Skąd się biorą Smerfy i czy Maruda potrafi coś lubić? Na te pytania, przynajmniej częściowo, odpowiada nam dwunasty tom o przygodach niebieskich skrzatów, mieszkających w nieprzebytym lesie. Otóż pewnej nocy, gdy księżyc był niebieski, a wtedy maja miejsce na ziemi różne magiczne zjawiska, pewien bocian przyniósł do wioski Smerfów małe zawiniątko. W nim znajdowało się smerfie dziecię, nazwane szybko Smerfusiem. Wychowanie dziecka jednak jest trudniejsze niż się z pozoru wydawało małym skrzatom, a na domiar złego po czasie bocian przyniósł złe nowiny. Zapytacie - Jaką rolę odegrał w tym wszystkim Maruda? Otóż najważniejszą.
Główna historyjka niesie z sobą prosty morał, że wychowanie dziecka wcale nie jest takie proste. Sporo przy tym nowych obowiązków, odpowiedzialności, a lekkomyślna decyzja może skończyć się tragedią. Pokazuje też jak dziecko potrafi roztopić serce najbardziej zatwardziałego narzekacza na świecie. Choć oczywiście wymaga to czasu. Już sama okładka w prawym dolnym rogu sugeruje zresztą, że Maruda odegra w tej przygodzie bardzo ważną rolę.Nie zapomniano też o Smerfetce. Wszak to jedyna kobieta w wiosce Smerfów, która czasem zachowuje się, jak stereotypowa blondynka. Zaś Smerfy, jak zahipnotyzowane baranki.
Pozostałe trzy historyjki są już bardziej nastawione na humor. Mamy historie o Pracusiu, który znów wymyślił nowe urządzenie, przysparzając tym samym ataku smerfa nie jednej osobie. Kolejne dwie mówią o Gargamelu i jego knowaniach, które kończą się w sposób standardowy. Choć w obu przypadkach był blisko osiągnięcia sukcesu, głównie z winy pychy niebieskich skrzatów. Od strony graficznej to nadal najwyższa półka, bo komiks powstał jeszcze za życia Peyo. Co prawda jego syn i przyjaciele nieźle pociągnęli całość, ale miejscami czuć braki w porównaniu do mistrza. Mimo wszystko cieszę się, że Egmont wydaje dotąd niepublikowane albumy o Smerfach. To nadal świetny komiks, który po prostu nigdy się nie zestarzeje.
Główna historyjka niesie z sobą prosty morał, że wychowanie dziecka wcale nie jest takie proste. Sporo przy tym nowych obowiązków, odpowiedzialności, a lekkomyślna decyzja może skończyć się tragedią. Pokazuje też jak dziecko potrafi roztopić serce najbardziej zatwardziałego narzekacza na świecie. Choć oczywiście wymaga to czasu. Już sama okładka w prawym dolnym rogu sugeruje zresztą, że Maruda odegra w tej przygodzie bardzo ważną rolę.Nie zapomniano też o Smerfetce. Wszak to jedyna kobieta w wiosce Smerfów, która czasem zachowuje się, jak stereotypowa blondynka. Zaś Smerfy, jak zahipnotyzowane baranki.
Pozostałe trzy historyjki są już bardziej nastawione na humor. Mamy historie o Pracusiu, który znów wymyślił nowe urządzenie, przysparzając tym samym ataku smerfa nie jednej osobie. Kolejne dwie mówią o Gargamelu i jego knowaniach, które kończą się w sposób standardowy. Choć w obu przypadkach był blisko osiągnięcia sukcesu, głównie z winy pychy niebieskich skrzatów. Od strony graficznej to nadal najwyższa półka, bo komiks powstał jeszcze za życia Peyo. Co prawda jego syn i przyjaciele nieźle pociągnęli całość, ale miejscami czuć braki w porównaniu do mistrza. Mimo wszystko cieszę się, że Egmont wydaje dotąd niepublikowane albumy o Smerfach. To nadal świetny komiks, który po prostu nigdy się nie zestarzeje.