16 marca 2018

Sherlock Holmes i podróżnicy w czasie #1: Wątek

Sherlock Homes walczył już z wampirami, przedwiecznymi bogami, zatem czas na podróże w czasie. Nie ukrywam, że trochę targnęły mną wątpliwości, gdy o tym usłyszałem, ale dotąd seria broniła się w moich oczach. Nigdy nie traktowałem jej, jako dzieła wysokich lotów. Ot czysta, niczym nie skrępowana rozrywka, do tego bardzo ładnie narysowana. Długi czas gościła zresztą w mojej kolekcji, choć ostatecznie ją opuściła na rzecz "Armady", do której jakiś czas temu wróciłem. Jak zatem sprawdza się pierwszy tom o podróżach w czasie? Zaskakująco dobrze, nawet na tle poprzednich odcinków.

Centralną postacią jest niejaki Aaron McBride, który zniknął blisko 20 lat przed opisanymi tutaj wydarzeniami. Teraz powrócił z odległej przyszłości, gdzie był więziony, aby przynieść ludziom naprawdę złą nowinę. Jeden z jego oprawców cofnął się bowiem w przeszłość i zamierza urządzić Ziemię po swojemu. W to zostaje wmieszany, jak zwykle zresztą, słynny detektyw z Backer Street, pracujący obecnie jako bibliotekarz. Potajemnie rzecz jasna, bowiem oficjalnie nie żyje, a jedynie garstka ludzi, dość spora zresztą, wie o prawdziwej tożsamości detektywa. Przygoda szybko zaczyna się zagęszczać, bowiem wiele osób jest w konflikcie z McBridem i jego wspaniałym wynalazkiem.

Tradycyjnie, fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa. Mamy sporo zwrotów akcji, choć większość idzie przewidzieć, do tego dużo nawiązań do książki "Wehikuł czasu" z 1895 roku autorstwa Herberta George'a Wellsa. Materiał wielokrotnie wałkowany, raz lepiej innym razem gorzej, niemniej samą powieść, osobiście uważam za wartą uwagi. Tutaj jej znajomość nie jest wymagana, jednak pozwala wyciągnąć z fabuły komiksu znacznie więcej smaczków. Niestety tym samym łatwiej domyślić się pewnych "tajemnic", jakie skrywają poszczególne postacie. Co prawda mi to nie przeszkadzało, jednak tylko dlatego, że nie oczekiwałem od tego komiksu zbyt wiele.

Warto znać jednak poprzednie dylogie, szczególnie przygodę związaną z Necronomiconem. Wiele postaci tam występujących, ma również do odegrania swoją rolę i w tej przygodzie. Głównie chodzi o mrocznego, nieco wilkowatego, Lorda Kanclerza, telepatkę Megan czy samą Królową Wiktorię. Zupełnie nową postacią jest natomiast niejaki Marcellus, artysta, malarza i mag w jednym. Z początku miałem spore problemy z rozszyfrowaniem tego bohatera, ale ostatecznie zostałem tutaj bardzo pozytywnie zaskoczony.

Jeśli idzie o warstwę czysto wizualną, to jak zwykle całość stoi na dość wysokim poziomie. Mroczna kolorystyka, nieco brudne ulice Londynu, sporo magii, dziwów i elementów horroru, składają się na naprawdę niezły klimat. Za rysunek znów odpowiada Vladimir Krstic Laci, odpowiedzialny za pracę w pierwszych dwóch dylogiach. Tym lepiej zatem wypadło "Crime Alley", które fabularnie było prequelem całej serii, narysowane przez Alessandro Nespolino. Teraz czuć jeszcze lepiej ten "przeskok" w czasie i powrót na stare tory. Za kolorystykę jest odpowiedzialny, jak zwykle zresztą, Axel Gonzalbo i chwała mu za to, bo idealnie potrafi wyczuć klimat tej serii.

Komu komiks może się spodobać?
Osobom lubiącym lekką, nie zmuszającą do zbytniego główkowania, rozrywkę. To nie jest Sherlock Holmes z książek Conan Doyle'a, choć widać wyraźne nawiązania do pierwowzoru. Zatem jeśli szukamy czegoś w tym stylu, z pewnością się zawiedziemy.

Czy kupił bym komiks, gdybym nie otrzymał go do recenzji?
Tak, ale po przecenie lub z drugiej ręki. Dla mnie to jednorazowa rozrywka. Udana, ale mimo wszystko na raz. Z drugiej strony ma w sobie to coś, co mnie przyciąga.

Czy komiks zostaje w kolekcji?
Tym razem już nie. Dotąd trzymałem poprzednie trzy dylogie, ale po tak długim czasie i przeczytaniu całości dwukrotnie, stwierdzam, że mi to wystarczy. Niemniej dalej będę z chęcią śledził kolejne przygody słynnego detektywa, w tej serii, bo to po prostu miła, niezobowiązująca lektura.