Gdy Albert Nobel opracował dynamit, miał on służyć szczytnym celom. Zastąpić niebezpieczną nitroglicerynę, która była bardzo wrażliwa na bodźce zewnętrzne i ekstremalnie niebezpieczna, ładunkiem prochowym, który nie dymił. Dotąd używany czarny proch oraz ciekła nitrogliceryna, powoli zostały zastępowane przez TNT, czyli dynamit. Okazał się on jednak niebezpieczną bronią w rękach bandytów. W prezentowanej tutaj przygodzie, Lucky Luke będzie jednak musiał zmierzyć się z innym zadaniem. Historia dotyczy budowy trasy kolejowej, mającej połączyć oba wybrzeża USA. Powierzono to zadanie kompanii Central Pacific, mającej spore doświadczenie w branży kolejowej. Morris wraz z Lo Hartogiem Van Bandą nakreślili nieco inną wersję tych wydarzeń, gdzie konkurencyjna kompania starała się odebrać Central Pacific koncesję. W całą sprawę zamieszają się Daltonowie, choć bardziej z przypadku i błędnym założeniem, że chodzi o złoto. Wszystkich czeka zatem dość wybuchowa gonitwa za pociągiem pełnym nitrogliceryny.
Trzeba przyznać, że w tym odcinku gagów jest bez liku. Zarówno słownych, jak i sytuacyjnych, które świetnie zostały z sobą połączone. Już na starcie mamy zebranie zarządu obu wspomnianych kompanii kolejowych i tam dochodzi do kilku przekomicznych scen. Potem jest tylko lepiej, kiedy to, z przyczyn zawirowań fabularnych, Daltonowie uciekają z więzienia w dość nieoczekiwany sposób, kapitan parowca i jego sternik muszą zostać maszynistami, a Lucky Luke zostaje wynajęty do ochrony ich składu, wiozącym skrzynie z nitrogliceryną. Wszystko to mieści się na raptem kilku kartkach, a człowiek jest wstanie popłakać się ze śmiechu.
Jedną z moich ulubionych postaci w tej przygodzie, jest wiecznie rozdrażniony i klnący na wszystkich kapitan parowca "Adeline". W praktyce to przeciekająca zewsząd, zardzewiała i spróchniała krypa, ale takie słowa często spotykają się z rękoczynami ze strony dzielnego kapitana. Jest on gotów zawsze stanąć w obronie swej łajby, choćby miała zaraz wyzionąć ducha. Przekłada się to również na jego lądową przygodę, gdy zmuszony przez kompanię zostaje maszynistą wspomnianego składu. Oczywiście konkurencja stara się nie dopuścić, aby ten dojechał do celu, co skutkuje kaskadą komicznych sytuacji, rodem z najlepszych komedii omyłek. Wtedy na planie pojawia się jeszcze jedna postać, która będzie z czytelnikami aż do końca, ale zachowam ją w sekrecie.
W powyższych wydarzeniach dużą rolę odgrywają sami Daltonowie. Już na pierwszych stronach komiksu są świadkami załadowania skrzyni z nitrogliceryną do pociągu, co mylnie odbierają jako transport złota. W tym momencie zaczyna się naprawdę solidna porcja z udziałem wiecznie głodnego Averella i ciągle wkurzonego Joe. To co ma czasem miejsce na kartach komiksu po prostu rozbraja i aż prosi się, aby całość zekranizować. Do tego dochodzi dużo komizmów w samym rysunku, wiecznie szukający okazji przedsiębiorca pogrzebowy i sprytny Jolly Jumper. Muszę przyznać, że jest to jeden z najzabawniejszych albumów Lucky Luke'a jakie czytałem. Morris stanął tutaj na wysokości zadania i znalazł scenarzystę, który bardzo dobrze zastąpił talent Goscinnego. Czuć po prostu pełnię potencjału z tamtych przygód naszego kowboja, gdzie historia miesza się z satyrą, w jej najlepszym wydaniu. Innymi słowy: bombowa historia.
Trzeba przyznać, że w tym odcinku gagów jest bez liku. Zarówno słownych, jak i sytuacyjnych, które świetnie zostały z sobą połączone. Już na starcie mamy zebranie zarządu obu wspomnianych kompanii kolejowych i tam dochodzi do kilku przekomicznych scen. Potem jest tylko lepiej, kiedy to, z przyczyn zawirowań fabularnych, Daltonowie uciekają z więzienia w dość nieoczekiwany sposób, kapitan parowca i jego sternik muszą zostać maszynistami, a Lucky Luke zostaje wynajęty do ochrony ich składu, wiozącym skrzynie z nitrogliceryną. Wszystko to mieści się na raptem kilku kartkach, a człowiek jest wstanie popłakać się ze śmiechu.
Jedną z moich ulubionych postaci w tej przygodzie, jest wiecznie rozdrażniony i klnący na wszystkich kapitan parowca "Adeline". W praktyce to przeciekająca zewsząd, zardzewiała i spróchniała krypa, ale takie słowa często spotykają się z rękoczynami ze strony dzielnego kapitana. Jest on gotów zawsze stanąć w obronie swej łajby, choćby miała zaraz wyzionąć ducha. Przekłada się to również na jego lądową przygodę, gdy zmuszony przez kompanię zostaje maszynistą wspomnianego składu. Oczywiście konkurencja stara się nie dopuścić, aby ten dojechał do celu, co skutkuje kaskadą komicznych sytuacji, rodem z najlepszych komedii omyłek. Wtedy na planie pojawia się jeszcze jedna postać, która będzie z czytelnikami aż do końca, ale zachowam ją w sekrecie.
W powyższych wydarzeniach dużą rolę odgrywają sami Daltonowie. Już na pierwszych stronach komiksu są świadkami załadowania skrzyni z nitrogliceryną do pociągu, co mylnie odbierają jako transport złota. W tym momencie zaczyna się naprawdę solidna porcja z udziałem wiecznie głodnego Averella i ciągle wkurzonego Joe. To co ma czasem miejsce na kartach komiksu po prostu rozbraja i aż prosi się, aby całość zekranizować. Do tego dochodzi dużo komizmów w samym rysunku, wiecznie szukający okazji przedsiębiorca pogrzebowy i sprytny Jolly Jumper. Muszę przyznać, że jest to jeden z najzabawniejszych albumów Lucky Luke'a jakie czytałem. Morris stanął tutaj na wysokości zadania i znalazł scenarzystę, który bardzo dobrze zastąpił talent Goscinnego. Czuć po prostu pełnię potencjału z tamtych przygód naszego kowboja, gdzie historia miesza się z satyrą, w jej najlepszym wydaniu. Innymi słowy: bombowa historia.