardziej. Osobiście polecam każdemu, bez wyjątku, niezależnie czy interesuje się tym temat, czy też nie "Komandosa". To bardzo wartościowa lektura, potrafiąca otworzyć oczy niejednemu i pokazać, jak naprawdę wygląda życie w jednostkach specjalnych SEAL.